[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A dzieciom pozwoliłeś uciec - oznajmiła sucho.- Tylko wjednego szczurka, który się odgrażał i straszył cię Aakenem, kopnąłeś odrąbaną głową.Aleteż przeżył.Najwyżej nabiłeś mu guza.I przestań nagle odstawiać świętą Aucję! Może chceszkoronę ze świeczek na główkę?! Przypomnij sobie ich śmietnik, który zobaczyłeś przedwejściem! Myślisz, że różnili się czymś od reszty Węży?! %7łyją tak, jak ich uczy Aaken.Biorą, co im się podoba! Realizują każdy kaprys, który im strzeli do głowy! Tego ich nauczyłmiędzy Muzycznym Piekłem a Ogrodem Rozkoszy! Jedyna władza, jaką znają, to jego słowo,poza tym robią, co im się zechce!- Jaki znowu śmietnik? - zapytał Drakkainen niepewnie.- Normalny, jak w wiejskim obejściu! Potłuczone skorupy, odpadki, śmieci, czaszki,piszczele i jeden nadpsuty trup z powycinanymi kawałkami na udach.Nie pamiętasz? Towtedy odbiła ci korba! Ostatnie, co powiedziałeś normalnie, brzmiało: To nie ludzie.Tobestie!".Potem już tylko ryczałeś.Udało ci się rzucić na cztery metry chłopem, który ważyłze sto dwadzieścia kilo! Nie zachowuj się teraz niczym brukselska ciota! Przyjmij dowiadomości, że dysponujesz berserkerską furią na żądanie, zamiast się mazać.- Spłyń, Cyfral - rzucił.- Muszę pomyśleć.- Kaaikenlaista laameri! Będziesz tu tak siedział? Pijesz od trzech dni.Nie masz niclepszego do roboty?!- Zmarzłem - powiedział, wstając.- Idę do łazni.* * *Próbę przeprowadzam na kamienistym szczycie wzgórza, w pobliżu świątyni wyposażonej wkuznię.Rozsypany na płaskim kamieniu ziarnisty, czarny proszek daje się podpalić, syczy i ziejeogniem, produkując kłęby siwego siarczanego dymu, ale pali się jakoś za wolno.Usiłujęjeszcze raz przypomnieć sobie proporcje.Węgiel, siarka, saletra.Może coś pochrzaniłem zgranulacją?Kapłan siedzi opodal w kucki i patrzy ze sceptycznym zainteresowaniem.- Do rozpalania mokrego drzewa lepsza jest smocza oliwa - powiada.- Na nowo jej niewymyślisz, a to jest głupie.Od dwóch dni mieszamy, mielimy, moczymy, ubijamy i suszymyjak chciałeś.A teraz śmierdzi.- Trzeba to jeszcze raz przesuszyć - mówię.- Potem zamkniemy proszek w żelaznej rurzei zatkamy kulą z ołowiu.Gdy się podpali drugi koniec, ognisty proszek wyrzuci kulę dalej iszybciej niż leci jakakolwiek strzała.Przebije każdą tarczę i każdy pancerz.Kręci głową.- Bogom się to nie spodoba.- A co bogowie mają do rzeczy?- Tego nie ma w pieśni ludzi.Nie lubią, kiedy ktoś za dużo wymyśla.Nawet łodzie robisię tak, jak każe pieśń.Czasami trafiają się nawiedzeni, którzy chcą robić inne łodzie.Szybsze, większe albo zwrotniejsze.Z innymi żaglami lub pływające ostrzej na wiatr.Takiełodzie zaraz toną i wcale nie dlatego, że zle pływają.Sprowadzają klątwę na całą załogę,zawsze trafiają w sztormy, skały albo na góry lodowe, ściągają morskie potwory.Tak już jest.A twój proszek ledwo się pali.I okropnie śmierdzi.- Bo jest za wilgotno - tłumaczę.- Przesuszymy go i spróbujemy jeszcze raz.Część związana z kowalstwem idzie najłatwiej.Ludzie, którzy uczynili z opanowaniaognia religię, a z kowalstwa misterium, nie mają problemu z wykuciem czegoś takiego.Młodszy kapłan potrafi zrobić stalowy kwiat z zawiązanymi oczami.Mam więc lufę,nawierconą w graniastym bloku przyzwoitej stali.Nie jest długa - ledwo wgłębienie natrzydzieści centymetrów, za to kaliber przypomina działko przeciwlotnicze.Ołowiana kulama średnicę szerokości mojego kciuka.Lufa umocowana jest do drewnianego łoża solidnymi kutymi obejmami.Na razie topiszczel.Hakownica.Daleko jej do karabinu snajperskiego, który jest mi najbardziejpotrzebny.Każda droga jednak zaczyna się zawsze od pierwszego kroku.Pierwsza próba jest tajna.Jedyni świadkowie to kapłani.Wszystko, co ma związek zogniem, szalenie ich interesuje, chcą też wiedzieć, do czego służy to, co produkujemy w ichświątyni w pocie czoła od kilku dni.Patrzą, jak wsypuję średnią miarkę prochu i ubijam starannie stemplem, potem upychamw lufie filcową przybitkę, w końcu kulę troskliwie owiniętą we flejtuch ze szmatki.Jakieśosiem grainów prochu.Powinno dać zasięg skuteczny na dwieście metrów.Nie będzie bardzocelnie, ale wystarczy.Salwa powiedzmy dziesięciu takich hakownic może już zmienić losytego świata.Siedzą rzędem w swoich skórzanych kaftanach wymalowanych w święte znaki, widiotycznych, skórzanych czapkach podobnych do kopert na dokumenty i patrzą na mnie zciekawością.%7ładen nie ma więcej niż metr czterdzieści wzrostu.Powinienem jeszczewynalezć im chipsy.Przetykam otwór gwozdziem, ostrożnie układam hakownicę między kamieniami irozdmuchuję lont zapału, umieszczony dla bezpieczeństwa na długiej tyczce.Potem siępomyśli o zamku skałkowym.- Musimy schować się za tą skałą - tłumaczę.- Dlaczego? - pyta główny kapłan rozkapryszonym tonem.- Przecież niczego niezobaczymy.- Dlatego, że jeśli zrobiłem coś zle, to siła ognistego proszku może rozerwać żelazo, ajego kawałki będą miały taką siłę, że poszatkują nas na strzępy.Nie wyglądają na przekonanych, ale posłusznie włażą za skałę.Wyglądają jak trzyzaaferowane chomiki.Kucam obok nich i wysuwam tyczkę z tlącym się na końcunasiarkowanym sznurem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]