[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A mnie sięwydawało, że stoi gdzieś bardzo, bardzo daleko.Miałam rację, przewidując dobre plony.Myliłam się jednak, sądząc, że uda się skosić zboże w trzytygodnie.Gorące słońce, zamieniające pracę około południa w mękę, sprzyjało nam i wynajęliśmy dodatkowąbrygadę z przytułku w Chichester, lecz dopiero w drugim tygodniu sierpnia uporaliśmy się z robotą.Moje serce powinno było śpiewać.Cudowne żniwa.Zaczęliśmy od nowo przyłączonych wspólnychgruntów.%7łniwiarze szli wielkim łukiem, pod górę i w dół przez trzy łagodne wzniesienia wyrównanychterenów.Padała fala za falą zielonozłotego, szumiącego suchego zboża.W ciągu pierwszych dni rankiem tu iRLTtam rozbrzmiewały piosenki.Zapominano, że obfitość i dorodność w tym roku nie zwiastuje wcale wolnej odgłodu zimy; tak wielka była przyjemność z wdychania zapachu zboża i słuchania chrzęstu koszonych łodyg. Uwielbiam słuchać, jak śpiewają stwierdził Harry, zatrzymując konia obok mnie po wyprawie naniziny.Cały dzień byłam w polu.Jeśli chodziło o te żniwa, zbawienne dla Wideacre, nie ufałam nikomu.Uśmiechnęłam się. Ja także powiedziałam. To pomaga utrzymać rytm i praca idzie szybciej. Może sam wezmę sierp do ręki oznajmił Harry. Już całe lata nie pomagałem kosić. Nie dzisiaj ostrzegłam. Nie na tym polu. Jak sobie życzysz Harry jak zwykle wykazał się tępotą. Czy mamy zaczekać na ciebie zobiadem? Nie.Powiedz, żeby zostawiono dla mnie coś do jedzenia w kantorku.Powinnam zostać tu aż dokońca przerwy obiadowej, aby sprawdzić, czy wszyscy wrócili na czas po posiłku.Harry skinął głową i zakręcił.Kiedy jego koń mijał żniwiarzy dochodzących do skraju pola, przystanął,aby zobaczyć, jak prostują plecy.Ci, którym dolegał reumatyzm, podnosili się z grymasem bólu na twarzy.Zponurą miną ostrzyli sierpy i stawali w szeregu niczym stłoczeni żołnierze.Harry zawołał radośnie: Dzieńdobry! Dobrych żniw".Wątpię, czy zauważył, że nikt mu nie odpowiedział.Pracowali do południa, a pole zostało skoszone ledwie w połowie.Nie pracowali wcale wolno; przecieżnatychmiast przywołałabym ich do porządku i świetnie o tym wiedzieli.Nie przywykli jeszcze do myśli, że ztych żniw nie odniosą korzyści; nie oszukiwali.Kochali wciąż to wielkie blade morze pszenicy i ja jekochałam.Kołysali się równym rytmem wyrażającym ich radość z powodu płodności ziemi.A wciąż wielewysokich fal pozostawało do zżęcia.Olbrzymie pole! Dopiero teraz, gdy zobaczyłam grupę żniwiarzykoszących przez pół dnia, zdałam sobie sprawę, jak wielkie obszary przeznaczyłam pod zasiew pszenicy ijakim triumfem okazały się tegoroczne zbiory.Kobiety, dzieci i starcy szli za kosiarzami, przyciskając duże wiązki zboża do ciała i obwiązując jesłomianym warkoczem.Powstawały gęste ciężkie snopy.Kobiety żywiły mniej złudzeń wobec tej urodzajnościnowych pól.Obserwowałam je niczym zawistny jastrząb, kiedy chwytały luzne kłosy i chowały je do kieszenifartucha.Biedne żebraczki! Odwracały się do mnie plecami, abym nie widziała tych tradycyjnych dla żniwzachowań.Rozglądały się niewinnie chytrymi oczami, upuszczając parę zdzbeł na rżysko, tak by któraś z nich,nawet nie ta umyślnie gubiąca kłosy, mogła potem je zebrać.Z dawien dawna obowiązywała w Wideacre tradycja szczodrego pokłosia.Ziemia dawała tak obfiteplony, że dziedzice gderali tylko żartobliwie, przymykając oko na ten rytuał potajemnej grabieży.Teraz jednak czasy się zmieniły.Wszystko się zmieniło.Zaczekałam, aż małe dzieci przyjdą gościńcem z dzbanami piwa oraz pajdami chleba z serem obiadem dla rodziców.W tym roku chleb miał ciemniejszą barwę niż należy.Wypiekano go z jak najmniejszejilości mąki uzupełnionej przetartym grochem lub pieczoną rzepą.Nikt nie dostał sera, a w dzbanach była czystawoda.Mężczyzni i kobiety pracowali pod palącym lipcowym słońcem, mając za pożywienie jedynie pajdęszarego chleba i wodę na popicie.Nic dziwnego, że pod warstwą brudu i potu widniała blada skóra.NicRLTdziwnego, że przerwa obiadowa trwała tylko tyle czasu, ile trzeba było na prześmiewki, żarty, plotki i poga-pogawędki.Fajki nabijano liśćmi wrzosu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]