[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bonnie wswoim zielono-białym kostiumie poczuła się tutaj nie na miejscu jak chwast w zadbanymogrodzie.Już sam strój demaskował ją jako oszustkę, dając pretekst do bezzwłocznegousunięcia jej z tego miejsca.- Doktor zaraz panią przyjmie.- Wypielęgnowana dłoń o malinowych paznokciachpodsunęła jej jakiś formularz.- Zechce pani to wypełnić.Honorarium doktora wynosidwieście dolarów za godzinę, płatne po każdej sesji.Bonnie spojrzała na formularz.Nazwisko, adres, numer telefonu, numer ubezpieczeniaspołecznego, wiek, zawód, stan cywilny, choroby przebyte w dzieciństwie, obecne choroby,zażywane leki, powód wizyty.- O Boże - mruknęła Bonnie pod nosem.Tyle kłamstw do napisania.- Przepraszam - odezwała się jedna z sekretarek.- Czy pani nie orientowała się wwysokości honorarium doktora?- Nie o to chodzi - rzekła Bonnie roztargnionym tonem.- Nie mam pióra - wyjaśniła,wiedząc, że ma ich w torebce co najmniej pół tuzina.- Proszę, niech pani wezmie.- Hyacintha Johnson pchnęła w jej stronę czarne piórokulkowe.- Może pani usiądzie? - spytała, a jej ciemne oczy wskazały kącik przy oknie.- Dziękuję.Bonnie wzięła formularz i usiadła na jednej z ław, która okazała się niezwykle twarda.I co teraz? - zastanowiła się, trzymając pióro, lecz nie potrafiła zmusić się do pisania.Dalej,ponagliła się w duchu.Zaszłaś już tak daleko.Musisz tylko wypełnić formularz.Półprawdatutaj, półprawda tam.Jesteś nauczycielką, czyż dwie półprawdy nie dadzą jednej całej- 135 -SRprawdy? Wystarczy tych głupot.Nazwisko: Bonnie Lonergan.Adres: Winter Street 250.Niebędą sprawdzać, nie odkryją, że nazwisko nie zgadza się z adresem.Na miłość boską, daj imnumer telefonu.Potrzebują go tylko do swoich danych, żeby w razie potrzeby móc się z tobąskontaktować.Nie pójdą do firmy telekomunikacyjnej szukać rozbieżności.Przepraszam, alenasze dochodzenie wykazało, że pod wskazanym przez panią adresem nie figuruje osoba onazwisku Bonnie Lonergan, podobnie jak pod numerem telefonu.Nie mogła przypomnieć sobie numeru ubezpieczenia społecznego, chociaż zawszeznała go na pamięć, i musiała sięgnąć do torebki w poszukiwaniu portfela.Znalazła go, aleupuściła.Portfel upadł na dywan, ukazując każdemu, kto chciałby patrzeć, prawo jazdy z jejprawdziwym nazwiskiem.Tyle że nikt nie patrzył.Erica McBain i Hyacintha Johnson byłyzbyt zajęte odbieraniem telefonów i pracą przy komputerach, by przejmować się jejsfałszowaną tożsamością.- To śmieszne - mruknęła Bonnie pod nosem, przepisując numer ubezpieczenia.Musisię uspokoić.W przeciwnym wypadku tutaj, w biurze doktora Greenspoona, dopadnie jąwreszcie załamanie nerwowe i lekarz będzie zmuszony ją zatrzymać.Co nie byłoby takimzłym wyjściem, pomyślała.- Pani Lonergan? - zapytał znienacka męski głos.Bonnie podskoczyła nerwowo.Po raz kolejny portfel zsunął jej się z podołka napodłogę.Mężczyzna przyklęknął, żeby go podnieść, Bonnie rozpoznała jego łysą głowę zfotografii w gazecie.Wstrzymała oddech, patrząc jak doktor Walter Greenspoon podnosi zdywanu portfel i podaje jej go, z prawem jazdy na wierzchu, nazwisko szczęśliwie prze-słaniając kciukiem.- Dlaczego nie wchodzi pani do środka? - zapytał, kiedy odbierała portfel wilgotnądłonią.Bonnie skinęła sekretarkom, chociaż żadna z nich nie zwracała na nią uwagi, i w śladza doktorem weszła do jego gabinetu, pięknego, pełnego okien pomieszczenia z mnóstwemwbudowanych w ściany półek, po brzegi wypełnionych książkami.Wewnątrz znajdowały siędwie sofy obite skórą w kolorze burgunda, ustawione naprzeciw siebie i rozdzielone długimowalnym stolikiem o szklanym blacie.W jednym kącie pokoju stało masywne biurko zmahoniu, w drugim kolejny mały stolik ze szklanym blatem oraz dwa zielono-różowe krzesłaobite tkaniną w drobne prążki.Całości dopełniało kilka rozmieszczonych po kątach bujnychroślin.Sam Walter Greenspoon był mężczyzną około pięćdziesiątki, znacznie większym, niżsię tego spodziewała.Być może to fotografia w gazecie, schludny portrecik ograniczający się- 136 -SRtylko do głowy i ramion, była winna jej obecnemu zdumieniu i niemal niezadowoleniu z taknieprzyzwoicie rozrośniętej sylwetki doktora.Miał niemal dwa metry wzrostu, masywnąklatkę piersiową i muskularne ramiona.Jak gdyby dla zrównoważenia tej sylwetki godnejgladiatora, ubrany był w bladoróżową koszulę oraz wełniany czerwony krawat w drobnydeseń.Miał błękitne oczy i miękko zarysowany podbródek, a interesująco zabarwiony głospobrzękiwał subtelnie tonem niekwestionowanego autorytetu.- Wezmę to - powiedział, wskazując formularz.- Ale ja jeszcze nie skończyłam.- Nie szkodzi.Możemy skończyć to razem.Usiądz, proszę.Bonnie usiadła na jednej z sof, doktor Greenspoon zajął drugą, oddzielony szklanymblatem stolika.Patrzyła, jak czyta uważnie to, co zdążyła napisać.- Bonnie Lonergan?Bonnie odchrząknęła.- Tak.- Jeszcze raz przeczyściła chrząknięciem gardło.- Czy mogę spytać, ile masz lat? Jeśli nie masz nic przeciwko.- W czerwcu skończę trzydzieści pięć - powiedziała.- I mieszkasz w Weston, z tego, co widzę.Aadna okolica.- Tak.- Jesteś zamężna?- Tak.Od pięciu lat.- Dzieci?- Córka.Ma trzy latka.Oraz dwoje pasierbów - dodała, po czym mocno ugryzła się wjęzyk.Po kiego diabła mu to powiedziała?- Twój zawód?- Jestem nauczycielką w szkole średniej.Uczę angielskiego - odparła, zastanawiającsię, w jaki sposób zręcznie przerwać tę zbędną wymianę informacji i przejść do celu wizyty.Chociaż z pewnością nie był to zły pomysł, żeby podczas rozmowy osłabić czujność doktora,zanim zacznie wyduszać z niego informacje, co zapewne on również miał zamiar uczynić wstosunku do niej.- Lubisz uczyć?- Uwielbiam - odpowiedziała szczerze.- To dobrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]