[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co?!- Słyszałeś.Z kimś, kogo znam.Chcę mieć pewność, żenie próbujesz mnie wrobić.- Generał ci nie wystarczy? Myślałem, że darzysz gozaufaniem.- Z całym szacunkiem, obaj dobrze wiemy, że mogłeśzwodzić tego człowieka sto razy na minutę.Chcę kogoś zMosadu, kto zna całą sprawę.- Nie mogę ujawnić go dla twojego widzimisię.- Skoro tak, wychodzę.Ephraim drgnął.- Dobrze wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić.Za dużowiesz.- W takim razie zabij mnie, ale jeśli chcesz, żebym dlaciebie pracował, lepiej wez słuchwkę i dzwoń.Przez kilka sekund patrzył na mnie w milczeniu.Potempodszedł do telefonu, wybrał numer centrali, a po chwiliwystukał kilka następnych cyfr.Czekał ze słuchawką przyuchu.112- Reuven? - powiedział w końcu i znowu zamilkł wy-czekująco.- Zaczekaj minutę.- Spojrzał na mnie.- ZnaszReuvena? Hadary'ego?- Tak.Człowiekowi po drugiej stronie linii powiedział, że chcęuzyskać potwierdzenie, iż są w Mosadzie inni pracujący znim agenci.Reuven, którego znałem i lubiłem, potwierdził to.Nalegałem, by podali mi numer Reuvena - w przypadkujakichkolwiek kłopotów nie byłbym całkowicie zależny odEphraima.Zgodzili się, więc kiedy słuchawka została od-łożona, byłem w pełni usatysfakcjonowany.Nie próbowanomnie wrabiać, ale rzeczywiście podejmowano wysiłki mającena celu zniszczenie Mosadu i zbudowanie w jego miejsceczegoś lepszego.Otworzyłem okno.Musiałem odetchnąć świeżym powiet-rzem.Wymieszane wonie papierosowego dymu, dymu z fajki,smażonej ryby i frytek sprawiały, że zbierało mi się namdłości.- Jeszcze jedno - rzekłem.- Ilu ludzi jest w to zaan-gażowanych?- Około dziesięciu, ale tylko trzech, no, czterech, wie, oco w tej rozgrywce chodzi.Nikt poza obecnymi w tympokoju i Reuvenem nie wie o twoim istnieniu, jeżeli o to cichodziło.Nie odpowiedziałem.Usiadłem przy otwartym oknie izapatrzyłem się na szarą bryłę wysokościowca, stanowiącegonajlepszy widok, jaki miał do zaoferowania ten hotel.- Wylądujesz w Nowym Jorku 2 kwietnia.Od tej chwilibędziesz zdany wyłącznie na własne siły.Nie polecę ciżadnego hotelu.Szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć, gdziesię zatrzymasz.Nie odrywając oczu od widoku za oknem, kiwnąłemgłową na znak zrozumienia.- Słuchasz mnie? - pytał Ephraim przyciszonym głosem.113Jeszcze raz kiwnąłem głową.- Masz tutaj numer, pod który chciałbym, żebyś zadzwoniłpo wizycie w siedzibie OWP.- Wręczył mi wizytówkę.- WNowym Jorku jest to numer piekarni.Zadzwoń pod ten samnumer w Tel Awiwie, będę czekał.- A jeśli nie odbierzesz?- Spróbuj jeszcze trzy razy, w czterogodzinnych odstępach,za każdym razem z innego miejsca.Po pierwszej próbiezacznij zacierać za sobą ślady.Po ostatniej - powinieneśzniknąć na dobre.- Co mam zrobić, jeśli ciebie dopadną?- Spróbuj utrzymać się przy życiu i nie daj się złapać.Tylko tyle.I mogę powiedzieć, że będzie ci łatwiej niż namwyrwać się z ich szponów.- Marne pocieszenie.Co z moją rodziną?- Nie będziesz miał rodziny, jeżeli nas złapią.Choć raczejto oni nie będą mieć ciebie.Dla nich będziesz już trupem.- Drastyczne.Nie przewidujesz innego zakończenia?- Przeciwnie, będę tam, żeby odebrać telefon.Nie stracęcię.Kilka minut pózniej obaj opuścili pokój.Obyło się bezfanfar.Pożegnaliśmy się zwykłym uściskiem dłoni, poktórym rozpocząłem tę wielokrotnie pózniej przeklinanąpodróż.10Zroda, 2 kwietnia 1986 r.,Nowy JorkLądując w Nowym Jorku czułem się jak wrak człowieka.Byłem wyczerpany, w brzuchu przelewała mi się zawartośćkilku buteleczek rumu i kubków pepsi, które opróżniłempodczas lotu.Na końcu szarego, długiego korytarza, prowadzącego zrękawa przystawionego do burty samolotu, ukazała sięprzestronna hala terminalu.Woń paliwa lotniczego i wen-tylowanego powietrza zastąpił zapach świeżych hot dogów,od którego zrobiło mi się sucho w ustach.Automatycznymruchem wydobyłem papierosa i zapaliłem, by zabić prag-nienie możliwe do zaspokojenia gdzieś po drugiej stroniebiurokratycznej linii obronnej, zwanej inaczej AmerykańskimUrzędem Celnym i Imigracyjnym.Z trudem utrzymywałem w górze ciężkie powieki, cochwilę popychając nogą walizkę, w miarę jak kolejkapasażerów przesuwała się do przodu.W końcu stanąłemprzed urzędnikiem imigracyjnym - wyglądał jak człowiek,który najchętniej wkopałby mnie z powrotem do samolotu.- Paszport, proszę - powiedział mechanicznie.Położyłem na ladzie mój kanadyjski paszport.Od chwili,gdy postawiłem stopę na angielskiej ziemi w Gatwick,ponownie stałem się obywatelem Kanady i czułem się z tym115naprawdę dobrze.Ten niewielki dokument w niebieskichokładkach ze złotym kanadyjskim godłem dawał mi względnepoczucie bezpieczeństwa.- W interesach, czy.- Urlop.Zamierzam odwiedzić ojca.- W Kanadzie?- Nie.Ojciec mieszka w Nebrasce.Jest Amerykaninem.- Długo pan zostanie?- Jeszcze nie wiem.Dlaczego pan pyta? Są jakieś pro-blemy?Mężczyzna przybił czerwoną pieczątkę i oddał mi paszport.- Miłego pobytu - rzekł, pokazując gestem, żebym przesunął się dalej.Celnicy również nie robili żadnych problemów.Wszystkowskazywało na to, że mimo lekkiego wstawienia, zrobiłempozytywne wrażenie na tutejszych urzędnikach państwowych.Poza tym, nie miałem niczego do ukrycia, jeśli nie liczyćdokumentów schowanych w tajnej skrytce walizki.Po krótkiej jezdzie taksówką wysiadłem przed małymmotelem, położonym blisko lotnisko.Rzuciłem się na łóżkow ubraniu.Zdążyłem zrzucić jeden but i zasnąłem.Czwartek, 3 kwietniaZwiadomość przywróciły mi pierwsze promienie słońca,przebijające się przez rozsunięte zasłony.Nagle zdałemsobie sprawę, iż od ostatniej rozmowy z Bella minął prawiecały tydzień.Biorąc pod uwagę sposób, w jaki opuściłemkraj, i stan umysłu, w jakim znajdowała się wtedy żona,poczułem, że zachowałem się jak skończony drań.Powolizwlokłem się z łóżka, unikając gwałtowniejszych ruchówgłową, ponieważ potwornie bolały mnie oczy.Alkohol brałsrogi rewanż.116Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i zrozumiałem, żeczuję się znacznie lepiej, niż wyglądam.Na nocnym stolikuprzy łóżku stał budzik z elektronicznym wyświetlaczem,który pokazywał godzinę siódmą rano.Spróbowałem przeli-czyć, która godzina jest teraz w Izraelu, ale szybko zrezyg-nowałem.Nie mogłem się skupić.Ephraim powiedział, że mogę zatelefonować do domutrzeciego kwietnia po szóstej rano.Niczego tak nie prag-nąłem, jak wykonać ten telefon.Zapaliłem papierosa i przysiadłem na skraju łóżka, ścis-kając głowę w dłoniach.Odłożyłem papierosa na tandetną,szklaną popielniczkę; zauważyłem, że poprzedni lokatorzytego przybytku mieli kłopoty z trafieniem do tego naczynia,ponieważ na blacie stolika zostały wypalone, brunatne ślady.Niektórzy z nich chyba nawet gasili papierosy wdeptując jew cienki, zadeptany, zielonkawy dywan.Jak znalazłem sięw takim miejscu? Kiedy mówiłem taksówkarzowi niedrogi",wcale nie miałem na myśli ponurej nory.Z drugiej strony,nikt nie będzie mnie tutaj szukał.Chyba że już jestemśledzony.Sam Ephraim twierdził, iż powinienem zadzwonić dodomu.Jeśli telefon był na podsłuchu, tym lepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]