[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musnęłam ją palcami.Strasznie korciło mnie, żeby ją wyjąć. Nie powinnam, powiedziałam sobie, by w następnej chwili, zewstrzymanym oddechem, jednak ją wyciągnąć.Próbowałam stłumićniecierpliwość, jednocześnie powtarzając sobie, że popełniałam błąd.Nie było warto nadal o tym myśleć.Nie było warto zaprzątaćsobie nim głowy.Rozejrzałam się, by sprawdzić, czy nikt nie patrzył.Ale nikt nie zwracał na mnie uwagi, gdy siedziałam pod ławką,przymierzając się do przeczytania wiadomości, którą znałam napamięć.Trzymałam przed sobą złożoną kartkę, wyraznie widzącznajdujące się w środku cztery słowa.Cztery słowa, które wryły się wmoją pamięć.Cztery słowa, które znaczyły dla mnie więcej, niżpowinny.Powoli rozłożyłam kartkę.W następnej chwili stanęło mi serce. Przysięgam, że będziesz bezpieczna".Przez resztę dnia usiłowałam zapomnieć o liściku, ale ulegającimpulsowi, by przeczytać go jeszcze raz, popełniłam fatalny błąd.Miałam wrażenie, że teraz nie było już ucieczki przed tymi słowami,zupełnie jakbym została nimi oznakowana, jakby zostały wypalone namojej skórze.Ich znaczenie przyprawiało mnie o ból głowy.Oczekiwał ode mnie zbyt wiele.Jak mógł obiecywać mi coś takiego? Jak mogłabym potraktowaćtaką obietnicę serio? Ledwo mnie znał.I wzajemnie.Nie znałam godość dobrze, bym mogła mu zaufać.Zwłaszcza w sprawie, któraspędzała mi sen z powiek.Wiedział o mnie coś, czego ujawnieniemogło kosztować mnie życie.To znaczy, prawdopodobnie wiedział. Nie, nie mogłam brać jego słów poważnie.Postanowiłam jezignorować.Zapomnieć o liściku.I zapomnieć o nim.Ponieważ nie byłam w stanie skoncentrować się na pracydomowej, poszłam do restauracji, chociaż miałam dziś wolne.Musiałam się czymś zająć.Pozmywałam naczynia, powycierałamstoły i blaty.Zinwentaryzowałam już wcześniej przejrzane zapasy,pomogłam mamie kroić warzywa.Wreszcie nie zostało już nic, czymmogłabym się zająć, a moje myśli nadal krążyły wokół liściku odniego.Nie było innego wyjścia.Chwyciłam świeczkę, przemaszerowałam przez kuchnię iopuściłam restaurację tylnym wyjściem.Znalazłszy sobie ustronny kącik w ciemnej uliczce,przykucnęłam i zapaliłam świeczkę.Z tylnej kieszeni spodniwyciągnęłam złożony liścik.Przemknęło mi przez głowę, żeby przeczytać go jeszcze tenostatni raz, ale przecież nie musiałam tego robić.Słowa te wryły mi sięw pamięć i miały mnie prześladować, nawet gdy już zniknie papier, naktórym zostały napisane.Wahałam się chwilę, po czym przytknęłam róg kartki dopłomienia.Patrzyłam, jak płomień pochłaniał papier; rzuciłam list naziemię, nim ogień dotarł do moich palców.Ogień szybko uporał się z kartką, której spopielone resztkiporwał podmuch wiatru.Poczułam się lepiej, gdy przestała istnieć, gdy nie mogła mniewięcej kusić.Brooklynn pojawiła się, gdy nadal przykucnięta, wpatrywałamsię w migoczący płomień świeczki, czując się wreszcie wolna. Brooklynn miała niezwykły dar przekonywania - potrafiłanamówić mnie na rzeczy, których wcale nie chciałam robić.Zawszetak było.Kiedy byłam niewiele starsza od Angeliny, Brook namówiłamnie, żebym ścięła włosy i udawała chłopca.Uznała, że będzie toprześmieszny kawał.%7łe świetnie będziemy się bawić, kiedy dzieciakipomyślą, że do naszej klasy doszedł nowy chłopiec.Niestety, moi rodzice nie poznali się na tym dowcipie.A co gorsza, z krótkimi włosami naprawdę wyglądałam jakchłopiec.To wtedy dzieciaki przestały mówić do mnie Charlaina izaczęły nazywać mnie Charlie.Nowe imię było w porządku.Pasowało do mnie.A włosy wkońcu odrosły.Ale nauczyłam się wtedy czegoś.Nie ufać ślepoBrooklynn.Przekonałam się, że nie zawsze jej interes pokrywał się zmoim.Nie chodzi o to, że była złą przyjaciółką.Nic z tych rzeczy.Poprostu była beztroska i lekkomyślna.Tak więc, nieraz byłam zmuszona postawić się Brooklynn, żebynie robić rzeczy, które niekoniecznie były dobre dla mnie.Na szczęście dzisiaj nie był jeden z tych razów; można nawetpowiedzieć, że Brooklynn spadła mi jak z nieba.Nie wiem, czykiedykolwiek byłam w większej potrzebie.Tylko jakaś szalona akcja wstylu Brook mogła mi dzisiaj pomóc.Wieczorne wyjście na miasto z Brook było dokładnie tym, czegopotrzebowałam, żeby oderwać myśli od.innych rzeczy.Co mogło zająć mnie lepiej od zbiórki w parku?Musiałyśmy obiecać mojemu ojcu, że będziemy trzymać sięrazem, a mamie, że będziemy w domu jeszcze przed godziną policyjną.Nie wiem, gdzie indziej według niejmogłybyśmy być tak pózno - park wyludni się na długo przedtem,zanim zawyją syreny.Ostatnią rzeczą, jakiej każdy chciał, to dać sięprzyłapać na łamaniu prawa.Jak zawsze dowód tożsamości spoczywał bezpiecznie na mojejpiersi.Na początku  zbiórki" nad rzeką wyglądały inaczej niż teraz.Wtedy ludzie spotykali się, by okazać swoje wsparcie tym, którzy bylipowoływani do wojska, kiedy grozba rewolucji stała się realna.Ale teraz, po upływie roku, zbiórki niewiele miały wspólnego zżołnierzami.Teraz były to po prostu akceptowane przez władzęimprezy.Okazja dla młodych, by zgromadzić się wieczorową porą,niby z pobudek patriotycznych, i tańczyć, krzyczeć, śpiewać oraz sięcieszyć.Tylko raz w historii zbiórek doszło do niebezpiecznej sytuacji -pijany tłum pod przewodnictwem człowieka nawołującego do buntuzaczął rozrabiać.Zadyma przeniosła się na ulice miasta.Kilkoro ludzitego prowodyra zostało zabitych przez tych samych żołnierzy, dlauczczenia których organizowane były zbiórki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •