[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwardziści gapili się z przera\eniem.Kiedy wreszcie oprzytomnieli, sięgnęli po broń,wrzeszcząc z przera\enia.- Miara się przebrała.Zaczynamy.- Tynian sięgnął po miecz.- Drodzy bracia - spokojnym, acz rozkazującym tonem zwrócił się Bevier do gwardzi-stów - byliście właśnie świadkami prawdziwie nieszczęsnego zdarzenia.śołnierz Kościołaświadomie odmówił wykonania prawomocnego rozkazu.Połączmy się teraz w modlitwie,która pozwoli miłosiernemu Bogu wybaczyć kapitanowi straszliwą winę.Klęknijcie, drodzybracia, i módlcie się.- Otrząsnął halabardę z krwi, opryskując przy tym kilku gwardzistów.Zrazu tylko kilku opadło na kolana, potem coraz więcej, a w końcu wszyscy gwardzi-ści klęczeli na bruku.- Bo\e! - Bevier poprowadził ich modły.- Błagamy Cię, Panie, abyś zechciał przyjąćduszę naszego drogiego brata, którynas właśnie opuścił, i abyś wybaczył mu, Panie, jego winy.Módlcie się dalej, bracia- polecił klęczącym gwardzistom.- Módlcie się nie tylko za waszego byłego kapitana, alerównie\ za siebie, \eby nigdy w waszych sercach nie zagościło grzeszne krętactwo i chytrość,które zawładnęły jego duszą.Krzepko stójcie na stra\y swej niewinności i pokory, abyoszczędzony był wam los biednego kapitana.- Po tych słowach cyrinita w srebrzystej zbroi,nakrytej śnie\nobiałą szatą wierzchnią i płaszczem, ruszył powoli, kierując koniem pomiędzyszeregami klęczących \ołnierzy.Jedną ręką rozdawał błogosławieństwa, w drugiej dzier\yłhalabardę.- Mówiłem ci, \e to dobry chłopak - mruknął Ulath do Tyniana, gdy podą\ali za świą-tobliwie uśmiechniętym Bevierem.- Nawet przez moment w to nie wątpiłem, mój milczący druhu - odparł Tynian.- Mistrzu Abrielu - powiedział patriarcha Dolmant, jadąc pośród klęczących \ołnierzy,z których wielu nawet szlochało - czy rozmawiałeś ostatnio z panem Bevierem o zasadachwiary? Mogę się mylić, ale zdaje się, \e zauwa\yłem u niego pewne odchylenia od nauki na-szego świętego Kościoła.- Przeegzaminuję go bardzo szczegółowo w tej materii, wasza świątobliwość, gdy tyl-ko będę miał ku temu okazję.- Nie ma pośpiechu, bracie - oznajmił dobrotliwie Dolmant.- Nie wydaje mi się, abyjego duszy coś zagra\ało.Straszliwą bronią włada, prawda?- Tak, wasza świątobliwość - przyznał Abriel - w istocie jest ona straszliwa.Wieść o nagłym zgonie opornego kapitana rozeszła się szybko.Przy masywnych wro-tach bazyliki nie napotkali \adnego oporu ze strony gwardzistów - prawdę mówiąc, zdawałosię, \e w pobli\u nie było \adnych gwardzistów.Zbrojni mę\owie zsiedli z koni, uformowalizwartą kolumnę i weszli za swymi mistrzami i dwoma patriarchami do przestronnej nawy.Rozległ się głośny szczęk, gdy cała grupa przyklęknęła krótko przed ołtarzem.Potem poma-szerowali oświetlonym świecami korytarzem w kierunku pomieszczeń administracyjnych isali audiencyjnej arcyprałata.Ludzie pełniący wartę przed wejściem do komnaty nie byli gwardzistami; nale\eli doprzybocznej stra\y arcyprałata.Byli wierni samemu urzędowi i całkowicie nieprzekupni.Trzymali się sztywno litery prawa kościelnego, które znali pewnie o wiele lepiej ni\ wielupatriarchów zasiadających w tej sali.Natychmiast uznali mistrzów czterech zakonów za do-stojników Kościoła.Odrobinę dłu\ej trwało, nim zrozumieli, dlaczego pozostałym członkomorszaku powinni pozwolić na wejście.Gruby i szczwany patriarcha Emban, dysponującyniemal encyklopedyczną wiedzą z zakresu prawa kościelnego i zwyczajowego, zwrócił imuwagę na fakt, i\ ka\dy duchowny posiadający właściwe uprawnienia mo\e na zaproszeniepatriarchy wejść do sali obrad.Następnie, gdy ju\ stra\nicy przyznali mu w tym względzierację, Emban delikatnie wskazał na fakt, i\ Rycerze Kościoła, będący przecie\ członkamizakonów, są osobami duchownymi.Po rozwa\eniu tego, stra\nicy przyznali rację Embanowii ceremonialnie otworzyli olbrzymie drzwi.Sparhawk zauwa\ył kilka słabo skrywanychuśmiechów, kiedy wraz z przyjaciółmi wchodził do sali audiencyjnej.Jakkolwiek stra\nicybyli nieprzekupni i neutralni, widocznie mieli własne zdanie.Komnata była wielkości przeciętnej sali tronowej.W głębi, na osłoniętym purpuro-wymi draperiami podwy\szeniu stał masywny, ozdobny tron ze złota.Po obu stronach saliwznosiły się rzędy ław o wysokich oparciach.Pierwsze cztery rzędy, wyściełane karmazyno-wo, były zarezerwowane dla patriarchów.Ponad nimi, oddzielone aksamitnymi linami barwygłębokiej purpury, znajdowały się galerie dla obserwatorów.Przed tronem, przy ozdobnympulpicie stał patriarcha Coombe, Makova.Wygłaszał właśnie monotonną, pełną napuszonychzwrotów mowę.Na dzwięk otwieranych drzwi odwrócił się, ukazując wchodzącym szczupłą,ospowatą i najwyrazniej zaspaną twarz.- Co to ma znaczyć? - zapytał z oburzeniem.- Nic nadzwyczajnego, Makovo - odparł patriarcha Emban.- Przyprowadziliśmy je-dynie z Dolmantem na obrady kilku z naszych braci, patriarchów.- Nie widzę \adnych patriarchów - warknął Makova.- Och, Makovo, czy\byś nie wiedział, \e mistrzowie zakonów rycerskich są nam rów-ni rangą, a co za tym idzie, są członkami hierarchii?Makova rzucił szybkie spojrzenie na chudego, wysokiego mnicha siedzącego za sto-łem niewidocznym niemal spod grubych ksiąg i starodawnych zwojów.- Czy zgromadzeni mogą usłyszeć, co ma do powiedzenia w tej sprawie biegły w pra-wie mnich? - zapytał.W sali rozległ się pełen aprobaty pomruk, jednak\e wyraz konsternacji na twarzach.niektórych patriarchów dobitnie świadczył o tym, i\ doskonale znali odpowiedz.Chudymnich przejrzałkilka opasłych tomów, następnie wstał, odchrząknął i przemówił skrzekliwym głosem:- Jego świątobliwość patriarcha Ucery prawidłowo zacytował kodeksy.Mistrzowiezakonów rycerskich są w istocie członkami hierarchii i imiona obecnie piastujących te funk-cje zostały wpisane w poczet członków tego ciała.Od około dwustu lat mistrzowie nieuczestniczyli w obradach, ale mimo to ich status nie uległ zmianie.- Prawo, z którego się nie korzysta, przestaje obowiązywać - rzucił gniewnie Makova.- Obawiam się, \e nie jest to całkowicie zgodne z prawdą, wasza świątobliwość -sprzeciwił się mnich.- Historia zna wiele precedensów ponownego uczestniczenia w obra-dach.Pewnego razu patriarchowie królestwa Arcium w wyniku dyskusji nad właściwymiszatami liturgicznymi odmawiali udziału w obradach hierarchii przez osiemset lat i.- Dobrze, dobrze - przerwał mu rozezlony patriarcha Coombe - ale ci uzbrojeni skry-tobójcy nie mają prawa tu być.- Oskar\ycielsko wskazał palcem rycerzy.- Znowu jesteś w błędzie, Makovo - zabrał głos Emban.- Rycerze Kościoła są wszakczłonkami religijnych zgromadzeń.Składają równie wią\ące śluby jak my.Tym samym sąduchownymi i mogą występować w roli obserwatorów - pod warunkiem, \e zostali zaproszeniprzez uczestniczącego w obradach patriarchę.- Odwrócił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]