[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fotografię zrobiono w trakcie przerwy w zdjęciach.Jak przez mgłę przypominam sobie ten bieg Judasza stro-mym zboczem przez skały, na zatracenie, to chyba gdzieśw tej okolicy kręcono&1 4 Mężczyzna pokazuje palcem na siebie, że był tu i wi-dział, pokazne braki w uzębieniu i rzedniejące siwe wło-sy wskazują, że naprawdę mógł być i mógł widzieć.Chcęo coś zapytać, ale już się rozpędził, już nie może się za-trzymać.Kamera przenosi nas w przyszłość, jesteśmy te-raz czterdzieści lat pózniej, w tym samym miejscu, a panopowiada o Pasji, a zwłaszcza o Melu Gibsonie.Mówio nim jak o starym dobrym koledze.Mel tu stał, Meltam kręcił, a w tym miejscu, o, Mel przechodził.A jarobiłem zdjęcia.O, proszę.Kolorowe odbitki na błysz-czącym papierze, trochę nieostre, zdjęte pewnie tele-obiektywem z dużej odległości.Kupuję dwie.WzgórzeGolgoty i trzy krzyże, dwóch łotrów i skrwawione ciałoChrystusa pośrodku.Na pierwszym zdjęciu tłum %7łydówi rzymscy setnicy, na drugim niemal pusto, kilku żołnie-rzy i dwie ciemno ubrane postacie pod krzyżem kieru-ją wzrok w górę.Na obydwu, w tle, pośród nieostrej tra-wy, nieostre sassi.I jeszcze jedno zdjęcie.Pocztówka.Bardzo kolorowa,zwłaszcza lśniąca czerwień przykuwa oko.Jasne chmuryna niebie, ma się ku zachodowi, w dole, w dużym od-daleniu, domy Matery, popołudniowe światło miękkoobrysowuje kontury miasta, dobrze widoczna jest wieżakatedry.Po lewej stronie krzyż.Na krzyżu umęczonystrzęp Chrystusa, rzymski żołnierz zamierza się młot-kiem, z prawej Mel Gibson, w dżinsach, czarnej kurtcei szafirowej czapeczce na głowie, wyraznie przerażonysytuacją, jakby odsuwał się, nie chcąc na to wszystko pa-trzeć.Na odwrocie kartki jest miejsce na znaczek, możnawpisać adres i wysłać znajomym.1 Stoję teraz przy murze za kościołem San Pietro Ca-veoso, pode mną długi i głęboki skalisty wąwóz.Ułożonewarstwowo wapienne skały, gdzieniegdzie przyprószonetrawą.W kilku punktach ciągnących się poziomo białychskał widać ciemne otwory, to pozostałości antycznychgrot.Dokładnie naprzeciwko jest wzgórze Golgoty.Pła-ski szczyt zbocza, teraz zupełnie pusty.%7ładnej chmury,słońce już wysoko, parne przedpołudnie.Zastanawiamsię, jak to jest z tym pejzażem? Czy jest on rzeczywiścieneutralny i nieczuły na nasze zabiegi i starania? Czy nieodciskają się w nim jakoś ludzkie projekcje i wmówienia?Czy poddany próbom wprzęgnięcia go w nasze opowie-ści nie zatrzymuje ich jakoś w sobie?Wzgórze, które mam teraz przed oczami, od które-go oddziela mnie głęboki jar.Zwykły kawałek geologii,pokrytej trawą i skałami.Ale tu przecież była filmowaGolgota.Solidny krzyż osadzony na skale był widocznyz okien po drugiej stronie wąwozu zapewne przez wieledni.A pózniej jeszcze ten sam krzyż i te same, tak prze-cież znajome skały można było zobaczyć w filmowymobrazie.Matera stała się Jerozolimą, a może też odwrot-nie.Co widzą teraz mieszkańcy miasta, patrząc z okien,ponad rozpadliną, na nieruchome wzgórze? Fragmentprzyrody nieożywionej? Stronę z książki do geografii?A może coś więcej? Czy potrafią uwolnić spojrzenie odfilmowej fikcji? A może fikcja tak mocno została im podpowiekami, że nie umieją (nie chcą?) uwolnić się odnarzucających się skojarzeń? Jak patrzeć na ten kawałekpejzażu, tam, gdzie się t o w s z y s t k o działo? Gdziemieszkają naprawdę?1 4.Miasto budzi się wcześnie.Równo o czwartej.Dzwony,dzwonki, sygnaturki, o różnej barwie i w różnych kon-figuracjach.Dzwięk uderza o ściany domów z ogromnąmocą.Nie da się spać, huk jest niewyobrażalny.Dzwoniąwszystkie dzwony w mieście.Matera, ze ściśniętymi bli-sko siebie domami, rozłupana w środku głębokim jarem,działa jak system cembrowin, i w tej ogromnej studnidzwięk wzmacnia się i potężnieje.Dzisiaj 2 lipca, Festa della Santa Bruna, największeświęto w mieście.Od rana przez Materę idą procesje.O piątej wyruszają pasterze z San Francesco d Assisi,o dziesiątej kawalerzyści w historycznych kostiumachjadą od San Francesco da Paola do San Francesco d Assisi,o dwunastej z San Francesco d Assisi wyrusza procesjaz figurą Marii della Bruna, protettrice di Matera.Ma-donna przemierza całe miasto, przystając co chwilę, sły-chać śpiewy i modlitwy.Ale wszyscy czekają na wieczór.O dwudziestej jeszcze jedna uroczysta procesja przezmiasto i oczekiwanie na pojawienie się Wozu póznymwieczorem.Dzień się dopełni wraz z jego przyjazdemi jego& destrukcją.Od wczesnego popołudnia wyczuwalne jest napięcie.Na Piazza Vittorio Veneto powoli gromadzą się ludzie.Narazie jest siedemnasta i jeszcze dużo miejsca na placuobok fontanny.Miejscowi i przyjezdni przechadzają się,niektórzy przysiadają przed dużych rozmiarów okrągłąaltaną, która zaraz zamieni się w filharmonię.Jest jeszczewiele wolnych krzeseł.Na tych, które już pozajmowane 1 starcy i dzieci.Między krzesłami kręcą się psy.Siadamzaraz z przodu, tak żeby mi nikt nie przeszkadzał, Peroniw dłoni, trochę cienia nad głową, muzyka, co może byćpiękniejszego na tym łez padole?Po schodkach powoli wchodzą muzycy, rozkładająnuty.Banda di Montescaglioso, chłopaki z nieodległe-go miasteczka.Po dłuższej chwili, sprężystym krokiemwkracza na scenę maestro.Maestro jest zupełnie łysyi przypomina porucznika Kojaka.W metalowych ram-kach umieszcza tabliczkę z tytułem utworu, który zarazzabrzmi.Kłania się, muzycy też, batuta w górę i zaczy-namy.Na początek Cavalleria Rusticana.Rytmiczniei żwawo, z polotem, niewyobrażalnie pięknie.I zupełnieinaczej niż w operowym pudełku.Biorę duży łyk piwa,jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.Przyznam się, mamnieludzką słabość do orkiestr dętych grających muzykęoperową.Zwłaszcza jeśli te orkiestry grają na powietrzu,a powietrze to unosi się nad którymś z miast włoskie-go Południa.To sprzęgnięcie niskiego z wysokim, taknaturalne, tak oczywiste.Ten żywioł, tak autentycznyi w swym autentyzmie radosny.Tradycja orkiestr dętych jest żywa na włoskim Połu-dniu od XiX wieku.Pomysł był szlachetny.Chodziło o to,by klasyczny repertuar udostępnić mieszkańcom prowin-cji.Po drugiej wojnie tradycja ta nieco podupadła, terazsię do niej wraca.Banda to nie są zawodowi muzycy, toamatorzy, którzy grają po pracy dla przyjemności.Zawo-dowcami są dyrygenci i zapraszani czasem na koncertysoliści z nieodległych metropolii (dla nas zagra na trąbcepan profesor z konserwatorium w Bari).Ta radość grania!1 Owszem, lekko wspinają się na palce, każdy chce się po-kazać, błysnąć jakąś zgrabną solówką.Rzecz jednak niew wykonawczych popisach, ale we wspólnym działaniu.Tu nie ma wirtuozów, coś tam czasem nie stroi, ale niktsię tym specjalnie nie przejmuje.To jest muzyka ludowaczystej wody, chociaż repertuar jakby z kompletnie in-nego świata.I te transkrypcje operowych partytur nasame trąby.Kto to wymyślił? Palce lizać.Oklaski.Coteraz? Zmiana tabliczki.Tosca.A już za chwilę dalszaklasyka gatunku: Turandot, Borys Godunow i Rigoletto,uwertury albo rozpoznawalne covery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •