[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chuliganił, chuliganił,a kij wam w oko! Klecha na ambonie się znalazł, morały będzie prawił, na ludzi kierował.Klął w duchu tym więcej, im bardziej czuł gdzieś w głębi, że leśniczy miał rację.Ba,kędyś kiełkowało nawet uczucie wdzięczności do tego obcego przecież człowieka, że zoba-czył w nim nie samo zło, że chciał mu pomóc.Ale to wobec nocnej decyzji jeszcze bardziejzłościło i rozpalało.Dojeżdżali do szosy.Zatoczył półkole, stanął przy długiej, wyrosłej solidnie pryzmieopałówki.Płaszczki drzewa ze stukotem poleciały na ziemię.Michał, strapiony swoją niedy-skrecją, milczał teraz, z zapałem pomagał w pracy.Gdy skończyli, postanowił zejść Edkowi z oczu. Niech mu gniew minie, taką ma miną,jakby przez łeb miał zamiar mnie zdzielić , myślał. Cześć, ja jeszcze potem wrócę na przerębowisko  wołał z daleka. A bierz cię diabli! Możesz nie przychodzić  warknął Edek pod nosem.Wygramolił się teraz z ciągnikiem na nasyp szosy.Aby zawrócić, musiał podjechaćkilkaset metrów, tam dopiero solidny mostek przez rów zezwalał na zrobienie obrotu.Szosa była silnie oblodzona.Wyczuł to od razu po wyraznym poślizgu kół ciągnionej ztyłu, luznej teraz przyczepy.Nasyp drogi był wyższy, gdyż liściasty las z obu stron wyrastał zpodmokłego gruntu.Również rowy były znacznie głębsze i odpowiednio szersze.Przed nim, lewą stroną szosy, jakaś kobieta jechała naprzeciw rowerem. Cholera, ża-chnął się, zawsze tu pusto, a jak wreszcie jakieś babsko się pokazało, to właśnie w ślizgawicępcha się tu lewą stroną.Zabuczał przychrypłym, nie używanym dawno sygnałem.Zarazempróbował zwolnić bieg ciągnika, poczuł jednak, że platforma u tyłu ślizga się, napiera namotor, dodał więc gazu, by wyprostować bieg.Dziewczyna, jakby nic nie widziała ani słyszała, parła prosto na niego.Zatrąbił znowu,aby dać jej drogę, próbował wjechać na środek szosy, maszyna ześliznęła się z oblodzonejpowierzchni, ujrzał rower tuż, tuż przed sobą, kobieta krzyknęła, zawahała się, próbowaławykręcić, za ostro, całym rozmachem runęła z pojazdem na ziemię.Nie mógł już stanąć, ślizgawica nie zezwalała, od chwili ośliznięcia się ze środka szosyciągnik i tak szedł niebezpiecznym ukosem. Decydowały sekundy.Już słyszał przerazliwy, śmiertelny krzyk dziewczyny miażdżo-nej ciężarem motoru, chciał przymknąć oczy, aby nie widzieć, i wtedy nagle, gwałtownymskrętem kierownicy szarpnął na prawo, a nuż się przesunie samym brzegiem szosy, drzewkatu młode, nie zatrzymają, złamie je tylko.Uczuł, jak pchane ciężarem platformy koła ciągnika całym rozpędem ześlizgują się poobrzeżu rowu.Ostatkiem świadomości wygasił motor, poderwał się, chcąc zeskoczyć w bok,nie zdążył, niebo zrobiło jakiegoś dziwacznego kozła, ujrzał nagle pod sobą oblodzoną trawę,potem wszystko zwaliło się na niego, stuknęło, zrobiło się jasno, czerwono.Ciało przeszyłból.Już nie wiedział nic więcej.6.CO LEZNICZY WYSZUKAA W GAZECIENajpierw zobaczył do pół skrytą pod śniegiem zieleń świerkowych gałęzi.Leniwe spoj-rzenie przesunęło się na biały dach przeciwległej obory.Na samym szczycie siedziała wrona,poważnie tocząc głową dokoła.Nie mógł zrozumieć.To śnieg.Ale kiedy zdążył spaść w takiej ilości? Przecież wczorajledwo, ledwo było go znać.A czyja to głowa przy stole? Nastroszona, zmierzwione włosy, śmiesznie spadzisteramiona.Pamiętał czyjąś podobną sylwetkę.Przymknął powieki, na jakiś szmer znów je otworzył.Roześmiana przyjaznie chyliła się nad nim gęba, ależ tak, Kulczyka, szkolnego poety.Zresztą nie tylko szkolnego, przecież potem też było o nim słychać w Olsztynie. No, nareszcie! Doktor zapowiada ten moment od paru dni, ale już przestałem muwierzyć.Cześć, brachu! A ja, czekając, aż raczysz mnie zauważyć, ślęczę nad nie ukończo-nym poematem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl