[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopiec podjadł z apetytem i do syta, co oczywiście dodało mu sił i ducha.Zniadanie to było osobliwez tej przyczyny, że obie strony rezygnowały z należnego ich pozycji przywileju, wszelako żadna nie byłaświadoma zaszczytu, który ją spotyka.Poczciwa niewiasta miała zamiar nakarmić małego włóczęgępodanymi w kąciku resztkami jadła, jak postąpiłaby oczywiście z każdym innym żebrakiem albo zpsem.Ale była skruszona udzielonym tak niedawno surowym napomnieniem, czyniła więc wszystko, cow jej mocy, aby dać chłopcu zadośćuczynienie, i pozwoliła mu zasiąść do rodzinnego stołu, przy którym- niby równy z równymi - jeść miał razem z osobami o tyle wyżej stojącymi.Król szczerze byłwzruszony, iż zawiódł zaufanie ludzi przychylnych, chcąc tedy dać im zadośćuczynienie, postanowiłzniżyć się do poziomu skromnej rodziny zamiast rozkazać gospodyni i jej córkom, by stojąc posługiwałymu, kiedy on zajmie ich stół i śniadać będzie w samotnym majestacie, słusznie przysługującym jegourodzeniu i godności.Każdemu z nas dobrze robi, jeśli niekiedy rezygnuje ze swojej dumy.Zacnaniewiasta radowała się dzień cały, iż tak wspaniałomyślnie potraktowała jakiegoś tam włóczęgę.Królzaś był również zadowolony z siebie, ponieważ dobrowolnie poniżył się wobec skromnej, ubogiejwieśniaczki.Po śniadaniu wdowa powiedziała królowi, żeby zmył naczynia.Rozkaz ten oburzył go zrazu i chłopiecbliski był buntu, niebawem jednak pomyślał:"Alfred Wielki pilnował pieczenia placków, niewątpliwie zatem zmywałby również naczynia.Mogę i japopróbować".Robota powiodła się nieszczególnie, co zdziwiło króla, bo czyszczenie drewnianych misek i łyżekwydawało mu się rzeczą prostą, okazało się zaś pracą nudną i wielce męczącą.Wreszcie jednak jąskończył.Edwardowi pilno już było w dalszą drogę, nie tak łatwo wszakże opuścić mógł towarzystwoskrzętnej gospodyni.Białogłowa wynajdywała mu wciąż takie lub inne pomniejsze zadania, z którychwywiązywał się wedle najlepszych chęci i z niejakim nawet powodzeniem.Potem zasadziła go wraz zmałymi dziewczynkami do obierania zimowych jabłek, lecz król był bardzo niezręczny i wdowa odwołałago z tej funkcji, dając mu w zamian nóż rzeznicki do naostrzenia.Potem zatrudniła chłopca przygręplowaniu wełny na czas tak długi, że biedak pomyślał, iż dobrego króla Alfreda zaćmił i dalekopozostawił w tyle.O heroicznych pracach małego króla przy gospodarstwie domowym miło będziekiedyś czytać w dziełach i opowiadaniach historycznych.Doszedłszy do tego wniosku Edward zamierzałzrzec się dalszych czynności, gdy wnet po wczesnym obiedzie gospodyni wręczyła mu koszyczek kociątdo utopienia.W każdym razie miał właśnie zgłosić dymisję, gdyż mniemał, że w jakimś miejscu trzebaprzeprowadzić linię graniczną, a topienie kociąt uważał za powód bardzo po temu właściwy.W tej chwilijednak wynikła przeszkoda w postaci Johna Canty, z kramarskimi jukami na plecach, i Hugona.Dwaj hultaje zbliżali się właśnie do furty od strony drogi, gdy król dostrzegł ich, zanim oni go zdążylizauważyć.Nie rzekł więc nic o przeprowadzeniu linii granicznej, lecz chwycił koszyk z kociętami i bezsłowa wyszedł cichaczem na podwórze gospodarskie.Tam zostawił kocięta w szopie i szparko umknąłścieżką, którą odkrył na tyłach zagrody.ROZDZIAA XXKRLEWICZ I PUSTELNIKKról skrył się teraz za osłaniającym go od domu żywopłotem i gnany śmiertelnym strachem umykał cosił w stronę odległego lasu.Ani razu nie spojrzał za siebie, dopokąd nie znalazł się na skraju zbawczegoboru, gdzie odwrócił się śmiało i dostrzegł majaczące w dali dwie postacie.To mu wystarczyło.Powstrzymał się od badania tych postaci krytycznym okiem i zwolnił kroku dopiero w głębokim cieniugęstwiny.Wówczas przystanął, gdyż poczuł się stosunkowo bezpieczny.Nasłuchiwał bacznie; wokółpanowała cisza głęboka i dostojna- ba! nawet grozna i przytłaczająca.Natężony słuch chwytał z rzadka jakieś dzwięki; tak jednakodległe, stłumione i tajemnicze, że wydawać się mogły nie dzwiękami prawdziwymi, lecz jęczącymi izawodzącymi echami dzwięków dawno zmarłych.A więc odgłosy te były jeszcze bardziej przerażająceniż cisza, którą od czasu do czasu zakłócały.Edward zamierzał zrazu pozostać do końca dnia tam,gdzie się zatrzymał, lecz chłód owionął wkrótce jego spotniałe ciało i wędrowiec musiał podjąć marsz,aby się nieco rozgrzać.Ruszył na przełaj lasem sądząc, iż niebawem przedrze się do jakiejś drogi.Rozczarował się wszakże, bo szedł i szedł przed siebie, a im głębiej się zapuszczał, tym gąszcz stawałsię większy.Po niejakim czasie półmrok zaczął ciemnieć i król uprzytomnił sobie, że noc zapada.Zadrżał na myśl o przepędzeniu jej w tak upiornym miejscu, próbował więc przyśpieszyć kroku, lecz posuwał się coraz wolniej, bo nie widział już dobrze i nie mógł wyszukiwać dogodniejszej drogi, wobecczego potykał się wciąż o korzenie albo wikłał w pnączach i kolczastych krzewach.Ach, jakiż był szczęśliwy, gdy zauważył nareszcie odblask światła! Zbliżał się ostrożnie, przystającczęsto, aby rozejrzeć się i posłuchać.Zwiatło płynęło z nie oszklonego otworu okiennego w małejchatynce.Król posłyszał głos i zrazu poczuł ochotę, aby uciec i skryć się bezpiecznie, rychło jednakzmienił zamiar, gdyż głos ów niewątpliwie odprawiał modły.Chłopiec zakradł się pod jedyne okienkochatki, wspiął się na palce i sięgnął wzrokiem do wnętrza.Izba była ciasna, podłogę stanowiłanaturalna powierzchnia ziemi mocno ubita od długiego użytkowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl