[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Też go nie rozpoznałam.Nie wiem, kto to jest.TL R– A Creighton?– Jeszcze ich nie widział.Przynajmniej nic o tym nie wiem.– Doug wypił łyk szampana, chyba trochę zbyt nerwowo.– To najwyraźniejsze chcą pokazać w telewizji – powiedziała Julie.– Tak, wiem.Zaczynają chyba już dzisiaj, w wiadomościach.– Doug zerknął na zegarek.– Nie zdążymy.– Mają nadzieję, że ktoś go rozpozna i poda im nazwisko.153– Bardzo wątpię.Pewnie odwiedzał kogoś w hotelu.„A tak, to mój kuzyn, taki to, a taki.Kiedy byłem w Atlancie, codziennie do mnie wpadał".– Doug znowu pociągnął z kieliszka.– I co potem? – spytała retorycznie Julie.– Wiem tyle co ty.Poza tym zamazanym zdjęciem nie mają nic, żadnych śladów.Sharon, która wodziła wzrokiem po sali, słuchając ich jednym uchem, wzięła męża pod rękę.– Wiesz, od jakiegoś czasu widzę, że ten brylantowy wisiorek ładnie się do mnie uśmiecha.– No proszę.Tak?– Nie chcesz pomóc dzieciom chorym na raka?– Julie, jeśli nie wrócę za kwadrans, przyjdź mi na ratunek.Mnie i mojej karcie kredytowej.– Doug powiedział to z uśmiechem, ale wyraźnie się ucieszył, że może wreszcie skończyć rozmowę o policyjnym śledztwie.– Przypilnuj go – rzuciła Julie.– To sprawa warta każdych pieniędzy.– Już ja się postaram – odparła wesoło Sharon.Odeszli i Julie została TL Rsama, lecz nie na długo.Co chwilępodchodzili do niej znajomi; jedni robili wszystko, żeby tylko nie wspomnieć o Paulu, inni mówili o nim przez cały czas.Jeszcze inni zamieniali z nią kilka zdawkowych słów i spełniwszy nieprzyjemny obowiązek, z ulgą odchodzili.Kilku chciało ją gdzieś wyciągnąć, żeby nie siedziała w domu sama z powodu śmierci przyjaciela.Zapraszali ją na lunche i kolacje, na degustację wina, a nawet na wycieczkę rowerową wokół Toskanii.Słuchała ich z udawanym zainteresowaniem, ale do niczego się nie zobowiązała.154Gdyby nie obiecała dopilnować sprzedaży obrazu, już dawno by wyszła.Nie znosiła być obiektem ciekawości i współczucia.Miała dość ludzi, którzy obserwowali ją, by sprawdzić, jak znosi nagłą stratę.Zważywszy na okoliczności, mogłaby się łatwo wymówić i w ogóle nie przyjść.Nikt by się nie zdziwił.Ale idąc przez tłum w stronę swojego obrazu, zrozumiała, że podjęła dobrą decyzję.Nie, nie powinna zmieniać zwyczajów, ograniczać swoich poczynań ani w ogóle zachowywać się tak, jakby miała coś do ukrycia –zwłaszcza po porannym spotkaniu z detektywami.Słysząc słowa Kimball, dosłownie zaniemówiła.I dopiero po chwili wykrztusiła:– Sugeruje pani, że.że znam tego człowieka? Że wiedziałam, co się stanie? Że miałam z tym coś wspólnego?– Proszę się uspokoić – powiedziała protekcjonalnie Kimball, co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.– Ktoś podsunął nam taką myśl, to wszystko.– Ktoś, to znaczy kto?TL R– Nasz kolega.Ale on w tym nie siedzi.Nawet pani nie zna.Odrzuciliśmy tę teorię, ale musimy sprawdzać każdą, nawet najbardziej nieprawdopodobną.Taką mamy pracę.Julie ani przez chwilę jej nie wierzyła.Natychmiast oświadczyła, że bez adwokata nie powie nic więcej, i poprosiła, by wyszli.Jak mogli pomyśleć, że pragnęła śmierci Paula? Co za absurd.I jaki frustrujący.Każda minuta, jaką tracili na analizowanie tych niedorzecznych przypuszczeń, była minutą straconą i dawała większe szanse prawdziwemu 155sprawcy.Podczas gdy oni brali pod lupę ją, Creighton bezkarnie cieszył się życiem i wolnością.– Jaka jest aktualna oferta?Znajomy głos wyrwał ją z ponurego zamyślenia.Szybko się odwróciła.Tuż przed nią stał Derek Mitchell, niby patrząc na obraz, podczas gdy tak naprawdę patrzył na nią.– Osiem tysięcy.Cichutko zagwizdał.– Coraz więcej.– Jest pan zainteresowany?– Mam wolne miejsce w sypialni.Zupełnie puste.Kryło się w tym co najmniej kilka aluzji i żadna nie uszła jej uwagi.Zerknąwszy ponad jego ramieniem, zobaczyła rudowłosą kobietę pogrążoną w rozmowie z kilkorgiem gości.Mitchell podążył za jej wzrokiem.– Może lepiej niech się pan przedtem skonsultuje.Bo co, jeśli jej się to nie spodoba?– Liczy się tylko moje zdanie.Ale chętnie wysłucham pani.TL RJulie nie wytrzymała.Spuściła oczy i wbiła wzrok w czarne guziki jego koszuli od smokingu.– To ładny obraz obiecującego malarza.– Można? – Objął ją delikatnie w talii i poprowadził do stolika, żeby złożyć ofertę.Nawet kiedy zabrał rękę, wciąż czuła jego gorący dotyk.Podała mu pióro.Pochylił się i zaczął pisać.– Witam.– Przyszła rudowłosa.– Pani Rutiedge, prawda?– Tak.156Z bliska była jeszcze bardziej olśniewająca.Przedstawiła się, ale Julie, zbyt pochłonięta bliskością Dereka i parzącym śladem jego ręki, nie zapamiętała jej nazwiska.Czuła się nieswojo i nienawidziła go za to, że tak na nią działa.Siebie nienawidziła jeszcze bardziej.– Znałam pana Wheelera – powiedziała rudowłosa.–Parę lat temu byliśmy razem w jakiejś komisji.Był prawdziwym dżentelmenem.– To prawda.– Moje kondolencje.– Kobieta uśmiechnęła się życzliwie.– Dziękuję.Derek zwrócił Julie pióro.Zacisnęła je w dłoni.Było jeszcze ciepłe.– Proszę je schować – powiedział.– Ten obraz bardzo mi się podoba.Chciałbym go mieć.– Zawsze może pan podbić ofertę.– Będę uważnie śledził licytację.– Przeprosili ją i odeszli.Nie zdążyła jeszcze złapać tchu, gdy wyrósł przed nią Doug.– Znasz Mitchella?Udała głupią.TL R– Kogo?– Tego, z którym przed chwilą rozmawiałaś.Tego adwokata.Julie spojrzała na tłum.– To jest Mitchell? Właściwie go nie znam.– Rozmawialiście jak starzy znajomi.– Licytuje mój obraz.Doug spojrzał na stolik.– Jezu Chryste.Nic dziwnego, że nam odmówił.– Odmówił? Dlaczego?157– Powiedział, że ma za dużo pracy.– Aha.– Ale kłamał.Nikt nie przebił jego oferty.Gdy pod koniec wieczoru ogłoszono nazwiska zwycięzców licytacji, tłum nagrodził go oklaskami, a on skromnie pomachał im ręką.Rudowłosa wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.Zaraz potem wszyscy rzucili się do wyjścia.Julie poszła w przeciwną stronę.Jeden z pracowników centrum kultury pomógł jej zanieść obraz do pomieszczenia gospodarczego na zapleczu, gdzie włożyła go do solidnej skrzyni.Na szczęście wynajęto kuriera, który miał porozwozić przedmioty zbyt duże, by nabywcy mogli zabrać je ze sobą, dzięki czemu nie musiała odwiedzać Mitchella osobiście.Kiedy wróciła do głównej sali, była tam już tylko ekipa sprzątająca, która pracowicie rozmontowywała sułtański namiot.Sala recepcyjna opustoszała, podobnie korytarz z rzędami sal konferencyjnych, prowadzący TL Rdo wind obsługujących podziemny garaż, gdzie zaparkowała, by uniknąć kolejki po samochody.Naciskając guzik, trochę się bała.I kiedy przyjechała winda, Julie zawahała się, zanim wsiadła.Ale wsiadła, tłumacząc sobie, że to głupota.Przecież nie mogła do końca życia chodzić tylko schodami.Mimo to serce biło jej coraz szybciej, a kiedy winda się zatrzymała i otworzyły się drzwi, waliło już jak młotem.Za drzwiami nie było nikogo.A już na pewno nikogo w ciemnych okularach i kominiarce z paszczą rekina.158Wysiadła i poszła przed siebie.Garaż był niski, światło słabe.Tu też była sama, więc jej kroki rozbrzmiewały głośnym echem.Nagle usłyszała metaliczne kliknięcie.Zatrzymała się i odwróciła w stronę źródła dźwięku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •