[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Te ostatnie słowa zostały już wypowiedziane przez zaciśnięte gardłoi z wymuszonym uśmiechem.Wypadła na głupie, ckliwe kobieciątko, ale148RSlepsze to niż osoba w pewnym sensie publiczna, obarczona poczuciemwiny z powodu uwikłania w jakąś aferę miłosną.Wszystkie rozmowy przebiegały według tego samego schematu.Ponieważ ani ona, ani Dax nie dawali powodu do rozdmuchiwania sprawy,sensacja umierała powoli własną śmiercią.Kiedy jednak Keely myślała, żenajgorsze ma już za sobą, okazało się nagle, że musi stawić czołonajbardziej agresywnemu ze swoich rozmówców.Stało się to w cztery dni po tym, jak wystąpili z Daksem wwiadomościach.Po ciężkim dniu Joe odstawił ją do samochodu naSuperdome.Tego dnia jeszcze trzej reporterzy poprosili ją o dalszekomentarze.- Zdaje się, że będziesz miała towarzystwo - powiedział Joe,przekrzykując ogłuszający warkot śmigieł, kiedy sadzał helikopter naziemi.Keely zdążyła już zauważyć samochód zaparkowany koło jejsamochodu i mężczyznę, który właśnie wysuwał się zza kierownicy.Byłto Al van Dorf.- Rzeczywiście na to wygląda - przyznała ponuro.PodziękowałaJoemu, że ją szczęśliwie odstawił na miejsce, pomachała mu na znak, żejest wolny, i zamiast jak zwykle puścić się biegiem, żeby jak najprędzej sięznalezć poza zasięgiem wirujących łopatek, podeszła do samochoduspokojnym, odmierzonym krokiem.Van Dorf zajął pozycję pomiędzy niąa jej wozem.Patrzyła, jak helikopter się podrywa i ostro skręca w kierunkuhangaru, w którym Joe go zwykle zostawiał.149RS- Nigdy nie mogę się dość nadziwić, jak to jest, że takie rzeczy mogąlatać - powiedział van Dorf, patrząc za malejącą w dali maszyną.- Witam pana, panie van Dorf.Cóż pana sprowadza do NowegoOrleanu? Czyżby w Waszyngtonie skończyły się już tematy, o którychwarto pisać? - Spokój, tylko spokój, nakazywała sobie Keely.Obrażanievan Dorfa nie byłoby w jej interesie.Złagodziła nieco sarkastycznepowitanie uprzejmym uśmiechem i sądząc z pytającego spojrzenia, jakimją van Dorf obdarzył, uznała, że nie jest pewien, czy jej złośliwość byłazamierzona, czy nie.- Powiedziałbym, że akurat w tej chwili tu są ciekawsze tematy.-Oczy drapieżcy błysnęły zza okularów w staromodnej oprawce.Jegouśmiech był niespieszny, ale bezczelny, kiedy się wreszcie na niegozdobył.- Jak na przykład pani i kongresman Devereaux.Za spojrzenie, wyrażające bezmiar zdumienia, należał jej się Oscar.- Nie rozumiem, o co panu chodzi.Kongresman Devereaux i ja?- A może tak byśmy gdzieś sobie przysiedli i porozmawiali o tymprzy drinku? - Zrobił taki ruch, jakby chciał wziąć ją pod rękę, ale Keelywykonała zręczny unik, dając mu jasno do zrozumienia, że sobie nieżyczy, by jej dotykał.- Nie, dziękuję bardzo, jadę właśnie do domu.- Z tego wynika, że musimy porozmawiać tutaj.- Sięgnął do kieszenina piersi i wyciągnął złożoną gazetę.Keely zorientowała się natychmiast,o co chodzi.Van Dorf przekrzywił głowę i przez chwilę studiował zdjęcieprzedstawiające ich dwoje w tańcu.- Dobrze pani wychodzi na fotografiach, pani Williams.Była przygotowana na szermierkę słowną.150RS- A co pani powie o kongresmanie? To kawał przystojnegomężczyzny.- Owszem, jest bardzo przystojny.- Jej szybka odpowiedzzaskoczyła van Dorfa.Był niemal zły, że Keely w najmniejszym nawetstopniu nie okazuje zdenerwowania.Korzystając z tego, że teraz ona maodbić piłeczkę, zapytała: - O czym pan chciał ze mną porozmawiać, panievan Dorf?Patrzył na nią chytrze.Tu mu nie pójdzie tak gładko.Ale jeśli onazamierza sobie z nim poigrać, to i on jej nie ułatwi życia.- Czy Devereaux jest równie dobry w miłości jak przy stole obrad?Jeśli pytanie było obliczone na wywołanie szoku, to van Dorf odniósłsukces.Przez chwilę Keely była zbyt oszołomiona, żeby cokolwiekpowiedzieć.Kiedy się wreszcie odezwała, z trudem wymawiała słowadrętwymi wargami.- Pan się stanowczo za daleko posuwa w swoich wnioskach, panievan Dorf, ale ja się nie zniżę do tego, żeby podjąć rozmowę na tympoziomie.- Czy mam przez to rozumieć, że pani i Devereaux nie jesteściekochankami?- Nie.- To czym wobec tego wyjaśni pani to zdjęcie?- A czym pan je wyjaśni? - odparowała Keely.Szok ustąpił złości i Keely z trudem powstrzymała chęć uderzenia wtę bezczelną gębę, którą domyślny uśmieszek wykrzywił teraz wnieprzyjemny grymas.151RS- Ludzie tańczą ze sobą ciągle i wszędzie.Czy sugeruje pan, żeprezydent ma romans z każdą kobietą, z którą tańczy na przyjęciu wBiałym Domu?- Tak, ludzie tańczą ze sobą cały czas, ale rzadko z takim uśmiechemekstazy na twarzy.- Kongresman Devereaux to czarujący mężczyzna.Uważam go zaczłowieka inteligentnego, pełnego entuzjazmu i z charyzmą.Podziwiamgo za stanowisko, jakie zajął w sprawie zaginionych w Wietnamie.Zaodwagę, z jaką stawia czoło swoim przeciwnikom.Podziw i respekt, otouczucia, jakie dla niego żywię.- Kłamczucha, oskarżała się w myślach, z tym większą determinacjąpróbując zbić van Dorfa z pantałyku.- Jak pan może na podstawie jednego tańca wnioskować o rzeczachtak bardzo osobistych, tego naprawdę nie rozumiem.Czy to pan nazywadobrą robotą dziennikarską?- Tu nie chodzi o jeden taniec, pani Williams - odparł spokojnie vanDorf.- A te ukradkowe spojrzenia i uśmiechy w Waszyngtonie? Tendeszczowy dzień, z którego żadne z was nie chciało i nie mogło sięwytłumaczyć? To wreszcie mój nos, który mi o tym mówi.Roześmiała się niewesoło.- Jeśli pański nos jest pana jedynym zródłem informacji, toradziłabym panu znalezć sobie zródła bardziej wiarygodne.Nigdy niebyłam kochanką kongresmana Devereaux.- Była to prawda.-I nigdy niebędę.- To miało się dopiero okazać.- Bo nie mam na to najmniejszejochoty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]