X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Aadnie postąpiłeś - Kelly odezwała się pierwsza.- Tylko nie rób ze mnie świętego - odburknął.-I pa�miętaj, że to ty zapłacisz za ten pokój.Ton jego głosu jak zawsze dotknął ją, ale już nie tak 168 POCHOPNIE OSDZONYboleśnie, może dlatego, że teraz wiedziała, że te usta, po�trafiące mówić tak szorstko, potrafią również ułożyć sięw zniewalający uśmiech.Noc, niczym bezkresne, wieczne morze, opływała czer�wony sportowy samochód ukryty pośród wysokich drzew.Will, Mitch i Kelly - która szła między dwoma mężczy�znami z aparatem zawieszonym na szyi - przekradli się nasam skraj lasu.Ich celem była ponownie brama wjazdowa.Kelly uświadamiała sobie, że czasu jest coraz mniej i, wy�czuwała, że Will też zdaje sobie z tego sprawę.Jeśli chcąpodjąć próbę dostania się na teren zakładów Anscott, mu�szą się szybko decydować.Ciszę zmąciło pohukiwanie sowy.Nie licząc tłumionychprzez opadłe liście kroków trójki konspiratorów oraz ich zdy�szanych oddechów, był to, jak do tej pory, jedyny dzwięk, jakirozległ się w leśnej głuszy.Nagle Kelly kichnęła.- Przepraszam - wyszeptała, opatulając się szczelniejkurtką.- O której nadjechała wczoraj wieczorem ta furgonet�ka? - spytał Mitch.- Około dziewiątej, może dziewiątej trzydzieści - od�parł Will.- Pamiętacie nazwę kwiaciarni?-  Słoneczny Jaskier" - odpowiedziała Kelly.- Chyba pójdę tym tropem - mruknął Mitch.- Trzebasię dowiedzieć, kto jest właścicielem.- Dobra myśl - poparł go Will.Ledwie skończył mówić, mrok rozcięły blizniacze sno�py światła z reflektorów. POCHOPNIE OSDZONY 1 6 9- Padnij - syknęła Kelly i pierwsza dała przykład, przy�padając do ziemi za grubym drzewem.Ostrożnie wystawiłagłowę zza pnia.Asfaltowa szosa przebiegała zaledwie kilkametrów od miejsca, gdzie się przyczaili.Mitch leżał na brzu�chu za krzakiem, Will za majestatyczną jodłą, która zdawałasię sięgać nieba.Od bramy doleciało ujadanie psa.Minęła ich furgonetka z reklamą kwiaciarni  Słonecz�ny Jaskier" na burcie.Samochód zwolnił i zatrzymał sięprzed wartownią przy bramie.Kelly ponownie wydało się,że słyszy język hiszpański, chociaż przy tej odległościtrudno było stwierdzić to z całą pewnością.- Zrób zdjęcie, jeśli zdołasz - szepnął Mitch.- Zwła�szcza tablic rejestracyjnych.Zaowocowały wieloletnie doświadczenie i praktyka,nabyta dzięki niezliczonym krytycznym momentom, któ�rych nie można było przegapić.Dosłownie w kilka sekundnastawiła aparat, uniosła go do oka i zaczęła pstrykać.Tymczasem furgonetka uzyskała najwyrazniej pozwoleniena wjazd, bo strażnik zbliżył się do niej i dał kierowcy znakręką.I znowu, popisując się imponującym refleksem, Kellypstryknęła - raz, drugi, trzeci.- Mam! - wyszeptała.- Dobrze - odszepnął Mitch.- Znowu zajeżdża od tyłu - zameldował po chwiliWill, który ze swojego stanowiska miał dobry widok nafronton budynku.Furgonetka zniknęła im z oczu.- Zastanawiające - stwierdził Brody.- Zastanawia�jące również, że dostawa kwiatów odbywa się w niedzielęwieczorem. 1 7 0 POCHOPNIE OSDZONY- Prawda? - powiedział Will.- Gdyby tak wszyscy z podobną sumiennością wywią�zywali się z obowiązków - skomentowała Kelly.Nie minęło dwadzieścia minut, gdy furgonetka znowusię pojawiła, przejechała przez bramę - kierowca machnąłręką strażnikowi, co Kelly skwapliwie uwieczniła na kliszy- i przyśpieszając, rozpłynęła się w mrokach nocy.- Myślicie, że odebrała partię narkotyków, gotowychdo rzucenia na ulicę?- Powiedziałbym, że to całkiem możliwe.- Jedna dostawa na noc? - spytał Mitch.- Nie na każdą - odparł Will.- Furgonetka była tuw piątek wieczorem, ale w sobotę się nie pojawiła.Dzisiajprzyjechała znowu.- Może przyjeżdża tylko wtedy, kiedy służbę ma jakiśkonkretny strażnik - wysunęła przypuszczenie Kelly.- To możliwe - przyznał Will.- Strażnik z pewnościąodniósłby się podejrzliwie do dostawy kwiatów w niedzie�lę w nocy.Tak, strażnik byłby kluczowym elementemcałej operacji.- Ale to jeszcze nam utrudni przedostanie się przez bra�mę - zuważyła Kelly, robiąc zdjęcie strażnikowi.- Jeśli jestw zmowie, będzie bardziej uważał, kto wchodzi i wychodzi.- Fakt - przyznali chórem obaj mężczyzni.Na chwilęwszyscy zamilkli.- No to jak? - przerwał milczenie Mitch.- Kończymyna dzisiaj?- Zostańmy tu jeszcze trochę - poprosił Will.- Niejest tak pózno.Przez następne trzydzieści minut prawie się nie odzy- POCHOPNIE OSDZONY171waili.Mitch siedział na mokrej ziemi i myślał, co teraz robi jego syndnia ogląda swoją kolekcję podobizn baseballistów? Zasta�nawia się, czy jego ojciec jest winny zarzucanych mu czy�nów, pomimo że przysięgał mu, że nie jest?Kelly również siedziała zadumana.Myślała o Rachel.Czy dziewczyna nie próbowała się z nią czasem skontakto�wać, a jeśli tak, i nikt nie odbierał telefonu, to czy niewydało jej się dziwne, że chorej kobiety nie ma w domu?Myślała o Willu, który siedział milcząc na uboczu, opartyplecami o pień drzewa.Czy zawsze był samotnikiem? Czyzawsze chadzał własnymi ścieżkami? A może, podobniejak ją, coś go do tego zmusiło?Will, oparty plecami o twardą, chropawą korę pnia, sta�rał się nie myśleć o niczym.Umiejętność ta, polegająca nacałkowitym zamknięciu umysłu, pomogła mu przetrwaćostatnie lata, a może i całe życie.Jednak dzisiaj miał trud�ności z wprowadzeniem się w ten błogosławiony stan, poczęści dlatego, że wiedział, co jest przed nim.Zemsta byłabrzemieniem trudnym do udzwignięcia.Po części przezkobietę, która siedziała zaledwie metr od niego.Wierzyław jego niewinność, wierzyła, że nie jest zdolny do stoso�wania przemocy.A przecież planował użycie przemocyi cząstką siebie nie mógł ścierpieć, że ją rozczaruje.Ale tobyło już postanowione.Zresztą, co go, u diabła, obchodzi,co ona sobie o nim pomyśli? Jej chodzi tylko o temat doartykułu.Kelly kichnęła.- Na zdrowie - mruknął Mitch.- Musisz coś z tym zrobić - powiedział Will, a jego 1 7 2 POCHOPNIE OSDZONYszorstki ton znowu odzwierciedlił emocjonalną wojnę, jakątoczył sam ze sobą.- Przecież zażywam lekarstwo, po którym czuję się,jak drobny pijaczek.Na dzwięk słowa  pijaczek", Mitch poruszył się nie�spokojnie.Will spojrzał na niego.- Mitch, dlaczego to robisz? - spytał.- Po co pakujeszsię w coś, co cię zupełnie nie dotyczy?- Już mnie o to pytałeś.- I nie odpowiedziałeś mi.Podmuch przenikliwie zimnego wiatru zaszeleściłw koronach drzew, wydobywając z nich ostry zapach igli�wia.Sowa, która od pewnego czasu milczała, znowu zahu�kała, a potem ucichła, zupełnie jakby wraz z Willem i Kel�ly czekała na odpowiedz Mitcha.- Powiedzmy, że wiem, co to znaczy być posądzanymo coś, czego się nie zrobiło - odparł detektyw.Słowa teprzyszły mu z wyraznym trudem.Will potrafił to zrozumieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl