[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógłdłużej ulegać złudzeniom.Pętla się zaciskała.Przypuszczal-nie nigdy nie zobaczy Mekki, co było jego największym ma-rzeniem.Nigdy też się nie ożeni i nie założy rodziny.Praw-dopodobnie umrze w tym obcym kraju, osaczony przez nie-wiernych.Bardziej jednak obawiał się porażki niż śmierci.W tej przynajmniej kwestii on i Wells byli do siebie po-dobni.Gdy zadzwonił telefon, Wells wiedział, co teraz nastąpi.Jedyną osobą, która znała ten numer, był Khadri.Wyciągnąłaparat z kieszeni, zaczerpnął tchu i odebrał połączenie.- Dżalal?- Nam.373 - Sprawdz skrzynkę pocztową na Yahoo.Kliknięcie.- Jak sobie życzysz, Omar - odparł Wells do głuchej jużlinii.Wreszcie, pomyślał Wells.Wreszcie Khadri zdecydowałsię go wykorzystać.Instynktownie czuł, że będzie to praw-dziwa misja, jakiej oczekiwał od tak długiego czasu.Nawetjeśli Khadri kolejny raz wysyłał go fałszywym tropem, Wellswiedział, że spotka się z nim ponownie.Tym razem unice-stwi Khadriego.Nawet jeśli będzie musiał rozszarpać mugardło gołymi rękoma.Wells zrozumiał teraz, że Khadri był podporą al-Kaidy, zpunktu widzenia planów terrorystów ważniejszą nawet niżZawahiri czy sam bin Laden.Khadri i wyłącznie on miał podkontrolą siatkę agentów na terenie Stanów Zjednoczonych.Bez niego zdolność al-Kaidy do przeprowadzenia ataku naAmerykę ulegała regresowi o co najmniej pięć lat.Może na-wet więcej.Nie na wieczność, ale na wystarczająco długo, bymajor Glen Holmes oraz starzy przyjaciele Wellsa z sił spe-cjalnych wykurzyli ostatniego wojownika świętej wojny zPółnocno-Zachodniej Prowincji Pogranicznej.I by pojmaliZawahiriego oraz bin Ladena we własnej osobie.By pokonalial-Kaidę.Kluczem był Khadri.W bibliotece publicznej w Doraville Wells zalogował sięna konto e-mailowe.Polecenia były proste.Pojedz - Khadriwyjaśnił, że Wells ma pojechać autem - do Montrealu.Od-bierz paczkę w hotelu.Przyjedz z powrotem.Khadri podałteż numer kontaktowego telefonu do osoby, z którą Wellsmiał się spotkać w Montrealu.Do spotkania miało dojść zaniespełna dwadzieścia cztery godziny Wells musiał więcdziałać szybko.Po powrocie do mieszkania spakował do niedużej torby po-dróżnej niezbędne rzeczy.Apteczkę pierwszej pomocy.Latarkę.Czarne skórzane rękawiczki.Nóż, który przypiął do łydki.Czterdziestkę piątkę zabraną Samiemu.Owinął plastikową374 folią pistolet oraz tłumik i włożył do oddzielnej torby Będziemusiał ją ukryć, zanim dojedzie do granicy, ale w tę podróżchciał zabrać ze sobą spluwę.Pozostałą broń zostawił wmieszkaniu.Glocka pozbył się przed paroma tygodniami,wrzucając go do rzeki Chattahoochee, na opustoszałym od-cinku w odległości stu pięćdziesięciu kilometrów na północod Atlanty.Pistolet chlupnął w ciemne wody rzeki i zniknąłbez śladu.Wells żałował, że z jego pamięci nie znikli równiełatwo Kais i Sami.Wsunął do torby także swój egzemplarz Koranu.Po tymwszystkim, co się wydarzyło, po tym wszystkim, czego siędopuścił, nie był pewien, czy wciąż wierzy.Mimo to książkata była niczym stary przyjaciel, z którym od jakiegoś czasusię nie widział.Być może nie mieli już sobie wiele do powie-dzenia.Ale kiedyś rozumieli się nawzajem, a to przecież cośznaczyło.Rozejrzał się po mieszkaniu ostatni raz, gdy wychodził.Lucy zdechła, ale Ricky wciąż pływał w akwarium.Wellszdecydował, że nakarmi rybkę ostatni raz.Coś mu mówiło,że nie zobaczy tego miejsca nigdy więcej.Niewielka strata.Spełniło swoje zadanie.Gdy był na zewnątrz, zastukał do drzwi sąsiada, Wendel-la Huryego, starego człowieka, którego telewizor Wells sły-szał każdego dnia przez ścianę, ryczący na cały regulator,nastawiony na quizy i teleturnieje.Mówiąc prawdę, nie znalisię zbyt dobrze, ale Wendell było jedyną osobą w całej Atlan-cie, która mogła zauważyć jego zniknięcie.Wells poczuł oso-bliwy impuls, który kazał mu powiedzieć  do widzenia.Chociaż jednak słyszał przez drzwi grający telewizor Wendel-la, staruszek nie odpowiedział na jego pukanie.Wells odcze-kał kilka sekund, potem odwrócił się.Wells opuścił boczne szyby, kiedy przejeżdżał przezprzedmieścia, a potem wjechał na porośnięte bujnymi zielo-nymi lasami obszary północno-wschodniej Georgii.375 Wrześniowe powietrze było ciepłe i wilgotne, gęste chmuryna niebie zwiastowały zbliżającą się popołudniową ulewę.Czuł, jak po plecach spływa mu strużka potu.Włączył radio iprzez chwilę przeskakiwał między stacjami, nie mając pew-ności, której chce posłuchać.Potem usłyszał skrzypce zutworu The Devil Went Down to Georgia, wielkiego przebo-ju stylizowanego na country w wykonaniu zespołu CharlieDaniels Band, którego Wells nie słyszał co najmniej od latszkolnych.The devil went down to GeorgiaHe was looking for a soul to stealAnd he was in a bind'Cause he was way behindAnd was will in' to make a deal.*Tłum.: Diabeł zawędrował aż do Georgiiw poszukiwaniu dusz, które skraść by mógł.Od tak dawna po świecie się tłukł,że już prawie nie czuł nógi koniecznie tutaj chciał targu dobić.Piosenka sprawiła, że na twarzy Wellsa pojawił się szerokiuśmiech - pierwszy prawdziwy uśmiech od tygodni.Przezchwilę dociskał pedał gazu, czując, jak niewielki silnik rangerazwiększa obroty, a pikap wyrywa się do przodu, potem cofnąłnogę i upomniał siebie, żeby nie jechać za szybko.Nawet gdypo wyjezdzie z przedmieść Atlanty autostrada zwęziła się dodwóch pasów, ruch wciąż był intensywny, a patrole stanowejdrogówki pojawiały się nieustannie.Lecz ogromne znaki dro-gowe oraz gładka i równa nawierzchnia z makadamu działałyna Wellsa kojąco.Gdy jechał przez Karolinę Południową, nieprzestawał nucić  Diabeł zawędrował aż do Georgii. , zasta-nawiając się przy tym, co sądziliby o tej piosence jego dawnitowarzysze broni z Północno-Zachodniej Prowincji Pogra-nicznej.Zapewne nie spodobałaby się im.Po raz pierwszy od376 chwili, gdy ponownie pojawił się w Stanach Zjednoczonych,Wells poczuł się prawdziwym Amerykaninem.W Karolinie Północnej niebo pociemniało.Deszcz waliłstrugami o przednią szybę, a samochody zwolniły, pokonującgłębokie po kolana kałuże.Za Durham Wells zatrzymał sięna ogromnej stacji benzynowej Mobil [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •