[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale gdybym mógłwam w czymś pomóc, chętnie to uczynię, chociaż, muszę przyznać, nie bywam woperze.Ci wszyscy aktorzy, którzy biegają po scenie, wołając wielkimi głosami, że chcą umrzeć, lub siadają, równocześnie śpiewając, że trzeba uciekać, nudząmnie śmiertelnie.A pana? Jeśli dobrze zrozumiałem, jest pan archeologiem?- Głównie egiptologiem, ale od dłuższego czasu chciałem lepiej poznać starącywilizację Hallstattu i dlatego przyjechałem tu z wizytą.Tak się złożyło, że wSalzburgu spotkałem księcia Morosiniego, więc przybyliśmy razem.Alearcheologia pewnie równie mało pana pociąga co opera? - dodał Adalbert z troską.- Rzeczywiście, lecz muszę przyznać, że znam ten region jak mało kto! Mamytu ruiny Hochadlerstein, starej osady zbudowanej na zboczach masywu górskiegoDachstein, wśród których często się bawiłem w czasie wakacji.kiedy byłemmały.- Chyba nie mieszkał pan w ruinach? - zdziwił się Aldo, któremu przyszła dogłowy pewna myśl.- Oczywiście, że nie! Wynajmowaliśmy dom, moja matka bardzo lubi tenzakątek.Chętnie pokażę panu Hallstatt - dodał Fritz pod adresem Adalberta.-Zostanę tu jeszcze kilka dni, czekając, aż ciotce Vivi poprawi się humor.Aponieważ pewnie zostanie pan sam.Zdecydowanie bardziej podobał mu się Vidal-Pellicorne i w jego glosiebrzmiała nadzieja.A ponieważ był to chłopiec uczciwy i dobrze wychowany,złożył Morosiniemu stosowne przeprosiny, nie obdarzając go jednak zbyt wielkądozą sympatii.Aparycja przystojnego wenecjanina była tu nie do przecenienia.- Dlaczego miałby zostać sam?- Pan wyjedzie, ponieważ nie udało się panu załatwić sprawy.Ja pana zastąpić!- podsumował radośnie, wracając do malowniczej francuszczyzny.- Dzięki temuja robić duży postęp na język!- Ze mną pan robić jeszcze większy postęp! - skomentował kwaśno Morosini.- Och, to pan zostać? - zmartwił się Zielone Jabłko.- Na Boga, tak! Niech pan sobie wystawi, że Habsburgowie pasjonują mnie dotego stopnia, iż zamierzam napisać książkę na temat życia codziennego w BadIschi za czasów Franciszka Józefa - oznajmił, obserwując z rozbawieniem zawódmalujący się coraz wyrazniej na twarzy młodziana.- A teraz chciałbym przejść siępo mieście.I nie mam nic przeciwko temu, żebyście we dwóch ruszyli naprzechadzkę po okolicy.- To bardzo dobry idea! - krzyknął Fritz uradowany.-Ja wsiąść do mała,czerwona auto! Ale ja pana ostrzegać: droga nie idzie aż do Hallstatt, trzeba iść nanoga albo pływać na statek!- Zobaczymy - rozezlił się Adalbert, którego spojrzenie wyraznie mówiło, comyśli o pomysłach Aida.- To o której się widzimy? - Może przy kolacji.Po tym wszystkim, co przed chwilą pochłonąłeś, chyba niemasz zamiaru jeść obiadu?- Nie! - przerwał Fritz.- My się spotkać o piątej w kawiarnia Zauner! To tambije serce Bad Ischl, a chcąc napisać o tym książkę, nie można jej ominąć!Zobaczy pan, że wszystko jest tam takie, jak za czasów Franciszka Józefa.- Niech będzie u Zaunera - zgodził się Aldo.- A zatem o piątej!Zostawiwszy młodzieńca i Adalberta przy stole, książę udał się do pokoju pokaszkiet i płaszcz nieprzemakalny.* * *Włożywszy ręce do kieszeni i podniósłszy kołnierz płaszcza Burberry, wolnymkrokiem udał się nad rzekę Traun.Szary i chłodny dzień nie potrafił w pełniukazać zalet uzdrowiska, w którym większość willi miała pozamykane żaluzje.Mimo tego urok małego miasteczka uśpionego w głębi doliny tak Morosinimzawładnął, że w głębi duszy był zadowolony, iż słota przegoniła hordy kuracjuszy.Po przejściu przez most bez trudu dotarł do ogrodzenia widzianego w nocy.Zabramą spostrzegł aleję wysadzaną wysokim żywopłotem, wiodącą do dośćobszernego domu koloru ochry, ze spadzistym i wystającym dachem, który, nielicząc skomplikowanych żelaznych okuć balkonów, nadawał mu wyglądschroniska.Z drogi widać było tylko piętro, na którym, ku zaskoczeniu Aida,żaluzje były również pozamykane.Po chwili zauważył kobietę w stroju wieśniaczek z Sałzkammergut - sukience zciemnej wełny z bufiastymi rękawami, w kolorowym szalu i filcowym kapeluszuozdobionym piórem - która zbliżała się w jego stronę.- Pan czegoś szuka? - spytała grzecznie.Była urocza, miała okrągłą, świeżą twarz, która zachęcała do uśmiechu.- I tak, i nie - odparł Morosini, zdejmując kaszkiet.-Bardzo dawno tu nie byłemi chyba się zgubiłem.Czy ta willa należy do barona von Biedermanna? - spytał,wymyślając na poczekaniu pierwsze lepsze nazwisko.- Och nie, myli się pan.Ta willa należała do hrabiego Auffenberga.Powiedziałam, że należała, gdyż właśnie została sprzedana, ale nie znam nazwiskanowego właściciela.- To bez znaczenia, droga pani, skoro nie jest tą, której szukam.Dziękuję zauprzejmość!Kobieta grzecznie dygnęła i poszła swoją drogą.Aldo również ruszył przedsiebie, stwierdziwszy, że z domu nie dochodzą żadne oznaki życia.Dziwnasiedziba, gdzie przyjeżdżało się na parę chwil w środku nocy, by po chwili udaćsię w dalszą drogę.%7łeby odwiedzić ducha? A może kogoś, kto wolał pozostać wukryciu? Rola Aleksandra stawała się coraz bardziej niejasna. Aldo pomyślał ze smutkiem, że jego własna droga doprowadziła go w ślepyzaułek, czego nie znosił.Nie wiedział, jak z niego wybrnąć.Odwiedzić jeszcze razhrabinę, żeby jej opisać dziwne zachowanie człowieka, którego, jak się zdaje,darzyła pełnym zaufaniem? Ale jak tu się przyznać, że razem z Adalbertem byliświadkami całej rozmowy? Można było sobie wyobrazić, z jakim oburzeniemspotkałoby się podobne wyznanie osoby, która hrabinie już wystarczająco działałana nerwy.Myśl, że pan Zielone Jabłko mógł coś wiedzieć, nie miała sensu, tegopostrzeleńca nie interesowało nic oprócz niego samego i Lizy!Zrezygnowany, postanowił udać się do piwiarni, a następnie pojechać doKaiser Villa.Wierzył w aurę pewnych miejsc, a zanurzenie się w atmosferzeletniej rezydencji rodziny cesarskiej mogło natchnąć go do jakiegoś pomysłu.Wielką siedzibę, której obecną właścicielką była arcyksiężna Maria Waleria,można było w pewnej części zwiedzać.Morosini nie przekroczył jednak progubudowli o jasnych murach, przypominającej nieco Schonbrunn.Słyszał bowiem,że wnętrza pełne były licznych trofeów myśliwskich, takich jak głowy jeleni,dzikich świń, a przede wszystkim kozic, których, jak powiadano, Franciszek Józefubił ponad dwa tysiące.Wyczyny myśliwskie nigdy nie pociągały Morosiniego, ate jeszcze mniej niż inne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •