[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętam, jak wolno mibyło zejść do salonu podczas wydawanego przez rodziców przyję-108cia i wygłosić z dumą Tygrysa Blake'a, oczywiście z odpowiednimporykiwaniem.Miałem wówczas cztery lata, a kiedy skończyłem,mama wzięła mnie na ręce, pocałowała, a wszyscy bili brawo.Miała usta pomalowane ciemną szminką i koniecznie chciałem iść dołóżka ze śladem po jej pocałunku odbitym na policzku.Pamiętam,jak siedziała na ławce w Warren Park, a tato huśtał mnie na huśtawce.Mama raz po raz zbliżała się i oddalała, zbliżała i oddalała.Jedną z najlepszych i najbardziej bolesnych rzeczy związanychz podróżowaniem w czasie jest okazja do oglądania mojej matki żywej.Kilka razy nawet z nią rozmawiałem; rzucałem krótkie uwagiw stylu: Parszywa pogoda, prawda?", ustępowałem jej miejscaw kolejce, szedłem za nią w supermarkecie, patrzyłem, jak śpiewa.Czasem staję przed mieszkaniem, które tato nadal zajmuje, i obserwuję ich oboje, czasami z moją malutką wersją; widzę, jak wychodzą na spacer, siedzą w restauracji, wybierają się do kina.To latasześćdziesiąte i oboje są parą eleganckich, młodych wspaniałychmuzyków, przed którymi świat stoi otworem.Promiennie szczęśliwii radośni.Kiedy wpadamy na siebie, machają do mnie przyjaznie; sąchyba przekonani, że mieszkam w sąsiedztwie, sporo spaceruję, noszę dziwną fryzurę i w tajemniczy sposób stale bywam w innym wieku.Kiedyś podsłuchałem, jak mój tato zastanawia się, czy przypadkiem nie jestem chory na raka.Nadal zadziwia mnie, że nigdy się niezorientował, iż ten mężczyzna pojawiający się jakby znikąd w pierwszych latach ich małżeństwa jest jego własnym synem.Widzę mamę ze mną.Najpierw jest w ciąży, potem przywozimnie do domu ze szpitala, wiezie w wózku na spacer do parku i siedzi na ławce, ucząc się partytur, śpiewa mi cicho, machając delikatnie dłońmi, robiąc miny i potrząsając zabawkami.Teraz idziemy,trzymając się za ręce, i podziwiamy wiewiórki, samochody, gołębie,wszystko, co się rusza.Mama nosi długie, miękkie płaszcze, szerokie spodnie i mocne buty.Ma ciemne włosy i twarz o bardzo wyrazistych rysach: pełne usta, szeroko rozstawione oczy.Wygląda naWłoszkę, ale tak naprawdę jest %7łydówką.Nawet przed wyjściem dopralni nakłada szminkę, tusz do rzęs, różuje policzki i podkreślabrwi ołówkiem.Tato jest taki sam jak zawsze: wysoki, wyprostowany, ubiera się z dyskretną elegancją, nosi kapelusze.Różnicę widaćtylko na twarzy.Jest bardzo szczęśliwy i zadowolony.Często się dotykają, trzymają za ręce, idą ramię w ramię.Na plaży wszyscy tro-109je mamy takie same okulary przeciwsłoneczne, a ja na dodatekśmieszny niebieski kapelusik.Leżymy wysmarowani oliwką dladzieci.Rodzice piją colę z rumem, ja hawajski poncz.Gwiazda mojej matki jaśnieje coraz bardziej.Studiuje u JehanaMecka, u Mary Delacroix, oboje powoli kierują ją na ścieżkę wiodącą ku sławie; śpiewa kilka wprawdzie niewielkich ról, ale to prawdziwe perełki, które zwracają uwagę Louisa Behaire w Lyric Opera.Zastępuje Lineę Waverleigh w roli Aidy.Potem otrzymuje rolę Carmen.Dzięki tej partii zwraca na siebie uwagę innych teatrów operowych i niebawem zaczynamy podróżować po całym świecie.Nagrywa Schuberta dla wytwórni Decca, Verdiego i Weilla dla EMI,jedziemy do Londynu, Paryża, Berlina, Nowego Jorku.Pamiętamtylko niekończącą się serię pokoi hotelowych i samolotów.Jej występ w Lincoln Center transmituje telewizja; oglądam ją razemz dziadkami w Muncie.Mam sześć lat i z trudem mogę uwierzyć, żeta pani na małym ekranie to moja mama.Zpiewa Madame Butterfly.Pod koniec sezonu 1969/70 rodzice planują przeprowadzkę doWiednia.Tato ma przesłuchania dla orkiestry.Kiedy dzwoni telefon, zawsze jest to wujek Ish, menedżer mamy albo ktoś z wytwórni płytowej.Słyszę najpierw skrzypienie drzwi do piwnicy, a potem kroki naschodach.Clare puka cicho cztery razy, a ja wysuwam krzesło spodklamki.Ma wciąż śnieg na włosach i zarumienione policzki.Skończyła siedemnaście lat.Obejmuje mnie i mocno przytula.- Wesołych świąt, Henry! - mówi podniecona.- Cudownie, żetutaj jesteś!Całuję ją w policzek.Jej dobry humor i radość rozpędziły przykre myśli, ale poczucie smutku i straty pozostało.Przesuwam dłonią po jej włosach.Zostaje mi w ręce szczypta śniegu, który natychmiast topnieje.- Co się stało? - Clare obrzuca spojrzeniem nietknięte jedzenie,patrzy na moją zasmuconą twarz.- Smutno ci, bo nie ma majonezu?- Cii.- Siadam na starym, złamanym fotelu La-Z-Boy, a Clarewciska się obok mnie.Obejmuję ją ramieniem.Kładzie mi rękę naudzie.Ujmuję ją i mocno ściskam.Jest zimna.- Opowiadałem cikiedyś o mamie?-Nie.110Zamienia się w słuch, zawsze chętna wysłuchać fragmentów mojej biografii.Kiedy na naszej Liście ubywa dat i dwuletnia separacja zbliża się coraz bardziej, Clare jest przekonana, że uda jej sięodnalezć mnie w prawdziwym czasie tylko wtedy, jeśli podam jejkilka konkretnych faktów.Ale też wie, że ja tego nie zrobię.Zjadamy po ciasteczku.- No dobra.Dawno, dawno temu miałem mamę.Tatę też.Bylibardzo w sobie zakochani.I mieli mnie.Byliśmy wszyscy bardzoszczęśliwi.Oboje rodzice byli świetni w tym, co robili, szczególniemama.Podróżowaliśmy po całym świecie, zwiedziłem mnóstwopokoi hotelowych.Zbliżały się święta Bożego Narodzenia.- Którego roku?- Miałem sześć lat.Był wigilijny ranek.Tato był w Wiedniu, bozamierzaliśmy się tam niebawem przeprowadzić i szukał dla nasmieszkania.Wracał samolotem, a my z mamą mieliśmy wyjechać poniego na lotnisko i pojechać dalej do babci na święta.Był szary poranek, padał śnieg, jezdnie pokrywała warstwa lodu.Mama zawszebardzo się denerwowała za kierownicą.Nienawidziła autostrad, nieznosiła jezdzić na lotnisko i tego dnia zgodziła się pojechać tylkodlatego, że tak było najwygodniej.Wstaliśmy wcześnie, mama zapakowała wszystko do samochodu.Ja miałem na sobie zimową kurtkę,czapkę z włóczki, ciepłe buty, dżinsy, sweter, ciepłą bieliznę, ciasnewełniane skarpety i rękawiczki.Mama była cała ubrana na czarno, cow tamtych czasach nie było tak powszechne jak dziś.Clare wypija łyk mleka prosto z kartonu.Zostawia na nim odciskszminki w kolorze cynamonu.- Jaki to był samochód?- Biały ford farlane z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego roku.- A co to takiego?- Sprawdz.Wyglądał zupełnie jak mały czołg.Moi rodziceuwielbiali ten samochód.miał swoją historię.Wsiedliśmy więcdo środka.Siedziałem obok mamy, oboje zapięliśmy pasy.I ruszyliśmy.Pogoda była straszna.Widoczność fatalna, a ogrzewanie szyb w samochodzie pozostawiało wiele do życzenia.Jechaliśmy przez labirynt małych uliczek, a potem wyjechaliśmy naautostradę.Było już po godzinie szczytu, ale i tak ruch był koszmarny, z powodu świąt i paskudnej pogody.Jechaliśmy jakieś111trzydzieści, czterdzieści kilometrów na godzinę.Mama trzymałasię prawego pasa, pewnie dlatego, że przy tak ograniczonej widoczności nie chciała go zmieniać, a poza tym i tak zaraz mieliśmy zjechać z autostrady w kierunku lotniska.Wlekliśmy się zajakąś ciężarówką.Kiedy tylko znalezliśmy się na autostradzie,tuż za nami wyrosła mała czerwona corvetta.Prowadzący ją dentysta, tylko lekko wstawiony, była przecież dopiero 10.30, nacisnął gaz zbyt mocno, wpadł w poślizg i uderzył w tył naszego samochodu.W normalnych warunkach cały przód corvetty zostałbyzmiażdżony, a nasz ford farlane miałby tylko wgnieciony błotniki nic wielkiego by się nie stało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]