[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W Zwiętej Róży nie tolerowano publicznegookazywania emocji - niedozwolone było manifestowanie zadowolenia, strachu, bólu czy wyrzutów sumienia.Jednocześnie przed wspólnotą nie sposób było niczego ukryć.Dzień po dniu siostry razem się stołowały, modliły,sprzątały i odpoczywały, a nawet najmniejsza zmiana w usposobieniu jednej z nich - niedostrzegalna oznaka zadowolenialub niepokoju - udzielała się całej grupie, jakby przewodzona niewidzialnym łączem.Ewangelina natychmiast rozpo-znawała na przykład, kiedy siostra Carla była zła - wokół jej spiętych ust pojawiały się trzy zmarszczki.Wiedziała, żesiostra Wilhelmina przespała swój poranny spacer nad rzeką - podczas mszy miała wówczas lekko szkliste oczy.Prywatność nie istniała.Pozostawało nosić maskę i mieć nadzieję, że inne siostry będą zbyt zajęte, aby to zauważyć.Potężne, dębowe drzwi łączące klasztor z kościołem stały otworem dzień i noc, rozchylone jak usta czekające na kęspokarmu.Siostry mogły przemieszczać się między dwoma budynkami wedle woli, nieskrępowane, kursować międzyburym klasztorem a świetlistą kaplicą.Ewangelina wielokrotnie zaglądała do kościoła Matki Boskiej Anielskiejw ciągu dnia i za każdym razem czuła, że wraca do domu, że dusza wyswobadza się choć trochę z ograniczeń ciała.Usiłując zapanować nad popłochem ogarniającym ją na myśl o tym, co wydarzyło się w bibliotece, Ewangelinaprzystanęła pod drzwiami kościoła przy tablicy z ogłoszeniami.Poza pracą w bibliotece do jej obowiązków należałorozpisywanie grafiku modlitw adoracyjnych.Co tydzień wypełniała tabelkę imionami mniszek, uważnie nanoszączmiany, po czym przypinała rozkład na wielkiej tablicy korkowej wraz z listą zastępstw partnerek modlitewnych nawypadek choroby.Siostra Filomena zawsze powtarzała: Nie można przecenić naszego zaufania do grafiku", a osłuszności tego powiedzenia Ewangelina przekonała się nieraz.Zakonnice modlące się nocą często wędrowały przezłączący klasztor z kościołem korytarz w piżamach i kapciach, zakrywszy włosy białymi, bawełnianymi chustkami.Zerkałyna grafik, potem na zegarek i pędziły na modlitwę, uspokojone niewzruszonym trwaniem harmonogramu, któryzapewnia ciągłość wieczystej adoracji od dwustu lat.33Pokrzepiona dowodem sumienności swojej pracy, Ewangelina odeszła od grafiku, zanurzyła palec w wodzie święconej iprzyklęknęła.Idąc przez kościół, znalazła ukojenie w rytmie rutynowych czynności i jeszcze zanim dotarła do kaplicy,odzyskała spokój.Przed ołtarzem klęczały siostry Dywinia i Dawida, partnerki modlitewne między godziną trzecią aczwartą.Usiadłszy z tyłu, aby im nie przeszkadzać, Ewangelina wyjęła z kieszeni różaniec i zaczęła przesuwać palcamipaciorki.Wkrótce jej modlitwa nabrała rytmu.Ewangelina, która wobec samej siebie zawsze usiłowała zachować chłodną, analityczną postawę, traktowała modlitwęjak szansę na zrobienie rachunku sumienia.Przybyła do Zwiętej Róży jako dziecko i jeszcze zanim przyjęła śluby i zaczęłamodlić się codziennie o piątej, wielokrotnie w ciągu dnia przychodziła do kaplicy Adoracji wyłącznie po to, aby pojąćtajniki anatomii własnej pamięci - ponurych, przerażających wspomnień, których nie chciała przywoływać.Tenpraktykowany przez wiele lat rytuał pomógł jej zapomnieć.Aż do dzisiejszego wstrząsu wywołanego spotkaniem z Verlaine'em.Pytania, które zadał, po raz drugi tego dnia przypomniały Hwangelinie wydarzenia, o których wolałaby nie pamiętać.Po śmierci matki ojciec z Ewangelina przenieśli się z Francji do Stanów Zjednoczonych i na Brooklynie wynajęlimieszkanie z pokojami w amfi-ladzie.W weekendy często jezdzili pociągiem na Manhattan.Przyjeżdżali z samego rana,przeciskali się przez bramki, szli zatłoczonymi przejściami podziemnymi i wyłaniali się na ulicy w świetle dnia.Wmieście nigdy nie korzystali z taksówek ani metra.Spacerowali.Kiedy mijali kolejne przecznice, Ewangelina dostrzegałagumę do żucia w szparze między płytami chodnikowymi, teczki i siatki z zakupami, niestrudzony pęd tłumu zdążającegona lunch, spotkania i wizyty - wszyscy ci ludzie wiedli zupełnie szalone życie, tak odmienne od tego, które dzieliła zojcem.Przyjechali do Ameryki, kiedy Ewangelina miała siedem lat.W odróżnieniu od ojca, który z trudem porozumiewał siępo angielsku, ona nauczyła się nowego języka w mig - dosłownie chłonęła angielskie słowa i szybko nabyła amerykańskiakcent.W pierwszej klasie nauczycielka pomogła jej opanować znienawidzony dzwięk th", który zastygał na językuEwangełiny jak kropla oleju, nadwerężając jej zdolność do wyrażania własnych myśli.W kółko powtarzała this, the, that,them, aż nauczyła się poprawnej wymowy.Pokonawszy tę trudność, mówiła tak, jakby urodziła się w Ameryce.Kiedybyli sami, rozmawiała z ojcem w jego rdzennym języku, włoskim, lub w języku matki, francuskim, jakby nadal mieszkaliw Europie.Wkrótce jednak, tak jak inni pragną jedzenia czy miłości, Ewangelina pragnęła mówić wyłącznie po angielsku.W miejscach publicznych na melodyjne, włoskie zwroty ojca odpowiadała nowo nabytą, doskonałą angielszczyzną.We wczesnym dzieciństwie Ewangelina była zupełnie nieświadoma tego, że wycieczki na Manhattan, odbywanewielokrotnie w miesiącu, nie były zwykłą rozrywką.Ojciec nigdy nie wspominał, po co jadą, obiecywał tylko zabrać ją nakaruzelę w Central Parku albo do ulubionej jadłodajni, albo do Muzeum Historii Naturalnej, gdzie nie mogła oderwaćoczu od zawieszonego na suficie gigantycznego walenia - z otwartą buzią wpatrywała się w jego odsłonięty brzuch.Każdawycieczka była dla niej przygodą, niemniej w miarę upływu czasu zrozumiała, że faktycznie wyprawiali się do miasta,tam bowiem odbywały się spotkania ojca z jego kontaktami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]