[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No i dzieci.Uśmiech księcia stał się jeszcze szerszy.- Będzie tak, jak sobie zażyczysz.- A jak jest w tej Hiszpanii? - zaczęła dopytywać się dziewczyna.- Czyjest tam zimno? Czy ubierają się tak samo jak my?Książę, któremu z twarzy nie schodził uśmiech, zamknął na chwilę oczy.- Droga do Damaszku zajmie nam około dwóch tygodni.W Tyrze*37wynajmiemy statek.W zależności od tego, czy będą nam sprzyjać wiatry.-Otworzył oczy.- Za dwa miesiące kupimy już nasz mały dom.Wtedy owszystkim się dowiesz.Szemselnehara nie odwzajemniła uśmiechu.Twarz miała poważną.Pró-bowała wyobrazić sobie życie w Hiszpanii.Wydało mi się, że zaczęła jaśniejpatrzeć w przyszłość.37*Tyr - starożytne miasto fenickie w południowym Libanie, położone nad Morzem Zródziemnym.DzisiejszySur.TLR 15Z oddali, gdzieś zza lasu, dobiegł głos muezina wzywającego do wie-czornej modlitwy.Słowa, nawołujące wiernych do poddania się woli Boga,były stłumione, ale wyrazne.Szemselnehara, jak zbudzona ze snu, potrząsnę-ła głową; zupełnie jakby zapomniała, gdzie jest.Książę przestał się uśmie-chać.Skończyła się nasza chwila wytchnienia.Musieliśmy wrócić do miastaprzed hasłem do gaszenia ogni.Szemselneharę czekała jeszcze jedna noc wpałacu kalifa; pózniej wszyscy opuścimy Miasto Pokoju; każdy na swój spo-sób.Rabusie zostawili nam trzy konie.W pośpiechu zapomnieli, że towarzy-szy nam niewiasta.Pomyślałem, że Szemselnehara, na wypadek gdyby nasrozpoznano, powinna jechać w moim towarzystwie, na grzbiecie mojegowierzchowca, nie z księciem.Kiedy oceniałem wzrokiem konie, starając sięwybrać najsilniejszego, a zarazem najlepiej ujeżdżonego, dziewczyna odwią-zała od drzewa największą bestię i wskoczyła jej na grzbiet.Na wpół dzikiezwierzę miało wprawdzie uzdę, lecz nie było siodła.Wierzchowiec wierzgnąłtylnymi nogami, próbując zrzucić Szemselneharę, lecz dziewczyna wbiła muw boki pięty i z całych sił ściągnęła uzdę.Koń próbował początkowo stawaćdęba, ale po krótkiej walce posłusznie już kłusował między drzewami, podda-jąc się komendom wydawanym przez Szemselneharę.Byłem zdumiony.Czy młode niewiasty, w naszych czasach, ujeżdżajądzikie konie? Nie, ona stanowiła wyjątek; kalif pobłażał wszystkim jej kapry-som i zachciankom.Tak więc Szemselnehara stała się wyśmienitym jezdz-cem.Ale kobieta na końskim grzbiecie budziłaby powszechną sensację.Po-stanowiliśmy zatem, że otuli się szczelnie kwefem, a jej wierzchowiec zosta-nie przywiązany do mojego tak, jakby ojciec wiódł córkę.Niebawem dotarliśmy do bitego traktu, jednego z tych, które prowadządo morza.Gościńcami tymi przewożono towary i podróżnych z całego świataTLRdo Miasta Pokoju.Po prawej stronie rozciągały się lasy, za którymi płynęłarzeka, a po lewej - pola pszenicy, zagrody wieśniaków i rezydencje bogaczy.Przed nami pojawiła się karawana złożona z kilkudziesięciu osłów i kilkuna-stu poganiaczy.Pozdrowili nas serdecznie, nie zwracając uwagi, że tak naglewyłoniliśmy się z lasu, a jednym z jezdzców była niewiasta.Wszak wszyscywiedzieli, że w stolicy panują osobliwe obyczaje; zapewne podczas swychlicznych podróży widzieli wiele innych, dziwniejszych jeszcze praktyk.I gdzież pośród tego dostatku i spokoju było miejsce na nieszczęścia, ja-kie widziałem tego ranka? A może tylko o nich śniłem? Może była to zamie-rzona polityka kalifa, by odsuwać je z publicznych dróg i wewnętrznego mia-sta? W murach Miasta Pokoju spotykało się żebraków w miarę schludnych inienatarczywych; gromadzili się jedynie na schodach meczetów.Posuwaliśmy się w zapadającym zmierzchu; naszą podróż opózniały mo-je mniej niż skromne umiejętności jezdzieckie.Kiedy już wyprzedziliśmy ka-rawanę złożoną z osłów, Szem- selnehara odwróciła głowę w stronę księcia.W mętnym świetle wieczoru jej szary kwef sprawiał, iż twarz dziewczyny by-ła prawie niewidoczna.- Jutro - powiedziała - przebiorę się za mężczyznę i będę jechać obokciebie.I mów do mnie Ajsza.Zarówno książę, jak i ja popatrzyliśmy na nią ze zdziwieniem.Jechali-śmy obok siebie po pustym już o tej porze gościńcu.- Ależ Ajsza to imię kobiece - wybąkał książę.- Wiem.Przy ludziach mów do mnie, jak chcesz.Dłuższy czas posuwaliśmy się w milczeniu.Kurz wzbijany końskimi ko-pytami sprawiał, że powietrze nabierało barwy brązu.- Przecież mówiłaś, że naprawdę nazywasz się.TLR- Wiem, wiem.Mówiłam.Ale od chwili, kiedy opuścimy miasto, nazy-wam się Ajsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]