[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu musiał walczyć z radosnym tłu-mem, z ludzmi niosącymi świece i oburzonymi pokutnikami.Alenapierając całym swoim ciężarem na falę ludzką, otworzył sobiedrogę ruchem tak gwałtownym, że zachwiał się i omal nie upadł,kiedy znalazł się już sam, poza tłumem, na końcu ulicy.Stał przyrozpalonym murze i czekał, aż oddech mu wróci.Potem ruszył dalej.W tej samej chwili na ulicy ukazała się grupa ludzi.Pierwsi z nichszli tyłem i d'Arrast zobaczył, że otaczają kucharza.Kucharz był wyraznie wyczerpany.Stawał, potem zgięty podogromnym kamieniem biegł przez chwilę pośpiesznym krokiemtragarzy i kulisów, drobnym i szybkim truchtem nędzy, uderzająccałą stopą o ziemię.Otaczający go pokutnicy, w komżach brudnychod roztopionego wosku i kurzu, dodawali mu odwagi, gdy stawał.Zlewej strony szedł lub biegł w milczeniu jego brat.D'Arrastowiwydało się, że czas, którego im trzeba, aby przebyć przestrzeń dzie-lącą ich od niego, ciągnie się w nieskończoność.Gdy znalezli się przynim, kucharz zatrzymał się znowu, rzucając wokół zgaszonespojrzenia.Na widok d'Arrasta znieruchomiał zwrócony w jegostronę, choć zdawało się, że go nie poznaje.Tłusty i brudny potokrywał jego szarą teraz twarz, w brodzie było pełno pasemek śliny,brunatna i sucha piana zaklejała mu usta.Spróbował się uśmiech-nąć.Przez jego ciało, nieruchome pod ciężarem, przebiegał dreszcz,prócz ramion, których muskuły najwidoczniej zastygły w jakimśkurczu.Brat rozpoznał d'Arrasta i powiedział tylko: On już upadł.A Sokrates, który wyskoczył nie wiadomo skąd, szepnął mu doucha: Za dużo tańczył przez całą noc, panie d'Arrast.Jestzmęczony.Kucharz ruszył znowu urywanym truchtem, ale nie jak ktoś,kto chce iść naprzód, lecz jak gdyby uciekał przed gniotącym gociężarem i spodziewał się, że ruch przyniesie mu ulgę.Nie wiadomojak d'Arrast znalazł się z jego prawej strony.Położył na plecachkucharza rękę lekką nagle i szedł obok niego drobnym, szybkim iciężkim krokiem.Relikwiarz znikł u drugiego końca ulicy i tłum,który zapełniał teraz plac, nie posuwał się już dalej.Przez kilkasekund kucharz szedł naprzód, mając brata i d'Arrasta u boku.Wkrótce tylko dwadzieścia metrów dzieliło go od tej grupy, któraczekała na nich przed zarządem miejskim.Jednakże zatrzymał sięznowu.Ręka d'Arrasta stała się cięższa. No, kucharzu, jeszcze trochę.Tamten drżał, ślina zaczęła płynąć mu z ust, z całego jego ciaładosłownie tryskał pot.Zaczerpnął oddechu, miał to być oddech głę-boki, i stanął.Ruszył znowu, postąpił trzy kroki, zachwiał się.Inagle kamień ześliznął mu się na ramię, skaleczył je, potem stoczyłsię na ziemię i kucharz, tracąc równowagę, upadł na bok.Ci, którzyszli przodem, dodając mu odwagi, uskoczyli z krzykiem do tyłu,jeden z nich chwycił podściółkę z korka, inni podnosili kamień, żebypołożyć go znów na głowie kucharza.D'Arrast pochylony nad nim ocierał mu ramię splamione krwiąi kurzem; mały człowieczek dyszał z twarzą przyklejoną do ziemi.Nicnie słyszał, nie poruszał się wcale.D'Arrast chwycił go wpół, uniósłtak lekko, jakby to było dziecko, i trzymał przy sobie w uścisku.Schylony, mówił mu prosto w twarz, jakby chciał tchnąć w niegowłasną siłę.Po chwili krwawiący i brudny kucharz oderwał się odniego z dzikim wyrazem.Chwiejąc się, podszedł do kamienia, któryinni unieśli nieco.Ale zatrzymał się; patrzył na kamień pustymspojrzeniem, potrząsnął głową.Potem ręce mu opadły i zwrócił się wstronę d'Arrasta.Ogromne łzy płynęły cicho po jego zniekształconejtwarzy.Chciał mówić, mówił, ale usta z trudem układały sylaby. Przyrzekłem powiedział.I potem: Ach, kapitanie! Ach!Kapitanie! i łzy odebrały mu głos.Brat pojawił się za jego plecami, objął go i kucharz, płacząc,przywarł do niego, pokonany, przechyliwszy głowę do tyłu.D'Arrast patrzył na niego i nie znajdował słów.Zwrócił się kudalekiemu tłumowi, który znów krzyczał.Nagle wydarł z czyichś rąkpodściółkę korkową i zbliżył się do kamienia.Dał znak ludziom,żeby go podnieśli i niemal bez wysiłku wziął ciężar na głowę.Ugiąw-szy się lekko pod ciężarem kamienia, ze wzniesionymi ramionami,nieco dysząc, patrzył na ziemię i słuchał łkań kucharza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]