[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przejście było długie, ciemnei śmierdziało stęchlizną.Ben z niesmakiem wykrzywił nos i przyspieszył.Cisza trwała nadal.Ben doszedł do końca tunelu kilka sekund przed całą resztą i pomyślał, że lepiej zrobiłby,posyłając na przykład Buniona, by ten przyjrzał się rozbijającemu głazy olbrzymowi.Było to stworzenie wielkie i szkaradne, z grubsza ciosane, o pozbawionej wyrazu twarzy.Mogło przypominać wczesne stadium powstawania podobizny Herkulesa, wykonywanej przezrzezbiarza-nowicjusza.W pierwszej chwili potwór zdawał się być jakąś groteskową statuą,stojącą na środku dziedzińca, pośród kamiennego gruzu.Lecz statua ta drgnęła, obracając sięz wysiłkiem i wydając przy tym dzwięk zgrzytu skały o skałę.W jednej chwili stało się jasne, żejest to statua całkiem żywa.Ben patrzył w zadziwieniu, nie wiedząc, co robić.Z tunelu za nim dobiegł odgłos krokówi reszta grupy w pośpiechu wynurzyła się z mroku, wpadając na Bena.Gnomy-dodomy niepojękiwały już, lecz wyły, jak torturowane koty.Abernathy i Questor krzyczeli coś jeden przezdrugiego, a koboldy syczały i złowrogo szczerzyły zęby.Chwilę zajęło Benowi zorientowaniesię, że ich zachowanie się nie jest reakcją na to, co widzi on po tej stronie tunelu, a na coś, co onidostrzegli po tamtej.Ben, wyciągając szyję, spojrzał w popłochu za plecy przerażonych towarzyszy.Tunelempodążał za nimi drugi kamienny kolos.Questor złapał Bena kurczowo za ramię. Panie, to Flynt! Zrobi z nas miazgę, jeśli nas dostanie.! Ooooo! W tym momenciedostrzegł drugiego, który również ruszył w ich kierunku. Dwa! Szybciej, tędy!Koboldy biegły już na czele całej grupki przez dziedziniec ku wejściu prowadzącemu w głąbfortecy.Pierwszy Flynt dołączył do drugiego i trzęsąc się, ruszyły razem w pościg, jak buldożery.Towarzysze przemknęli przez wejście i zaczęli wspinać się po schodach. Co to jest Flynt? w biegu Ben zapytał Questora. Nie pamiętam, żebyś mówił mi o nich! Prawdopodobnie nie mówiłem, panie! przyznał Questor, ciężko dysząc.Szaty zaplątałymu się pod nogami i niemal runął na ziemię. A niech to! Wyprostował się i ruszył dalej.Flynty to wypaczone twory dawnej magii, powołane do życia kamienne potwory.Bardzoniebezpieczne! Były ongiś strażnikami tego zamku, ale przypuszczałem, że zostały zniszczonekilkaset lat temu.Stworzył je czarownik.Nie myślą, nie jedzą, nie śpią, są prawie ślepei pozbawione węchu, lecz słyszą wszystko.Miały strzec Mirwouk przed intruzami, ale to byłobardzo dawno temu.Nie wiem, do czego służą teraz.Wydaje się, że ich przeznaczeniem jestmiażdżenie wszystkiego, co napotkają.Och! Zwolnił na moment i w jakiś sposób zdołał swejtwarzy nadać prawdziwie zamyślony wygląd. Dziwne, że nie natknąłem się na nich, będąc tupoprzednim razem.Ben rozejrzał się i popchnął maga do przodu.Dotarli właśnie do końca schodów i wybiegli na pokryty gruzem dach o wielkości kortutenisowego.Nie było jednak widać sędziów, a jedyne stąd wyjście wiodło drugimi schodami,które znajdowały się na przeciwległym krańcu.Wszyscy rzucili się w tamtym kierunku.Gdy już dotarli, okazało się, że są zawalone masą desek i kamieni, która wystarczyłaby nawybudowanie odpowiednich dla tego boiska trybun. Wspaniale! jęknął Ben. Mówiłem, że mi się to nie podoba! Abernathy zadziwił wszystkich swym szczeknięciem.Flynty wynurzyły się z wejścia po przeciwległej stronie dachu, rozejrzały się powolii ruszyły w ich kierunku.Gotowi walczyć, Bunion i Parsnip wystąpili przed całą resztę grupki.Teraz Ben złapał za ramię Questora. Koboldy nie powstrzymają tych cholernych kup kamieni! Użyj czarów!Questor, powiewając szatami, w pośpiechu ruszył do przodu.Jego szczupła sylwetkawyginała się i chwiała, jakby za chwilę miał się wywrócić.Wymamrotał coś niezrozumiałego,wzniósł ramiona ku niebu i opuścił szybkim, obszernym ruchem.Znikąd pojawiły się kłębiastechmury, uniosły ze sobą gruz i cisnęły nim w zbliżające się potwory.Niestety, kilka odłamkówtrafiło i Questora.Tymczasem te, które spadły na Flynty, nie wyrządziły im żadnej krzywdy.Ucierpiał natomiast Questor.Krwawiąc, czarownik padł na ziemię nieprzytomny.Ben ruszył z koboldami, by zabrać maga i ochronić go przed dalszymi ranami.Flynty staleparły naprzód, miażdżąc potężnymi stopami gruz i głazy, jak suche drewno. Hej, Questorze! Zbudz się! Potrzebujemy ciebie! błagał Ben.Zrozpaczony kilka razyuderzył maga w twarz, rozcierał mu nadgarstki i potrząsał nim.Nic nie pomagało.Zbroczonakrwią sowia twarz Questora była blada.Ben podniósł się.Być może, rozdzielając się, zdołaliby jakoś umknąć przed monstrami.Byćmoże.Ale teraz, gdy Questor był ranny, nie wchodziło to w grę.Nikomu nie udałoby się uciec,dzwigając na grzbiecie maga.Nie mieli najmniejszego zamiaru go pozostawiać.Rozgorączkowany Ben chwycił szybko medalion, lecz równie szybko wypuścił go z dłoni.Bezużyteczny.Sam był przecież teraz tylko tworem Meeksa, a wiszący na jego szyi medalion bezwartościową imitacją.Nie mógł liczyć na żadną pomocną moc magiczną, nie było mowy, byz odsieczą przybył Paladyn.Ale coś trzeba przecież zrobić! Abernathy!Długi, chłodny psi nos przysunął się do jego ucha. Tak, panie? Te stworzenia nie widzą, nie czują smaku ani zapachu ale słyszą, tak? Słyszą wszystko?Wszystko może nawet to, co dzieje się w pobliżu Mirwouk? Jestem skłonny wierzyć, że Flynty potrafią dosłyszeć dzwięk spadającej igły z odległościpięćdziesięciu kroków, ale często. Mniejsza o szczegóły! Ben przyciągnął psa tak, że stali teraz blisko siebie, twarz w twarz.Okulary skryby błyszczały w słońcu. Potrafisz wyciągnąć górne C?Abernathy zamrugał oczami. Panie? Górne C, do licha czy potrafisz zawyć głośno wysokie C? Flynty były zaledwie jakiśtuzin kroków od nich. No, potrafisz? Hmm.Nie rozumiem. Tak czy nie?! Ben potrząsnął skrybą.Abernathy cofnął się i szczeknął Benowi w twarz. Tak! To zrób to! wrzasnął Ben.Cały dach zdawał się trząść.Pochlipując, gnomy-dodomy przywarły raz jeszcze do Bena. O wielki panie! O możny panie! wyły jak chór potępieńców.Gotowe do skoku koboldy wyszły przed Bena.Flynty wyglądały jak szarżujące czołgi.Wtedy Abernathy zaczął wyć.Już za pierwszym razem doszedł do górnego C! Przerażający dzwięk zwalił z nóg gnomy.Twarze koboldów nabrały przedziwnego wyrazu.Wycie niosło się we wszystkich kierunkach,przebijając się z nieustępliwością skrętu jelit
[ Pobierz całość w formacie PDF ]