[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przelatywałem i wirowałem po ognistych drogach, przebijającniematerialne chmury lśnienia i blasku.Nie istniały tu obszary zwiększonego oporujak we Wzorcu, a początkowy impet wystarczał, by przenieść mnie do centrum.Szaleńcza podró\ wirem po Mlecznej Drodze? Tonący wciągnięty między ścianykoralowych kanionów? Bezsenny wróbel przelatujący nad wesołym miasteczkiem wnoc Czwartego Lipca? Tak myślałem, wspominając niedawne przejście w tejniezwykłej, odmienionej formie.I na zewnątrz, po wszystkim, koniec, w rozbłyskupurpurowego światła, które odnalazło mnie, gdy patrzyłem na siebie z Klejnotem wręku, obok Wzorca, potem patrzyłem na Klejnot, a Wzorzec był w jego wnętrzu i wemnie, wszystko istniało we mnie, a ja w nim; czerwień rozpływała się, gasła, zniknęła.Potem ju\ tylko ja, Klejnot i Wzorzec, i na nowo odbudowane relacje podmiotowo -przedmiotowe, tyle \e o oktawę wy\ej - tak chyba najlepiej mo\na to wyrazić -poniewa\ istniało teraz pewne porozumienie, jakbym uzyskał dodatkowy zmysł,dodatkowy środek wyrazu.Wra\enie było niezwykłe i sprawiało satysfakcję.Aby jewypróbować, raz jeszcze podjąłem decyzję i nakazałem Wzorcowi, byprzetransportował mnie gdzie indziej.A potem stałem w komnacie na szczycie najwy\szej wie\y Amberu.Wyszedłem nazewnątrz, na maleńki balkon.Widok uderzał swym podobieństwem dopozazmysłowej podró\y, którą właśnie zakończyłem.Przez kilka długich chwil poprostu stałem tam i patrzyłem.Morze odbijające częściowo zachmurzone niebo,zabarwione blaskiem zachodu, było studium deseni.Chmury tak\e ukazywały wzorydelikatnego lśnienia i ostrych cieni.Wiatr przesuwał się ku morzu i zapach soli był michwilowo niedostępny.Czarne punkty ptaków wirowały i unosiły się w dali, ponadwodą.Pode mną pałacowe dziedzińce i tarasy miasta le\ały rozwinięte w niezmiennejelegancji a\ do krawędzi Kolviru.Ludzie na ulicach zdawali się maleńcy, niemalnierucbomi.Czułem się bardzo samotny.Wtedy dotknąłem Klejnotu i przywołałem burzę.Rozdział 04Kiedy wróciłem, Random i Flora czekali ju\ w mojej kwaterze.Random spojrzałnajpierw na Klejnot, potem na mnie.Kiwnąłem głową.Skłoniłem się lekko przedFlorą.- Siostro - powiedziałem.- Minęło sporo czasu, a potem jeszcze więcej.Wyglądała na trochę przestraszoną; to dobrze.Uśmiechnęła się jednak i podała mirękę.- Witaj, bracie.Widzę, \e dotrzymałeś słowa.Miała jasne, złote włosy.Obcięła je, zachowując jednak grzywkę.Nie potrafiłemzdecydować, czy podoba mi się w tej fryzurze.Miała piękne włosy.A tak\eniebieskie oczy i całe tony pró\ności, dzięki której mogła spoglądać na wszystko zeswej ulubionej perspektywy.Czasami zachowywała się głupio, ale czasami wcale niebyłem tego pewien.- Wybacz, \e ci się tak przyglądam.Ale przy ostatnim spotkaniu nie mogłem cięwidzieć.- Cieszę się, \e sytuacja została naprawiona.To było.Wiesz przecie\, \e nic niemogłam zrobić.- Wiem - przyznałem, wspominając dzwięk jej śmiechu z tamtej strony ciemności,przy okazji którejś z rocznic wydarzenia.- Wiem.Podszedłem do okna i otworzyłem je wiedząc, \e deszcz nie napada do środka.Lubięzapach burzy.- Randomie, czy dowiedziałeś się czegoś w sprawie naszego listonosza? - spytałem.- Niewiele - odparł.- Popytałem trochę.Nikt nie widział nikogo innego wodpowiednim miejscu o właściwym czasie.- Rozumiem.Dziękuję ci.Mo\e zobaczymy się jeszcze, trochę pózniej.- Kiedy zechcesz.Będę u siebie przez cały wieczór.Skinąłem mu głową, odwróciłem się i oparłem o parapet, patrząc na Florę.Randomcicho zamknął za sobą drzwi.Przez jakieś pół minuty wsłuchiwałem się w szumdeszczu.- Co masz zamiar ze mną zrobić? - spytała wreszcie.- Zrobić?- W aktualnej sytuacji mo\esz \ądać wyrównania rachunków.Zakładam, \e niedługozaczniesz.- Mo\liwe - przyznałem.- Jednak większość spraw zale\y od innych.A ta sprawa sięnie wyró\nia.- Nie rozumiem.- Daj mi to, czego potrzebuję, a wtedy zobaczymy.Podobno bywam czasem miłymfacetem.- A czego potrzebujesz?- Opowieści, Floro.Zacznijmy od tego, jak stałaś się moją pasterką w cieniu Ziemi.Wszystkie istotne szczegóły.Jakie były ustalenia? W czym się orientowałaś?Wszystko.Na razie tyle.Westchnęła.- To się zaczęło.- zastanowiła się.- Tak, w Pary\u, na przyjęciu u niejakiegoMonsieur Focaulta.Jakieś trzy lata przed Terrorem.- Momencik - przerwałem.- Co tam robiłaś?- Przebywałam w tamtym rejonie Cienia przez mniej więcej pięć ich lat.Podró\owałam, szukając czegoś nowego, czegoś, co odpowiadałoby moim kaprysom.Trafiłam wtedy w to miejsce w ten sam sposób, w jaki znajdujemy cokolwiek.Pozwoliłam, by prowadziły mnie pragnienia, i byłam posłuszna instynktowi.- Niezwykły zbieg okoliczności.- Wcale nie, jeśli wziąć pod uwagę czas i naszą skłonność do podró\y.Jeśli wolisz, tobył mój Avalon, moja namiastka Amberu, dom z dala od domu.Zresztą, nazywaj tojak chcesz, w ka\dym razie byłam tam, na tym przyjęciu, owej pazdziernikowej nocy,gdy się zjawiłeś z taką niewysoką, rudowłosą dziewczyną.Miała chyba na imięJacqueline.Słowa Flory przywołały zatarte wspomnienia, od dawna ju\ niemal zapomniane.Pamiętałem Jacqueline o wiele lepiej, ni\ przyjęcie u Focaulta, ale istotnie, byłakiedyś taka impreza.- Mów dalej.- Jak ju\ powiedziałam - kontynuowała - byłam tam.Ty przyszedłeś pózniej.Naturalnie, od razu zwróciłam na ciebie uwagę.Chocia\, jeśli ktoś trwa wystarczającodługo i wiele przy tym podró\uje, spotyka czasem osobę bardzo podobną do kogośznajomego.Tak właśnie pomyślałam, kiedy otrząsnęłam się ze zdumienia: zpewnością jakiś sobowtór.Od tak dawna się przecie\ nie odzywałeś.Z drugiej stronyjednak wszyscy mamy swoje tajemnice i powody, by ich nie zdradzać.To mógł byćjeden z twoich sekretów.Postarałam się więc, by nas sobie przedstawiono, apiekielnie trudno było oderwać cię choćby na kilka minut od tego rudowłosegostworzonka.Twierdziłeś, \e nazywasz się Fenneval, Cordell Fenneval.Nie mogłamsię zdecydować, czy to twój sobowtór, czy jednak ty.Wpadła mi te\ do głowy trzeciamo\liwość: \yłeś w jakimś przyległym obszarze tak długo, \e rzuciłeś własny cień.Być mo\e wróciłabym do domu, wcią\ niepewna, gdyby Jacqueline nie zaczęła sięprzede mną chwalić twoją siłą.Nie jest to najbardziej typowy dla kobiety tematrozmowy.W dodatku mówiła o tym w taki sposób, jakby naprawdę twoje wyczynywywarły na niej du\e wra\enie.Pociągnęłam ją trochę za język i przekonałam się, \eniewątpliwie byłbyś zdolny do wszystkiego, o czym opowiadała.To wykluczało teorięsobowtóra.Zatem: albo ty, albo twój cień.Jeśli nawet Cordell nie był Corwinem, tobył tropem, wskazówką, \e przebywasz lub przebywałeś gdzieś blisko, w Cieniu;pierwszym prawdziwym śladem prowadzącym do ciebie, na jaki natrafiłam.Podą\yłam tym śladem i zaczęłam badać twoją przeszłość.Im więcej wypytywałam,tym bardziej sprawa stawała się zagadkowa.Szczerze mówiąc, po paru miesiącachwcią\ nie miałam pewności.Trafiłam na dostatecznie du\o białych plam, by wszystkobyło mo\liwe.Rozwiązanie pojawiło się następnego lata, gdy na pewien czaswróciłam do Amberu.Wspomniałam Erykowi o tej dziwnej sprawie.- I co?- No có\.zdawał sobie sprawę.w pewien sposób
[ Pobierz całość w formacie PDF ]