[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozprostowała plecy, odwróciła się i.- O, Bo\e!Benedict Bridgerton był zielony na twarzy.Podbiegła doniego wystraszona.- Dobrze się pan czuje?116- Nienajlepiej - wymamrotał, opierając się o słupek łó\ka.Mówił, jakby był zamroczony alkoholem, choć niepil przynajmniej w ciągu dwóch ostatnich godzin.- Musi się pan poło\yć - stwierdziła.Uśmiechnął się szeroko.- Pani te\?Cofnęła się gwałtownie.- Pan ma gorączkę.Uniósłdłoń do twarzy.- Mo\e rzeczywiście.Przera\ona własną śmiałością dotknęła jego czoła.Nieparzyło, ale nie było chłodne.- Musi pan zdjąć mokre ubranie - powiedziała.-Natychmiast.- Tak.Istotnie.Sięgnął do guzików koszuli, ale ręce miał jak z drewna.W końcu bezradnie wzruszył ramionami:- Nie mogę.Po chwili wahania Sophie zaczęła rozpinać mu koszulę.Gdy ukazał się kawałek nagiego torsu, odwróciła spojrzenie.- Ju\ prawie gotowe.Jeszcze chwileczkę.Benedict nic nie odpowiedział, więc podniosławzrok.Oczy miał zamknięte i chwiał się lekko.Gdyby niestał, przysięgłaby, \e śpi.- Panie Bridgerton? Panie Bridgerton!Ocknął się raptownie.- Co? Co?- Zasnął pan.Zamrugałoszołomiony,- Czy to zle?- Nie mo\e pan spać w ubraniu.117Spojrzał w dół.- Dlaczego moja koszula jest rozpięta?Sophie zignorowała pytanie i lekko pchnęła go namaterac.- Proszę usiąść.- Widać mówiła władczym tonem,by jej posłuchał.- Ma pan coś suchego do przebrania?Zdjął koszulę i rzucił ją na podłogę.- Nigdy nie śpię w pi\amie.Sophie\ołądek podszedł do gardła.- Dzisiaj pan powinien.Co pan robi?Aypnął na nią, jakby zadała najgłupsze pytanie naświecie.- Zciągam spodnie.- Nie mógł pan przynajmniej zaczekać, a\ się odwrócę?Popatrzył na nią pustym wzrokiem.- No więc? - zapytał w końcu.-Co?- Dlaczego się pani nie odwraca? Błyskawicznie obróciłasię do niego plecami.Bene-dict ze znu\eniem pokręcił głową.Niech go Bóg chroniprzed pruderyjnymi panienkami! Nawet jeśli była dziewicą -a sądząc po jej zachowaniu podejrzewał, \e tak - zpewnością nieraz widywała męskie ciała.Słu\ące wchodziłybez pukania do pokojów, przynosiły ręczniki, prześcieradła ico tam jeszcze.Niemo\liwe, \eby nigdy nie natknęła się nanagiego mę\czyznę.Kiedy wreszcie się rozebrał, zerknął na Sophie.Stałasztywno, ręce miała opuszczone po bokach, zaciśniętepięści.Uśmiechnął się lekko na ten widok.Nagle ogarnęło go wielkie znu\enie i senność.Z trudemuniósł nogi na łó\ko, naciągnął na siebie kołdrę i z cichymjękiem opadł na poduszkę.118- Dobrze się pan czuje? - spytała Sophie z niepokojem.- Dobrze.Z jego ust wydobył się niezrozumiały pomruk.Gdy zebrał siły i uchylił powiekę, zobaczył, \e podeszła doniego z troską wypisaną na twarzy.Zrobiło mu się miło.Ju\od dawna \adna kobieta nie dbała o jego zdrowie.- W porządku - wymamrotał, siląc się na uśmiech,ale jego głos brzmiał, jakby wydobywał się z długiego, wąskiego tunelu.- Panie Bridgerton? Panie Bridgerton?Otworzył jedno oko.- Niech pani się wysuszy i te\ idzie spać - powiedziałbełkotliwie.- Na pewno?Skinął głową.Mówienie sprawiało mu coraz większekłopoty.- Zostawię drzwi otwarte.Gdyby mnie pan potrzebował, proszę zawołać.Benedict nie zdą\ył odpowiedzieć, bo zapadł w sen.Sophie krzątała się przez kwadrans, przebierając w sucheubranie i rozpalając kominek w swoim pokoju, ale gdy tylkowyciągnęła się na łó\ku, poczuła ogromne wyczerpanie.To był długi dzień, pomyślała sennie.Najpierw poranneobowiązki, pózniej ucieczka po całym domu , przedCavenderem i jego przyjaciółmi.Jej powieki się zamknęły.Nagle usiadła z łomoczącym sercem.Ogień w kominkuprzygasł, więc trochę spala.Była bardzo zmęczona, więccoś musiało ją obudzić.Pan Bridgerton?Wolał ją? Nie wyglądał dobrze, kiedy go opuszczała, ale te\nie sprawiał wra\enia umierającego.Wyskoczyła z łó\ka, chwyciła świecę i pobiegła dodrzwi, przytrzymując w pasie za du\e spodnie.Kiedydotarła do holu, usłyszała przeciągły jęk, a po nim huk.Wpadła do pokoju gospodarza i zapaliła świecę od \arukominka.Benedict le\ał na łó\ku zupełnie nieruchomo.Podeszła do niego ostro\nie i z ulgą stwierdziła, \e oddycha.- Panie Bridgerton? - wyszeptała.- Panie Bridger-ton?śadnej reakcji.Nachyliła się mocniej.- Panie Bridgerton?Zaczął się rzucać i jęczeć.Od jego ciała bił \ar.Sophiepoczekała na spokojniejszą chwilę, po czyni szybkodotknęła jego czoła.Było rozpalone.Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, co robić.Niemiała doświadczenia w pielęgnowaniu chorych, ale doszłado wniosku, \e trzeba go ochłodzic.A mo\e.Nagle Benedict wymamrotał:- Pocałuj mnie.Sophie z wra\enia puściła spodnie.Gdy opadły napodłogę, krzyknęła i szybko się po nie schyliła.- Pan śni, panie Bridgerton - powiedziała cicho.- Pocałuj mnie - powtórzył, nie otwierając oczu.W blasku świecy zobaczyła, \e jego gałki oczne poruszająsię szybko pod powiekami.Jakie to dziwne widzieć snyinnego człowieka, pomyślała.- Do diabła! - ryknął nagle Benedict.- Pocałuj mnie!Sophie cofnęła się zaskoczona i pospiesznie odstawiła świecę na stolik.120- Panie Bridgerton, ja.A właściwie dlaczego nie?Jej serce zatrzepotało dziko, gdy pochyliła sięmusnęła wargami jego usta.- Kocham cię - wyszeptała.- Zawsze cię kochałam.Ku jej wielkiej uldze nie obudził się.Nie chciała,śeby pamiętał rano tę chwilę.Ale gdy ju\ była przekonana,\e ponownie zapadł w głęboki sen, zaczął gwałtownie kręcićgłową na poduszce.- Gdzie jesteś? - wyjęczał.- Gdzie?- Tutaj.Uchylił powieki i przez moment wydawał się całkiemprzytomny.- Nie pani.Potem oczy uciekły mu w głąb czaszki.- Nikogo innego tu nie ma - mruknęła Sophie.-Zaraz wracam.I wybiegła z pokoju.Jako doświadczona pokojówka bez trudu znalazła świe\ąpościel i ręczniki.Nabrała do dzbanka zimnej wody iwróciła do sypialni.Benedict le\ał spokojnie, ale oddychałpłytko i szybko.Jego czoło wręcz parzyło.Niedobrze.Araminta, Rosamunda i Posy nie prze-chorowały ani jednego dnia w \yciu.Cavenderowie równie\cieszyli się końskim zdrowiem.Przez jakiś czas opiekowałasię sparali\owaną matką pani Cavender.Zupełnie jednak niewiedziała, jak zająć się człowiekiem z gorączką.Namoczyła ręcznik w dzbanku, wycisnęła go i delikatniepoło\yła na czole Benedicta.Nie wzdrygnął się, co Sophiewzięła za dobry znak.Przygotowała następny chłodnyokład, ale nie miała pojęcia, gdzie go121poło\yć.Doszła do wniosku, \e raczej nie na piersi, a niezamierzała zsunąć kołdry ni\ej ni\ do pasa, nawet gdybybiedak umierał.W końcu zwil\yła mu szyję i skórę zauszami.- Lepiej? - zapytała, wcale nie oczekując odpowiedzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]