[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedzieli, że tamtej nocywe dworze był tylko pan Kropiwnicki z dzieckiem.Znalihistorię dziecka.Dawny administrator, Dębowski, umieściłpanią przecież w klasztorze.To brzmiało dla niej prawdopodobnie.Nie mogła wiedzieć,że.Dębowski nikomu się ze swego kroku nie zwierzał i żesiedzący przed nią mężczyzna musiał dokonać nie byle jakiejpracy, aby ją odnalezć.Nie mogła przypuszczać, że na tę pracęzakończoną strzałem w Dzień Zaduszny poświęcił połowęswego życia. Gdyby mi pani powiedziała, co pani wie nalegał możeszybciej doszlibyśmy do ostatecznego zamknięcia przewoduspadkowego po Donerowej. Znów coś błędnego zapaliło sięw jego oczach, ale mogło jej się tylko tak zdawać. Co zrobi, gdy powiem mu prawdę? zastanawiała się.Oddłuższego czasu wiedziała, że powie mu to, co powinna mu byłapowiedzieć wówczas, w Lublinie i czego nie zrobiła z lęku, zgłupoty, z poczucia winy. W tej sprawie, aresztowania dziadka powiedziała wolno nie kryło się nic brudnego.Po prostu straszna omyłka.Ijeszcze straszniejszy przypadek.Dziecko, któremu ten człowiekuratował życie, zatrzymało po prostu zegar na wieży.Chciałodać znak partyzantom w ogrodzie.A tam weszło właśniegestapo.I. nie dokończyła.Coś potwornego działo się zczłowiekiem, który z nią rozmawiał.Zapadał się w sobie, malał,szarzał, ginął. Nie stwierdziła zimno ja, lekarz, nie będę cię ratować.Zapłać.Prawo domaga się życia za życie.Więc to ty, Franek.Nie omyliłam się.Byłam dzieckiem, które miało pamięćwypaloną ogniem, terrorem i zbrodnią.Takie ślady nie znikają.Z taką pamięcią ciężko żyć, ale taka pamięć do czegoś sięprzydaje.Nagle dotarła do niej prawda, pewność, że ma przed sobązabójcę.I ta ręka, która kurczowo trzymała się teraz stołu, zosuwającymi się z tej rzeczywiście ostatniej deski ratunku,palcami, nacisnęła spust pistoletu.Zabiła dziadka.Najdroższego, jedynego, niezapomnianego.Czy mogłaby,wyciągnąć swoją rękę i chwycić tego mężczyznę na przykład zagardło? Przeniknął ją dreszcz odrazy, odsunęła się daleko odstołu.Nie chciała siedzieć zbyt blisko niego, bo nie mogła municzego wybaczyć ani darować, jakkolwiek poczuwała się dowspółwiny.Obserwowała go uważnie, po lekarsku, jakbypoddawała go klinicznemu badaniu albo dokonywała sekcjizwłok.Ile sekund, minut mogło to trwać? Nie wiedziała, niewiedzieli oboje.Zauważyła tylko, że on ma znów otwarte oczy,szeroko wpatrzone w nią, jakby oglądał ducha. Zrobiło mi się chyba słabo wyjąkał. To już drugi raz.Niedawno też.chyba serce.Mam coś nie w porządku zsercem. Możliwe własny głos wydał jej się uderzeniem metalu oszkło.Podniósł się z trudem, niczego mu nie ułatwiała, ale i nieprzeszkadzała.Przez chwilę widziała jego wahanie.Nie byłpewny, czy ona pozwoli mu odejść.To było dziwne, jakbywszystko o sobie nawzajem wiedzieli, chociaż niczego, co byłonaprawdę ważne, nie dotknęli ani jednym słowem.A mimo to wiedzieli.Doktor Bojarska nie musiała się nad tymzastanawiać, tak jak nie chciał czynić tego mężczyzna.Kobieta wstała i bez słowa wyszła z poczekalni, zostawiającgo chwiejącego się niepewnie obok stolika, przy którymsiedzieli i rozmawiali.Nic jej nie obchodził, absolutnie.Cozrobi i jak sobie poradzi ze sobą.Wyjdzie stąd o własnychsiłach czy nie.Nie oglądając się szła korytarzem, weszła dopokoju lekarskiego, zamknęła za sobą drzwi.Oparła się o nieciężko.Sama nie czuła się dobrze.Dziwna bezwładnośćobejmowała ręce, nogi.Przymknęła oczy, starając się opanowaćtę mdłość, która ją powoli, bardzo powoli odsuwała odrzeczywistości.Szarpnęła się kilka razy, szeroko otworzyła oczyi sztywno ruszyła do biurka.Widziała tylko telefon i na tymprzedmiocie skupiła uwagę, dopomagając sobie w ten sposób wodzyskaniu równowagi.Telefon nawoływał i żądał od niejspełnienia danego słowa.Położyła rękę na słuchawce.W mechanicznym półobrocie ciała, znalazła się profilem doszyby.Wzrok równie nieświadomie powędrował na podjazd,przed szpital.On tamtędy szedł.Wlókł się w rozpiętym palcie,bez nakrycia głowy, jak pijak.Zdjęła rękę ze słuchawki, oparłasię o parapet okna, przykładając czoło do szyby.,,I co? pomyślała. Jaką to będzie karą? Więzienie.Nie,niech on z tym idzie.Niech walczy przez resztę życia ze swojąprzeszłością, z tym czynem, ze swoim sumieniem.Niech poznaten smak: %7łycia.Nie zajdzie daleko.On nie zajdzie.Nie madla niego żadnych okoliczności łagodzących.Zrobił toświadomie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]