[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To najstraszniejsze ze wszystkiego.Grzebię wpamięci i nie pamiętam nic.Zupełnie nic.Zupełnie, jakby nigdy nie istniała. Głos mu się załamał i dokończyłochrypłym szeptem: Nie mogę sobie jej przypomnieć.Nie pamiętamMaddy. To tylko pierwszy szok powiedział Shane z przekonaniem.Naprawdę, Philipie.Te wspomnienia wrócą do ciebie w swoim czasie.Maddy wróci do ciebie.Philip gwałtownie potrząsnął głową. Nie wróci.Wiem, że nie wróci. Ciało umarło, ale duch żyje powiedział Shane. %7łyje w tobie i wwaszym dziecku.Tylko jej ciało odeszło.Proszę, uwierz w to.Maddyżyje w twoim sercu i w twoich wspomnieniach i już zawsze będzie z tobą.I jest jeszcze dziecko.Philip nie odpowiedział.Wstał, ociężałym, starczym krokiem zbliżył się do okna i utkwił w nimwzrok.Wysłuchał Shane'a uważnie, nie uronił ani jednego słowa.Terazzastanawiał się, czy mogło być tak, jak szwagier mówił.Czy duch Maddyistotnie żył w jego sercu? Czy pozostanie z nim na zawsze?Westchnął.Słowa Shane'a nie znajdowały w nim żadnego oddzwięku.Dawno już nabrał przekonania, że śmierć jest końcem wszystkiego.Wiedział, że Maddy odeszła od niego w sposób ostateczny i nigdy niewróci.Była dla niego wszystkim.Ukoiła ból jego serca, obdarzyła gonieopisaną radością.A teraz nie mógł nawet uprzytomnić sobie, jakwyglądała.Musiał dopiero spojrzeć na fotografię, by przypomnieć sobiejej twarz.Nie rozumiał dlaczego, przecież tak strasznie ją kochał.Mocno zacisnął powieki i wsparł skołataną głowę o szybę.To on ją zabił.Zabił kobietę, którą kochał bardziej niż życie, przez akt miłości.Shane znowu coś powiedział i Philip odruchowo otworzył oczy, lecz nieodpowiedział.Słowa szwagra w ogóle do niego nie dotarły.Wpatrzył się w nocne niebo.Jakież było olśniewające: głęboki aksamitnygranat usiany miriadami gwiazd i mruga-jącymi światłami niezliczonych drapaczy.A dalej, na wschodzie,przybierało szczególny odcień fioletu, przechodzący w płomiennączerwień i złoto.Jutro będzie ładny dzień, myślał Philip machinalnie.Gdy się wieczorem czerwienią nieba, następnego ranka słońca czekaćtrzeba.Ileż razy powtarzała mu to babcia, gdy był jeszcze mały.Emmęzawsze fascynowała gra świateł na sklepieniu nieba.Owładnęło nimdławiące uczucie bólu.Widok roziskrzonego firmamentu wydał mu sięraptem tak nieznośny, że w pierwszej chwili uczul zdziwienie.Naglesobie przypomniał.Maddy również wiecznie zachwycała sięprzejrzystością światła, zmienną rzezbą obłoków i przepychem barw ozachodzie słońca.Raptem Philip wstrzymał oddech, zesztywniał i mrużąc oczy, zbliżyłtwarz do szklanej płyty.Uwagę jego zwróciła ciemna ławica chmurpełznąca nad dachami wieżowców w oddali.Wyglądała tak dziwnie.Nie mógł zrozumieć, co to jest. O Boże! wykrzyknął w ułamek sekundy pózniej. O mój Boże!Shane skoczył na równe nogi i znalazł się przy nim w paru susach. Co się dzieje? yle się czujesz?Philip odwrócił się błyskawicznie, chwycił Shane'a za ramię i przyciągnąłgo do okna. Patrz! Tam, na prawo! Ten czarny dym i czerwona poświata.OChryste, Shane! To chyba u ciebie! Pali się Sydney-O'Neill!Shane zdrętwiał.Z zapartym tchem powiódł wzrokiem za spojrzeniemPhilipa.Nie znając panoramy Sydney tak dobrze jak Philip, w pierwszejchwili nie potrafił dostrzec chmury dymu ani zlokalizować jej zródła.Kiedy jednak to zrobił, nie miał już cienia wątpliwości.To jego hotelpłonął.Odróżniał już wyraznie olbrzymią przeszkloną ścianę SaliOrchideowej.Nie tracąc czasu, odwrócił się na pięcie i rzuci! się bez słowa do wyjścia.Philip podążył za nim.Zjechali razem windą, wpatrując się w siebie wniemym przerażeniu.Gdy tylko drzwi się rozsunęły, pędem przebieglihall i wypadli na Bridge Street.Puścili się pędem w kierunku hotelu, atupot ich stóp zagłuszyło niebawem wycie trzech wozów strażackich,które migocząc światłami, minęły ich na pełnym gazie.38Biegnąc w kierunku hotelu, Shane sam nie wiedział, co tam zastanie.Katastrofę to było jasne lecz o jakim zasięgu, tego wciąż nie byłpewien.Jako hotelarz doskonale rozumiał, jak niebezpieczny jest pożarwieżowca, i mógł przewidzieć możliwe konsekwencje takiego wypadku.W głowie wirowały mu dantejskie sceny.Trzeba liczyć się z wybuchempaniki.Oczami wyobrazni widział już tłumy ludzi oszalałych zprzerażenia, stratowanych, zaduszonych dymem, poparzonych, zpołamanymi kośćmi i wszelkimi rodzajami obrażeń.I martwych.Gdy wypadli za róg ulicy, oczom jego ukazał się w całej okazałościSydney-O'Neill, najcenniejszy klejnot w jego międzynarodowej siecihoteli.To co zobaczyli, dosłownie zaparło im oddech w piersiach. O Boże! Nie! Nie! wykrztusił Shane.Stał, jakby nogi wrosły mu w ziemię.W hotelu rozpętało się piekło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]