[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaplanował trasę ucieczki, a jego zamierzenia dlawszystkich strażników nie zajętych uroczystością były jasne jak słońce.Jak zawsze nadewszystko przedkładał działanie bezpośrednie.Wieczorna uczta była olśniewającym wydarzeniem.Muzycy zostali przyjęci entuzjastycznieprzez królewskich gospodarzy i ich gości, ale szybko o nich zapomniano w natłoku innychwydarzeń.Bram wyślizgnął się niepostrzeżenie, podczas gdy jego koledzy zamierzali powykonaniu swego zadania dogodzić sobie jak najlepiej i chcieli wziąć udział w uroczystościach.Zabrał kilka potrzebnych mu rzeczy i ruszył ukradkiem przez niemal całkowicie wyludnioneniższe poziomy zamku.Dotarł przez nikogo niezatrzymany do pomieszczenia zajmowanegoprzez strażnika więziennego i ku swemu zaskoczeniu i wielkiej radości zastał je puste.Wślizgnąwszy się szybko do środka zabrał dwa kółka z kluczami, trzymając je ostrożnie, takby jak najmniej dzwięczały.W drugiej ręce dzierżył sztylet.Klucz od zewnętrznych drzwi lochów tkwił w zamku i to zaoszczędziło mu wiele cennegoczasu.Wkroczył do środka, zabierając klucz, i zamknął drzwi za sobą.Po kilku chwilach,potrzebnych, by jego oczy przyzwyczaiły się do przyćmionego światła, Bram zszedł poprowadzących w dół stopniach tak cicho, jak potrafił.Na dole ogarnęło go nieprzyjemne, zimnei przesycone wilgocią powietrze.Otrząsnął się i ruszył dalej.Pierwsze trzy cele były puste, w czwartej zaś znajdował się nędznie wyglądający mężczyzna,który poruszył się niespokojnie we śnie, gdy Bram zajrzał przez kraty.Nie mógł jednak tracićczasu, więc poszedł dalej.Dziwne, nerwowe mrowienie przebiegło mu po ciele i rozejrzał sięwokół, ale nie dostrzegł nikogo.Przy następnych drzwiach niemal wykrzyknął z ulgi.W środkuleżała Yve, pogrążona w głębokim śnie.Szybko zaczął wypróbowywać różne klucze.Pierwszecztery nie pasowały, ale hałas zbudził czarodziejkę.Spojrzała na Brama z niedowierzaniem,potem podniosła się szybko, gdy z palcem na ustach zasygnalizował jej milczenie.Lecz zanim zdołał wypróbować następny klucz, drzwi znajdującej się naprzeciwko celiotworzyły się gwałtownie i wyłonili się z niej dwaj żołnierze z wyciągniętymi mieczami.Yvekrzyknęła ostrzegawczo, ale było już za pózno i mogła tylko przyglądać się bezsilnie, jak Bramuderzony w głowę pada na ziemię. Mieliśmy na ciebie oko, grajku powiedział jeden z żołnierzy, szczerząc zęby w paskudnymuśmiechu. Teraz dołączysz do swojej przyjaciółki w tych lochach.Mówiąc to wrzucili jego bezwładne ciało do celi, w której byli ukryci, zabrali klucze, zamknęlidrzwi i odeszli.Yve słuchała ich przerywanej śmiechem rozmowy, dopóki nie ucichła w oddali. Bram zawołała cicho. Bram?Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi.ROZDZIAA TRZYNASTYYve leciała.Siedziała na karku Słodyczy, zarazem przestraszona i rozradowana.Wokółprzemykały błyszczące w słońcu chmury, patrzyła na nie, jakby szybowała ponad górami.Krzyknęła, ale nie usłyszała swego głosu.Smok zmienił nagle kierunek lotu i czarodziejka przywarła jeszcze mocniej do swejniepewnej grzędy.Potem zaczął nurkować; to właśnie wówczas Yve zauważyła, że Słodyczzmienił kolor.Nawet jej własne ręce wydały się jej obce&Nagle oślepła.Chmury, takie białe, gdy się patrzyło na nie z wysoka, okazały się zimne iciężkie jak ołów; zakryły dosłownie wszystko, kiedy w nie weszli.Jakby się nie poruszali pozostał jedynie gwałtowny odgłos ich lotu.W końcu wyłonili się z chmur ponad ciemnym i posępnym krajobrazem.Daleko w dolezlewały się szare morza, a ziemię chłostały wściekłe deszcze i huragany.Pośrodku tego całegotumultu ogromny wulkan wyrzucał z siebie płomienie i popiół, cuchnący siarką dym i ognistączerwoną lawę.Smok się zawahał.Na dół! rozkazała, choć część jej umysłu krzyczała w panicznym pragnieniu odwrotu.Spadali jak kamień, prosto w ziejącą paszczę wulkanu.Czarodziejka przebudziła się; chwytała otwartymi ustami powietrze.Zmusiła się, by otworzyćoczy i spojrzeć na wilgotną, brudną celę, która teraz była jej domem.Jednak rzeczywistość niezdołała rozproszyć tego, co przyniósł sen.Wciąż czuła skurcz żołądka, jakiego doznała, gdyzaczęli spadać, serce wciąż biło jak oszalałe, a pot na jej skórze nic nie stracił ze swegolepkiego chłodu.Nawet na jawie sen trwał dalej, walcząc z jej świadomą jaznią o kontrolę nadumysłem. Z pewnością wpadam w obłęd pomyślała z rozpaczą. Bo cóż to może być innego? Ajednak wiedziała, że wątpiąc w swe zdrowe zmysły jednocześnie zaprzecza własnemutwierdzeniu. Kiedy rzeczywiście oszaleję, nie będę o tym wiedziała& bo wówczas nie będziemnie to w ogóle obchodziło". Uśmiechnęła się w ciemności.Straciła wszelkie poczucie tego, jak długo już jest więziona.Dnie i noce przechodziły tutaj taksamo puste, a miesiące mijały z otępiającą monotonią.Jedynym dzwiękiem, jaki słyszała, byłykroki strażnika, który wpychał jej skąpy posiłek przez otwór znajdujący się w podstawie drzwi.Nigdy się nie odzywał.Głos Brama był ostatnim ludzkim głosem, jaki się do niej odezwał.Po tym, jak straciłprzytomność od uderzenia, nie odzywał się tak długo, tak, że Yve zaczęła się obawiać o jegożycie.Jednak pózniej usłyszała, jak się porusza, i zawołała go.Jej niedoszły wybawcaodpowiedział słabym głosem, mamrocząc usprawiedliwienia.Wkrótce potem wrócili strażnicy iwyprowadzi go z celi.Powiedli potykającą się postać w głąb lochów i w ten sposób unicestwiliwszelką nadzieję na kontakt.Yve zaczęła w końcu wierzyć, że stała się zapomnianą ofiarą jakiejś strasznej pomyłki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]