[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od czasu do czasu rzucałem spojrzenie na plażową promenadę, po której między palmami i sklepami przechadzali się szczęśliwi, beztroscy ludzie.Jakże często chciałem rzucić w kąt moje papierzyska i wmieszać się w ten tłum.Udawać, że jestem zwykłym turystą.Jednak kontrolowano moją obecność w pokoju.Codziennie, i różnych porach dnia wpadali niespodziewanie słudzy Pana.Wtykali głowę przez drzwi, moim zdaniem ze złośliwym uśmiechem, i po chwili znikali.      Ameryka miała na mnie dziwny wpływ.Noce z czarnymi mszami, ofiary z ludzi - wszystko to wyparłem z pamięci.Nie czułem ani obrzydzenia, ani współczucia, ani przerażenia, podczas gdy mordowano w okrutny sposób niewinnych ludzi.Zabroniłem sobie w ogóle się nad tym zastanawiać.Czy byłem "zahartowany"? To była przecież moja rzeczywistość, moje życie.Nie mogłem nic przeciwko temu zdziałać.      Piotrek miał dużo więcej wolnego czasu ode mnie.Musiał tylko brać udział w mszach, a poza tym mógł robić, co mu się żywnie podoba.Jak ja mu zazdrościłem! Miałem do dyspozycji tylko te odrobinę czasu i musiałem ją jak najlepiej wykorzystać.Podczas dwutygodniowego pobytu w Ameryce spędziłem dwadzieścia osiem szczęśliwych godzin - cały mój wolny czas.Jakże chętnie poflirtowałbym z dziewczynami albo zawarł spontaniczną, przyjazną znajomość z amerykańskimi chłopakami.Nie chciałem jednak nikogo narażać.To była jedyna pozostawiona mi wolność działania, za którą byłem odpowiedzialny.Schodziłem więc z drogi ludziom, którzy wydawali mi się sympatyczni.      Stopniowo znowu zaczęła budzić się we mnie niezwykła ochota posiadania władzy.Mogłem decydować o życiu i śmierci drugiego człowieka.Miałem nad wszystkimi przewagę.Ta świadomość dotarła do mnie znienacka.Poczucie siły sprawiało mi przyjemność i wzmacniało mnie.Wreszcie odnalazłem w sobie moc Szatana.Spłynęła na mnie jak objawienie.Oto ona - siła Szatana.W Ameryce nauczyłem się kochać satanizm i być dumnym z mojej wiary.      Do tej pory nie miałem okazji poznać wiele z tajemnych mocy czarnej magii, na którą tak często się powoływano, i która budziła grozę niewtajemniczonych.Jednak w Ameryce przeżyłem coś, co mnie przekonało, jak bardzo trzeba mieć się na uwadze, wierząc w Szatana i obcując z jego poddanymi.      Miało to miejsce krótko przed powrotem do Niemiec.Siedziałem jak zwykle niezadowolony w swoim pokoju i zgrzytając zębami wkuwałem zadany materiał.Czy będę musiał zdawać z tego egzamin? Nikt nie chciał odpowiedzieć mi na to pytanie.Wkuwałem wiec dalej.Krótko po mojej wytęsknionej przerwie południowej miałem ważne odwiedziny.Amerykański kapłan zlustrował bacznie mój pokój i wdał się ze mną w rozmowę.Jego niemiecki był bardzo dobry.Im swobodniej ze mną rozmawiał i żartował, tym nie pewniej się czułem.      W końcu powiedział, o co mu chodzi:- Łukasz, przyszedłem, żeby pokazać ci moc naszej wiary.Połóż się na łóżku i słuchaj mnie.      Odetchnąłem z ulgą i pośpieszyłem, żeby wykonać polecenie kapłana.Usiadł w nogach wielkiego łóżka.Nagle zaczął mówić do mnie po angielsku.Czyżby nie wiedział, że nie rozumiem? Zwróciłem mu na to uwagę, ale machnął tylko ręką i powiedział:- Po prostu słuchaj, wszystko zrozumiesz.      Posłusznie zamknąłem oczy.Było mi wszystko jedno, nawet jeśli nic nie rozumiałem.Kapłan miał głęboki, przyjemny głos.Docierało do mnie monotonne brzmienie jego słów:-.in nomine nostri satanel - usłyszałem jeszcze.      Wypowiadane przez niego słowa działały na mnie usypiająco.Kiedy jego glos zabrzmiał głośniej, ostrzej i rozkazująco, otworzyłem oczy.Człowieku, mam nadzieje, że nie zasnąłeś! Starałem się patrzeć na niego uważnie.Kapłan zakończył swój monolog.Jego oczy miały taki wyraz i błysk, którego nie umiałem sobie wytłumaczyć.Coś pomiędzy triumfem, wyższością, a przebiegłością.Wstał nagle i zniknął bez słowa pożegnania.To dziwne spotkanie podsumowałem wzruszeniem ramion.Nie miało sensu stawianie pytań, na które i tak nie dostałbym odpowiedzi.Kiedy około szóstej Piotrek wrócił z plaży, już dawno zapomniałem o wizycie kapłana.      Kiedy następnego ranka, świeżo wymyty wyszedłem spod prysznica, Piotrek jeszcze wygodnie leżał w łóżku.Kiedy się ubierałem, gapił się na mnie z bezczelnym uśmiechem.O co temu znowu chodzi? Co to ma znaczyć? Przyglądałem mu się katem oka.Coś wisiało w powietrzu.Ale co? Tylko spokojnie, mówiłem sobie.      Piotrek aż pękał.Czy była to ciekawość, czy też chęć powiedzenia mi czegoś? Już on długo nie wytrzyma.- No - zaczął - I co, było nieźle wczoraj?      Popatrzyłem na niego nie mając pojęcia, o czym mówi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl