[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bliżej drzwi wchodowych zgrupowano dzieła rosyjskie przeznaczone do wypożyczania.Uczniowie młodsi czerpali stamtąd opisy wypraw Mayne-Reida, Fenimora Coopera, Juliusza Vernego itd., starsi - utwory Łomonosowa, Karamzina itd., itd.Władza gimnazjalna starała się z wielką usilnością, ażeby wychowańca klerykowskiego zabezpieczyć od wszelkiej książki, która by myśl jego z opłotków nie tylko lojalności, ale czynnego rusofilstwa wyprowadzić mogła na szczere pole samoistnych rozumowań.Tymczasem mimo tak ścisłego dozoru, mimo rewidowania zarówno uczniowskiego kuferka jak tornistra, niepożądana książka wśliznęła się nawet do rąk szóstoklasistów.Był to rosyjski przekład History of civilisation in England Henryka Tomasza Buckle'a.Jeden z ósmoklasistów, mieszkający u zamożnychkrewnych, znalazł to dzieło w bibliotece swego wujaszka, zaczął czytać, dał kolegom - i poszło zepsucie! Świetnie ustawione paradoksy genialnego samouka oddziałały na umysły wychowańców klerykowskich niby nagły błysk pochodni, ukazujący wśród ciemności przedmioty, niewyraźne kształty i stosunek tego, co widzieć można, do dalekiego, pełnego tajemnic przestworu! Dowodzenie prawidłowości w następstwie zjawisk duchowych ze statystyk spełnionych występków, małżeństw zawartych i listów nie zaadresowanych przez roztargnienie - stało się od razu ewangelią myślenia pewnej grupy młodzieży.Wystąpienie przeciwko nauce teologów o predestynacji i przeciwko teorii metafizyków o wolnej woli było rodzajem lewara założonego pod gmach wierzeń religijnych, a rozważanie wpływu czterech czynników fizycznych: klimatu, żywności, gleby i ogólnych zjawisk przyrody na umysł człowieka i na organizację społeczeństw zrodziło istną furię filozoficzną.Szczególniejsze znaczenie miał następujący przypisek z pierwszego rozdziału książki: „Doktryna o Opatrzności stoi w związku z doktryną o przeznaczeniu, ponieważ Bóstwo, przewidując wszystko w swym wszechwiedzeniu przyszłości - musi przewidywać zarazem z góry i swe własne zamiary.Zaprzeczać takiego wszechwidzenia przyszłości - jest to zaprzeczać wszechwiedzy Bogu.Ci zatem, którzy utrzymują, że w pewnych razach Opatrzność zmienia zwykły bieg wypadków, muszą zgodzić się na to, że w każdym takim razie zmiana tego rodzaju była już w przeznaczeniu, inaczej zaprzeczyliby jednego z przymiotów boskich”.Ta krótka uwaga zrodziła właśnie cala szkołę filozoficzno-materialistyczną.Szkoła ta miała swoich mistrzów, wyznawców, badaczów, mówców i zagorzałych antagonistów.Posady mistrzów piastowali dwaj siódmoklasiści: Nochaczewski i Miller, Pierwszego zwano „Spinozą”, drugiego nieco zagadkowiej „Balfegorem”.Obadwaj byli tłumaczami Buckle'a, dialektykami i propagatorami kierunku postępowego.„Spinoza” pierwszy doszedł i wyłożył mniej zdolnym a owczym pędem idącym buckle'istom ciemne dla nich punkty rozdziału drugiego, objaśnił, co jest wartość, renta, czynsz, zysk itd.w znaczeniu ekonomicznym, a nadto budował swój własny systemat, „Balfegor” był umysłem ostrożniejszym, czytał Buckle'a bardzo wolno, nieraz nad stronicą siedział tydzień i nie ruszał się dalej, póki nie wyrozumiał wszystkiego.Dokładne zbadanie kwestii ciągnęło za sobą specjalne studia z rozmaitych dziedzin.Toteż „Balfegor” pracował ogromnie.Brak książek i elementarnych wiadomości z botaniki, chemii, zoologii etc.musiał zapełniać domysłem własnym, kalkulacją samoistną.Ileż popełnił błędów, ileż razy musiał sam rozbijać gmach złudzeń wybudowany na fałszywym przypuszczeniu! Burzeniem tych jego ułud zajmował się szczerze „Spinoza”, świetny matematyk, bystry spostrzegacz, który bez głębokich studiów szedł przodem i w dysputach zawsze udowadniał swa wyższość, czyli, mówiąc żargonem tamtejszym, smiekałkę.W szeregu najbardziej zdecydowanych materialistów stał Marcin Borowicz.Nic mieszkał już wtedy u „starej Przepiórzycy”, lecz gdzie indziej, w roli korepetytora dwu malców, pospołu z kilkoma zamożniejszymi uczniami klas ostatnich.Tam właśnie, na stancji u tzw.„Czarnej pani”, było gniazdo buckle'izmu.Wieczorem, nieraz do późna w noc, wrzały zaciekłe spory z „metafizykami”, z „idealistami” i „pomidorowcami”, czyli grupą wierną katolicyzmowi.Ileż to szyderstw i obelg zniosły tam „ciemne łby” w rodzaju Kanta, Hegla, Fichtego, Schellinga, którzy,według ulubionej formuły „Balfegora”, zaczerpniętej, rzecz prosta, z książki - „sami wzbili chmurę pyłu i dziwią się, że on im oczy zasypuje”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]