[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O Boże! - wyrzuciła z siebie gwałtownie.- Mam nadzieję, że niemyśli pan, że prowokowałam pana, zgadzając się na kolację, porucznikuDevlin? Nie myślałam.To znaczy.jestem teraz w samym środkudramatu i nie mogę pozwolić, by cokolwiek odciągnęło mnie odpomagania Cody.Proszę mi wybaczyć, jeżeli sprawiłam niewłaściwewrażenie.- przerwała w środku zdania.Była zakłopotana, nie wiedziała, jak się tłumaczyć, ale chciała byćuczciwa.- Posłuchaj, Maggie - powiedział Derlin cicho, bez śladu dotychczasowej wesołości.- Ożeniłem się z dziewczyną z sąsiedztwa, jak to mówią w Południowym Bronksie.Miła dziewczyna.serdeczna, ładna i za inteligentna, żeby zostać w tej dzielnicy.Dorastaliśmy razem pod wieloma względami.Byliśmy ze sobą prawie99dziewięć lat.- przerwał; Maggie słyszała w jego głosie wyrazny ból.-Kiedy się między nami poważnie popsuło, trochę mi odbiło i zacząłemrobić dużo głupich rzeczy.Ryzykowałem, kiedy nie powinienem byłtego robić, umawiałem się z kobietami, które miały ciało zamiast duszy,ale w ten sposób nie można wypełnić pustki w sercu.Kiedy w końcudoszedłem do siebie, stałem się tak cholernie rygorystyczniewymagający, że chyba tylko Maryja Panna mogłaby się przebić przezmój pancerz.Pokręcił głową, poruszony własnymi wyznaniami.- Kiedy zobaczyłem ciebie na posterunku, coś się stało.Niechcę przez to powiedzieć, że wywarłaś na mnie takie wrażenie, jakbym został porażony piorunem, Maggie, więc nie panikuj z tegopowodu.Ale chciałem z tobą porozmawiać.Poznać ciebie.Nie poto, żeby cię wciągnąć do łóżka, chociaż nie mogę powiedzieć, że taka myśl nie przyszła mi do głowy.Ale to nie było najważniejsze,kiedy do ciebie zadzwoniłem.Uśmiechnął się smutno.Wiedziała, że zależy mu na tym, by gozrozumiała.- Pomyślałem.że chcę, żeby ta pani była moim przyjacielem.Maggie wyprostowała się i spojrzała na niego uważnie.W jegooczach nie było widać nic poza szczerością.- Mnie też przydałby się teraz przyjaciel - odpowiedziała, czując, żejej słowa mają jakąś pocieszającą moc.- Więc chyba lepiej zacznęmówić do ciebie po imieniu, Malachy.- Prawdę mówiąc, prawie wszyscy nazywają mnie Dev -odpowiedział cicho.-Ale ty, Maggie.możesz mnie nazywać, jak tylkochcesz.Rozdział 15Malachy Devlin przeładował glocka 17, zabezpieczył broń ibezceremonialnie wepchnął ją do znoszonej, skórzanej kabury przy pa-100sie.Potem przytwierdził do łydki krótką zapasową trzydziestkę ósemkę,której automat działał tak sprawnie, że prawie nie wymagało tomyślenia.Obydwie sztuki broni były niemal przedłużeniem jego osoby.Postanowił wykorzystać swój wolny dzień, żeby trochę powęszyć.Ciągle myślał o Maggie 0'Connor.To było aż irytujące.Usiłowałzachować rozsądek i pozbyć się jej ze swych myśli.Najmniejpotrzebował tego, żeby przeżyć wielkie rozgoryczenie, a miał małonadziei na szczęśliwe rozwiązanie.Mimo tego wszystkiego ta kobieta ijej opowieść pozostały w nim, dręcząc go gdzieś w podświadomości,gdzie nie mógł ich dosięgnąć. Nie była niespełna rozumu, wiedział to instynktownie, a spotkanieprzy kolacji potwierdziło to.Jednak był policjantem już od piętnastu lat ijeżeli czegokolwiek istotnego nauczył się w służbie, to tego, że niewielerzeczy jest takich, na jakie wyglądają.Musiał więc wyjaśnić znakizapytania.Porozmawiać z ludzmi.Powęszyć dookoła.Skontaktować sięz paroma poufnymi zródłami.Wtedy mógłby podjąć jakąś decyzję.Wciągnął kurtkę i wepchnął do kieszeni długopis i notes.Być możeuda mu się dowiedzieć tego dnia czegoś, co zmieni jego postanowieniew sprawie pomocy Maggie 0'Connor i jej wnuczce.Jednak wątpił w to.Rozdział 16Kościół św.Józefa na rogu Szóstej Alei i Zachodniej Czwartej Ulicy byłpusty przez większość dnia.Zagorzali katolicy, przeważnie liczącypowyżej pięćdziesiątki, pojawiali się na mszach o szóstej i siódmej rano.Pózniej dwustuletni, znany w Greenwich Village kościół był przeważniepusty, jeśli nie liczyć zaglądających czasami do niego zakonnic czyszukającego schronienia włóczęgi.Maggie zawsze uwielbiała pustekościoły.%7ładnych donośnych kazań,101żadnych pouczających duchownych, surowych przepisów ani gr2echów, które mogą się podkraść do człowieka.tylko Maggie i Bóg Samna sam w uświęconym półmroku.Uklękła przy ołtarzu z prostymi jak struna plecami i umysłemwędrującym gdzieś do jej dzieciństwa.Zakonnice mówiły, że to bardziejpobożne, jeżeli człowieka bolą kolana i uwiera w krzyżu.Toprzygotowanie do męczeństwa.Siostra Benedykta opowiadała jej odzieciach z Chin, którym komuniści wyrywali paznokcie i wbijali douszu kołki, żeby porzuciły swoją wiarę.Ból jest ważny.Ból uświęca.Cierpienie prowadzi bliżej Boga.Zwięty Wawrzyniec został upieczony żywcem, świętemu Arde-nowiwyłupiono oczy, Maria Goretti otrzymała dwanaście ciosów sztyletem,kiedy broniła swej czystości.Potem, przed śmiercią, wybaczyłanapastnikowi, tak przynajmniej mówiły siostry.Teraz miała zostaćświętą.Maggie nie bardzo to się podobało.Co za idiotka mogłabyprzebaczyć komuś, kto dwanaście razy uderzył ją sztyletem?Ta bezbożna myśl przywróciła ją z powrotem do terazniejszości.Przecież przyszła tutaj, by modlić się o pomoc.Poczuła pod ramionami barierkę prezbiterium.Miała wrażenie, że oddzieciństwa klęczała tam już z milion razy, prosząc BłogosławionąPanienkę i świętego Józefa, żeby wysłuchali jej modlitw.Terazpotrzebowała ich, żeby uratować dziecko, które kochała.Przecieżspecjalizowali się w sprawach rodzinnych.Co powinnam zrobić? -modliła się.- Dokąd mam pójść? Komu mogę zaufać? - Jej prośbypłynęły nie kończącym się strumieniem w łagodnym, rozświetlanymprzez świece półmroku.Ojciec Peter Messenguer.To nazwisko pojawiło się w jej głowie taknagle i wyraznie, jakby włączono neonowy napis.Ojciec PeterMessenguer.Oczywiście! Jeżeli ktokolwiek mógł coś tu poradzić, totylko on.- Dzięki ci, dzięki - mruczała gorączkowo, niemalże wybiegając zkościoła i kierując się w stronę sklepu, do Amandy.* * *102 _ Wiem, że o nim słyszałaś, Amando - rzuciła Maggie podnieconymgłosem._ Messenguer? - powtórzyła Amanda.- To ten słynny teolog, lctórypodpadł Watykanowi z powodu swoich heretyckich pomysłów, prawda?Maggie energicznie przytaknęła głową.- Jest genialny i absolutnie obrazoburczy.najbardziej zadziwiający umysł, jaki kiedykolwiek spotkałam, Amando.Taki, który zapiera człowiekowi dech w piersiach.Pamiętam, że mówisiedemnastoma językami, z czego dziesięć to starożytne.Wykładał na Fordham, kiedy byłam na ostatnim roku, i miałam zaszczyt być przez weekend jego przewodniczką po campusie, więcprowadzałam go na wykłady i na herbatki.Był niesamowity,a przy tym dowcipny w taki wyniosły sposób.Jak miał dośćuśmiechania się do wykładowców na wydziale, poprosił mnie,żebym go oprowadziła po mieście.Mało nie wyszłam z siebiez zachwytu.Amanda roześmiała się lekko.Maggie miała skłonność doentuzjazmu, który był autentyczny i zarazliwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]