[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja byłamprzeciwna tym wszystkim przekąskom, pełnym konserwantów iszkodliwych substancji, ale on kupował jej to po cichu.Udawałam,że nic nie widzę.Kiedy Ludmi zaczęła wychodzić z przyjaciółmi kuzynki, któramieszkała na Sycylii, uznaliśmy to za pozytywne, a nawetkonieczne.Teraz była silniejsza, poza tym za bardzo się do nasprzywiązała, mówił mój mąż.Ja odpowiadałam, że to prawda, możedopuściliśmy do za dużej poufałości.Poza tym, myślałam, my dwoje też zaczniemy wychodzić, bezwyrzutów sumienia, że zostawiamy ją samą w domu.Do kina, dopubu, gdziekolwiek.Pewnego wieczoru spytała mnie, z tym zamglonymspojrzeniem, które czasami pojawiało się w jej oczach, czy widziałammoże jej sukienkę w kwiatki.Nie pamiętam tej sukienki, powiedziałam.Nie, nie rzuciła misię nigdzie w oczy, nawet w pralni.Więcej o nią nie pytała, możezapomniała.Wtedy nagle zrozumiałam.To krzywe i nadąsane spojrzenie nieodzwierciedlało jej uczuć, było efektem zupełnie prozaicznegodefektu.Brwi.Ciemne i zagięte w dół, niemal złączone u nasadynosa.Poza tym zbyt gęste.Zalewałam wodą soczewicę, żeby zmiękła na następny dzień,kiedy niespodziewanie poczułam, jak ktoś mnie obejmuje od tyłu.Krzyknęłam, nie słyszałam, kiedy przyszedł, zagłuszył go hałaswody.Wyrwałam się z objęcia, on puścił mnie od razu i popatrzył namnie zdumiony.Co ci się stało, teraz boisz się mnie, kiedy cię obejmuję?Przepraszam.Odwykłam.Muszę przyznać, że kiedy Ludmi wychodziła, w środę lub wniedzielę, odczuwałam coś w rodzaju ulgi.Nie było jej.Weszłam do jej pokoju i wyciągnęłam się na łóżku.Nie był to już uporządkowany pokój z pierwszych dni poprzybyciu, pachnący talkiem i Biblią, teraz zmienił się w chaosbutów, skarpetek i majtek wiszących na klamkach, płytkompaktowych i kolorowych magazynów, pustych puszek, biletówautobusowych i biletów z kina.Leżałam na łóżku i patrzyłam przed siebie, a tymczasemrozsnuwały się półcienie i popołudnie zmieniało się w wieczór.Na ścianie wisiały zawieszone przez nią plakaty, amerykańscyaktorzy i zdjęcia Times Square, na pustych gwozdziach wisiałynaszyjniki i wisiorki.Potem na ich miejscu ujrzałam wiklinowąkołyskę wyłożoną fioletową pościelą i karuzelę z pszczółkami ipozytywką, która zaczęła grać.Długo zastanawialiśmy się nad tymipszczołami do zaczepienia nad kołyską, mnie podobały się raczejmotyle, bardziej kolorowe.Sprzedawca był niesympatyczny,popędzał nas.Po prawej stronie widziałam drewniane wysokiekrzesełko z poduszką w serduszka.A na ławie te wszystkiepluszaki, ile zabawek, ile dni spędzonych na ich wybieraniu, ilewstążek, paczek, tych wszystkich idiotycznych i przesłodzonychdrobiazgów.Poderwałam się z łóżka, zaczęłam ryć paznokciami ścianę obokszafy.Mocniej, jeszcze mocniej.Serce mi się ściskało, coś tammusiało jeszcze być pośród zgliszcz, kawałek tapety się oderwał ipociągnęłam go do siebie.Na murze pokazał się dziób, potem noga,potem kolejny dziób, skrzydło.Oderwałam dłuższy pasek.Spod kremowej tapety wyłoniły sięwszystkie kolory, zielone drzewa, czerwone domki, kaczuszki zewstążeczkami na szyi.Podobało się także tapeciarzowi, który tokładł, powiedział, że to najmilsza tapeta, jaką kiedykolwiek widział.Przygotowaliśmy przepiękny pokój, były też zasłony pod kolor iwisząca lampa w kształcie domku.Waliłam pięściami w ścianę.Wspaniały pokój do zabawy.A teraz poniewierają się tu staniki ipodpaski, krzyczałam, śmierdzące rajstopy i niedopałki papierosów.Płakałam.Stanęłam na krześle, butami na jej bieliznie, i zobaczyłam, żejeszcze tam był.A zatem nie usunęłam wszystkiego, słusznie mi sięzdawało.Na szafie Ludmi, niewidoczny od dołu, leżał w plastikowymworku dzidziuś z gumy, którego kupiłam w najpiękniejszym dniuswojego życia, kiedy wyszłam z punktu analiz laboratoryjnych,trzymając w ręku kartkę do pokazania w domu.Byłam w ciąży,wreszcie się nam udało.Dzidziuś śmiał się, kiedy nacisnęło się jego brzuszek.Wciążjeszcze działał, bateria się nie wyczerpała.Zadzwonił telefon i uciekłam.Ktoś pomylił numer.Wróciłam do pokoju, przesunęłam szafę, żeby zakryć zerwanątapetę, zaścieliłam łóżko.Nie zdążyłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]