[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwota wam, że strach nam tamtędy z babami a dziećmi? Hę? Wampir spojrzał na wiedźmina, a twarz miał bardzo poważną. - Moja bezbrzeżna mądrość - powiedział - zaleca mi jako najbardziej wskazany określić kierunek najbardziej właściwy dla wiedźmina.*****Ruszyliśmy na południe, ku Stokom, krainie położonej u podnóża Gór Amell.Ruszyliśmy wielkim orszakiem, w którym było wszystko: młode dziewczyny, bartnicy, traperzy, baby, dzieci, młode dziewczyny, gadzina domowa, domowe parafernalia, młode dziewczyny.I cholernie dużo miodu.Wszystko się od tego miodu lepiło, nawet dziewczyny. Tabor szedł z prędkością pieszych i wozów, tempo marszu nie spadło jednak, bo nie błądziliśmy, lecz szliśmy jak po sznurku - bartnicy znali drogi, ścieżki i groble miedzy jeziorami.A przydała się ta znajomość, oj przydała, bo zaczęło siąpić i nagle cale cholerne Zarzecze utonęło w gęstej jak śmietana mgle.Bez bartników pobłądzilibyśmy bez ochyby albo i potopili się gdzieś na bagnach.Nie musieliśmy też tracić czasu i energii na organizowanie i przyrządzanie spyży - karmiono nas trzy razy dziennie, suto, choć niewyszukanie.I pozwalano po jedzeniu poleżeć chwil kilka brzuchem do góry. Krótko mówiąc, było cudownie.Nawet Wiedźmin, ten stary ponurak i nudziarz, zaczął częściej uśmiechać się i cieszyć życiem, bo wyliczył, że pokonujemy po piętnaście mil dziennie, a od wyruszenia z Brokilonu nie udało nam się ani razu dokonać podobnej sztuki.Roboty Wiedźmin nie miał żadnej, bo choć Zwilgłe Uroczysko było zwilgłe tak, że wyobrazić sobie trudno coś bardziej zwilgłego, monstrów żadnych nie napotkaliśmy.Ot, trochę wyły po nocach upiory, zawodziły leśne płaczki i błędne ogniki tańczyły na trzęsawiskach.Nic sensacyjnego. Troszeczkę, prawda, niepokoiło, że znowu jedziemy w dość przypadkowo wybranym kierunku i znowu bez dokładnie sprecyzowanego celu.Ale, jak wyraził się wampir Regis, lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej niż bez celu się cofać.***** - Jaskier! Przytrocz porządniej ten twój tubus! Byłaby szkoda, gdyby pół wieku poezji urwało się i zagubiło w paprociach. - Nie ma strachu! Nie zgubię, bądźcie pewni.I odebrać sobie nie dam! Każdy, kto chciałby mi ten tubus odebrać, pierwej będzie musiał przestąpić nad mym stygnącym trupem.Można wiedzieć, Geralt, co wywołuje twój perlisty śmiech? Pozwól, niech zgadnę.Wrodzony kretynizm?***** Zdarzyło się tak, że ekipa archeologów z uniwersytetu w Castell Graupian, prowadząca wykopaliska w Beauclair, dokopała się pod warstwą węgla drzewnego, wskazującego na wielki pożar, do warstwy jeszcze starszej, obliczanej na XIII wiek.W tejże warstwie odkopano utworzoną przez resztki murów i uszczelnioną gliną i wapnem kawernę, w niej zaś, ku wielkiemu podnieceniu uczonych, odkryto dwa doskonale zachowane szkielety ludzkie: kobiety i mężczyzny.Obok szkieletów - oprócz broni i niezliczonej liczby drobnych artefaktów - znaleziono długi na trzydzieści cali tubus wykonany z utwardzanej skóry.Na skórze wytłoczony był herb o zatartych barwach przedstawiający lwy i rauty.Kierujący ekipą profesor Schliemann, wybitny specjalista od sfragistyki Wieków Mrocznych, zidentyfikował ten herb jako godło Rivii, starożytnego królestwa o niepotwierdzonej lokalizacji. Podniecenie archeologów sięgnęło szczytu, albowiem w tubusach takich w Wiekach Mrocznych przechowywano rękopisy, a ciężar pojemnika pozwalał przypuszczać, że wewnątrz jest sporo papieru lub pergaminu.Świetny stan tubusa dawał nadzieję na to, że dokumenty będą czytelne i rzucą światło na pogrążoną w mrokach przeszłość.Miały oto przemówić wieki! Była to niebywała gratka, zwycięstwo nauki, którego nie wolno było zaprzepaścić.Przezornie wezwano z Castell Graupian lingwistów i badaczy języków martwych, a także specjalistów umiejących otworzyć tubus bez ryzyka najmniejszego choćby uszkodzenia cennej zawartości. Wśród ekipy profesora Schliemanna rozeszły się tymczasem pogłoski o "skarbie".Trzeba trafu, że słowa te dotarły do trzech wynajętych do kopania w glinie osobników, znanych jako Zdyb, Cap i Kamil Ronstetter.Przekonani, że tubus dosłownie wypchany jest złotem i kosztownościami, trzej wymienieni kopacze gwizdnęli nocą bezcenny artefakt i uciekli z nim do lasu.Tam rozpalili malutkie ognisko i siedli wokół. - Na co czekasz? - powiedział do Zdyba Cap.- Otwieraj te rurę! - Kiedy się nie da - poskarżył się Capowi Zdyb.- Trzymie, jak gamracki syn! - To butem jo, chędożono gamratke! - poradził Kamil Ronstetter. Pod obcasem Zdyba zamknięcie bezcennego znaleziska puściło i na ziemię wypadła zawartość. - O żeż gamratka chędożona! - krzyknął zdumiony Cap.- Co to takie jest? Pytanie było głupie, albowiem na pierwszy rzut oka widać było, że są to arkusze papieru.Dlatego Zdyb, miast odpowiadać, wziął jeden z arkuszy do ręki i zbliżył go do nosa.Przez dłuższą chwilę przyglądał się obco wyglądającym znakom. - Zapisany - stwierdził wreszcie autorytatywnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]