[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obok etycznej umywalki wisiało sięgające podłogi lustro.Byłozaparowane, ale i tak odbijało zarys jej nagiego ciała.Stanęła bokiem i obejrzała swoje nogi.Nie chciała podziwiać swoich wdzięków, tylko obejrzeć mapę sińców.Rwący ból w łydkachuzmysłowił jej to, co najważniejsze.%7łe wciąż jeszcze żyje.Spojrzała na wannę.Nie, nie da im tej satysfakcji.Stawi im czoło.Włożyła płaszcz kąpielowy, zawiązała pasek i odsunęła ciężką metalową zasuwkę wdrzwiach.W pokoju było nawet cieplej.Dzięki parowemu ogrzewaniu było w nim i takznośnie, ale płonący w kominku ogień wytworzył prawdziwie ciepłą atmosferę.Płomieństrzelał wesoło, wypełniając pokój ciepłą czerwonawą poświatą.Jedynym poza nim zródłemświatła było kilka świec obok łóżka, co dodatkowo podkreślało domową atmosferę.W pokoju nie było elektryczności.Wprowadzając ich tu Anna Sporrenberg z dumą wyjaśniła, że większość zużywanej wzamku energii ma pochodzenie geotermiczne i opiera się na pomyśle sprzed ponad stu lat.Jego autorem był urodzony we Francji niemiecki inżynier Rudolf Diesel - ten sam, którypózniej wynalazł silnik wysokoprężny.Mimo to energia elektryczna była ściślereglamentowana i przeznaczano ją niemal wyłącznie na potrzeby określonych części zamku.Ich sypialnia do nich nie należała.Painter uniósł głowę i spojrzał na Lisę.Po kąpieli jego włosy sterczały niesfornie nawszystkie strony, co nadawało mu zawadiacki, chłopięcy wygląd.Był boso i miał na sobieidentyczny płaszcz kąpielowy.Wyciągnął do Lisy kubek z parującym płynem.- Herbata jaśminowa - powiedział, zapraszając ją ruchem ręki na kanapę przedkominkiem.Na stoliku stał talerz z serem i plastrami rostbefu, bochenek ciemnego chleba, na tacystała musztarda, miseczka czarnych jagód i mały dzbanuszek śmietanki.- Nasza ostatnia wieczerza? - uśmiechnęła się Lisa.Chciała, żeby zabrzmiało topogodnie, ale nie bardzo się to udało.Czuła, że od rana zaczną ich dręczyć przesłuchaniami.Painter usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie.Lisa dołączyła do niego.Zabrał się do krojenia chleba, a ona wzięła kawałek ostrego cheddara.Uniosła go doust, powąchała i odłożyła.Nie miała apetytu.- Powinnaś coś zjeść - upomniał ją Painter.- Po co? %7łeby być silniejsza, kiedy zaczną nas faszerować narkotykami?Zwinął w rulonik plaster wołowiny i wsunął do ust.- Nic nigdy nie jest z góry przesądzone - powiedział z pełnymi ustami.- Jeśli życieczegokolwiek mnie nauczyło, to właśnie tego.Lisa nie wyglądała na przekonaną.- Więc co? - pokręciła głową - mamy czekać w nadziei, że coś się wydarzy, tak?- Osobiście wolę mieć jakiś plan.Spojrzała na niego pytająco.- I co, masz?- Bardzo prosty.Nie wymaga strzelania ani rzucania granatami.- Mianowicie?Painter przełknął mięso i zwrócił ku niej twarz.- Oparty na czymś, co zaskakująco często się sprawdza.- Ale na czym? - ponagliła go niecierpliwie.- Na szczerości.Opuściła ramiona i oparła się o kanapę.- Rewelacja - mruknęła niechętnie.Painter wziął do ręki kromkę chleba, posmarował gruboziarnistą musztardą, położyłplaster rostbefu, a na wierzch kawałek cheddara.- Zjedz to - rozkazał, wyciągając do niej rękę.Westchnęła i przyjęła kanapkę, ale głównie po to, by zrobić mu przyjemność.Drugą taką samą przygotował dla siebie.- Jestem dyrektorem oddziału DARPA o nazwie Sigma.Specjalizujemy się wzwalczaniu niebezpieczeństw grożących Ameryce i w tym celu zatrudniamy byłych żołnierzysił specjalnych.Jesteśmy siłą uderzeniową DARPA w operacjach poza granicami kraju.Lisa żuła kawałek skórki od chleba, czując na języku palący smak musztardy.- Czy to znaczy, że możemy liczyć na interwencję twoich komandosów?- Bardzo wątpliwe.Nie w skali czasowej, z jaką mamy tu do czynienia.Stwierdzenie,że moich zwłok nie ma wśród ofiar pożaru klasztoru musi zająć kilka dni.- No to nie bardzo rozumiem.Painter uniósł rękę.- Chodzi mi o to, żeby postawić na szczerość.Wyjawić wszystko szczerze i otwarcie izobaczyć, do czego nas to doprowadzi.Coś już przyciągnęło uwagę Sigmy do tego miejsca.Doniesienia o dziwnych zachorowaniach.Skąd po latach funkcjonowania w pełnejkonspiracji nagle tyle wpadek w ciągu paru ostatnich miesięcy? Nie wierzę w zbiegiokoliczności.Podsłuchałem rozmowę Anny z tym zabójcą.Wyraznie mówiła o jakichśkłopotach.O czymś, co ich zaskoczyło.Coś mi mówi, że cele naszych organizacji mogą niebyć aż tak bardzo rozbieżne.Może istnieć pole dla współpracy.- I wtedy zostawią nas przy życiu? - Lisa powiedziała to z powątpiewaniem, choć wjej głosie pojawił się cień nadziei.Chcąc go ukryć, zabrała się do jedzenia.- Tego nie wiem - odrzekł Painter szczerze.- Pewnie dopóty, dopóki będziemy imprzydatni.Ale jeśli dzięki temu uda nam się zyskać na czasie.Nasze szanse na ratunek albona zaistnienie nowych okoliczności wzrosną.Lisa jadła w zamyśleniu.Nawet nie zauważyła, kiedy przełknęła ostatni kęs.Nadalczuła głód.Potem polali jagody śmietanką i podzielili się nimi.Painter ukazał jej się w nowym świetle.Było w nim coś więcej niż nieustępliwość.Zajego błękitnym spojrzeniem kryła się przenikliwość i dużo zdrowego rozsądku.Jakby czującna sobie jej taksujące spojrzenie, podniósł wzrok.Szybko spuściła oczy i wbiła wzrok wtalerz.Jedli w milczeniu, popijając gorącą herbatą.Po posiłku oboje poczuli takobezwładniające zmęczenie, że nawet rozmowa stała się wysiłkiem.Zresztą Lisa zprzyjemnością siedziała w ciszy.Wystarczała jej bliskość Paintera, słuchanie jego oddechu,zapach jego świeżo umytej skóry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]