[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko takmożna tego dokonać.Trzeba go sobie zjednać, Ned.Głośnik robota temu nie sprosta. Masz dziesięć sekund  powiedział Muller.Wyciągnął z kieszeni połyskliwą czarną kulę metalową, nie większą niż jabłko, opa-trzoną w małe kwadratowe okienko.Rawlins nigdy dotąd nie widział nic podobnego.Może, pomyślał, to jakaś nieznana broń, którą Muller znalazł w tym mieście.I patrzył,jak Muller błyskawicznym ruchem podnosi rękę ze swoją tajemniczą kulą, nastawiającokienko prosto w oblicze robota.Ekran powlokła ciemność.45  Coś mi się wydaje, że straciliśmy jeszcze jednego robota  jęknął Rawlins.Boardman przytaknął. Właśnie.Ostatniego robota, którego mieliśmy utracić.Teraz zaczną się straty w lu-dziach.2Nadszedł czas, żeby ryzykować w labiryncie życiem ludzkim.To było nieuniknione,więc Boardman ubolewał nad tym nie bardziej, niż ubolewał nad koniecznością pła-cenia podatków, nad swoim starzeniem się, nieregularnością wypróżnień, bądz reak-cją na gwałtowną siłę przyciągania.Podatki, starość, wypróżnienie i grawitacja to od-wieczne problemy stanu człowieczego  nadal poważne, jakkolwiek do pewnego stop-nia zostały rozwiązane dzięki postępowi nauki.Podobnie rzecz tu się miała z ryzykiemśmierci.Wykorzystali przecież odpowiednio zastępy robotów i w ten sposób ocaliliprawdopodobnie kilkunastu ludzi.Ale teraz prawie na pewno ludzie będą musieli gi-nąć.Boardman bolał nad tym, niedługo jednak i niegłęboko.Boardman już od dziesiąt-ków lat wymagał od swoich podwładnych podejmowania takiego ryzyka i wielu z tychochotników śmierć nie ominęła.Sam gotów był narazić własne życie w odpowiedniejchwili i dla odpowiedniej sprawy.Labirynt został dokładnie odtworzony na mapach.Mózg statku zawierał szczegó-łowy obraz trasy w głąb wraz ze wszystkimi znanymi pułapkami, więc Boardman wy-syłając tam roboty mógł liczyć na dziewięćdziesiąt pięć procent prawdopodobieństwa,że dotrą one do Strefy A, nie uszkodzone.Czy jednak człowiek może przebyć tę trasętak samo bezpiecznie?  to jeszcze stało pod znakiem zapytania.Nawet gdy kompu-ter udziela człowiekowi wskazówek na każdym kroku w tej drodze, przecież odbiera jeomylny, podlegający zmęczeniu mózg ludzki, który mógłby nie pojmować wszystkie-go tak jak doskonały mózg mechaniczny robota.I człowiek chciałby dokonywać korektsam, co w rezultacie mogłaby się zle dla niego skończyć.Toteż dane, które zebrali, nale-żało wypróbować starannie, zanim wkroczy do labiryntu Boardman albo Ned Rawlins.Znalezli się ochotnicy.Wiedzieli, że grozi im śmierć.Nikt nie usiłował ich okłamywać, że tak nie jest.Boardman wykazał im, że dla dobra ludzkości trzeba doprowadzić do tego, by Mullerwyszedł z labiryntu z własnej woli, a najwięcej szans, żeby to przeprowadzić rozma-wiając z nim osobiście, mają pewne szczególne jednostki: Charles Boardman i NedRawlins, a więc w tym wypadku jednostki nie do zastąpienia.Niech inni utorują drogęBoardmanowi i Rawlinsowi.Doskonale.Ci ryzykanci zaofiarowali się, wiedząc, że ichmożna zastąpić.Każdy z nich ponadto wiedział, że śmierć kilku pierwszych może oka-zać się dla niego pomocna.Niepowodzenie oznacza nowe informacje, natomiast szczę-śliwe dotarcie w głąb labiryntu nie przynosi w tej fazie żadnych informacji.46 Losowali, kto pójdzie pierwszy.Padło na jednego z poruczników nazwiskiem Burke, który wyglądał dość młodoi prawdopodobnie był młody, wojskowi bowiem rzadko kiedy poddawali się zabiegomodmładzającym, dopóki nie awansowali na generałów.Ten niski, krzepki, ciemnowłosyśmiałek zachowywał się tak, jak gdyby można go było zastąpić nie tylko innym człowie-kiem, ale nawet szablonowym robotem wyprodukowanym na pokładzie statku. Kiedy znajdę Mullera  oświadczył (nie użył słowa  jeżeli )  powiem mu, żejestem archeologiem.Dobrze? I zapytam, czy nie ma nic przeciwko temu, żeby weszłotam również paru moich kolegów. Dobrze  powiedział Boardman  i pamiętaj, im mniej będzie mu się mówiłorzeczy fachowych, tym mniej nabierze podejrzeń.Burke nie miał dożyć rozmowy z Richardem Mullerem i wszyscy o tym wiedzie-li.Ale pomachał ręką na pożegnanie wesoło, nieco teatralnie, i wkroczył do labiryn-tu.Aparatura w plecaku łączyła go z mózgiem statku.Dzięki temu odbierał poleceniakomputera i jednocześnie obserwatorzy w obozie mogli widzieć, co się z nim dzieje.Zręcznie i spokojnie wymijał straszliwe pułapki w Strefie Z.Brak mu było wypo-sażenia, które pomagało robotom wykrywać obrotowe płyty bruku i zabójcze czelu-ści poniżej, ukryte płomienie energii, zaciskające się zęby osadzone w bramach i wszel-kie inne koszmary.Posiadał jednak coś bardziej przydatnego, czego brakowało robo-tom, a mianowicie zasób wiadomości o tych koszmarach, zebrany kosztem wielu ma-szyn.Boardman na swoim ekranie widział znane mu już filary, szprychy i skarpy, mo-sty, sterty kości i gdzieniegdzie szczątki robotów.W duchu ponaglając Burke a, wiedział,że lada dzień będzie musiał sam pójść tamtędy.Zastanawiał się, ile dla Burke a wartejest własne życie.Około czterdziestu minut trwało przejście ze Strefy H do Strefy G.Burkę nie okazałżadnego podniecenia, gdy tę trasę pokonał.Strefa G, jak wszystkim było wiadomo, gro-ziła licznymi niebezpieczeństwami, prawie tak jak Strefa H.Ale jak dotąd system kie-rowania zdawał egzamin.Burkę omal nie pląsał, żeby omijać przeszkody [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •