[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okłamał Congdona, ale prawdopodobnie Rosjanie i tak ju\ wiedzą o jego dymisji.A jeśli nie,to wkrótce się dowiedzą.Kilka miesięcy braku aktywności i KGB zaakceptuje fakt, \e wypadłz gry i nie przedstawia dla nich \adnej wartości; ilekroć ktoś odchodzi, plany i kody zawszeulegają zmianie.Rosjanie zostawią go w spokoju.Nie będą czyhać na jego \ycie.Ale od kłamstwa nie mógł się powstrzymać, choćby po to, \eby zobaczyć minęCongdona.Nie otrzyma pan oficjalnego wymówienia, a jedynie sporządzimy odpowiedni wpisw pańskich aktach cztery-zero.Jak\e przejrzysta była gra podsekretarza! Myślał, \e uda mu się doprowadzić dozlikwidowania człowieka, którego uznał za niebezpiecznego.śe Rosjanie korzystając z tego,i\ będą mieli do niego łatwy dostęp, sprzątną Braya przekonani, \e nadal jest czynnymagentem.A wtedy Departament Stanu - ujawniając wpis o zwolnieniu z pracy - wyprze sięjakiejkolwiek odpowiedzialności.Ci cholerni urzędnicy nigdy się nie zmienią! Ale zbyt mało wiedzą.Likwidacja dlasamej likwidacji nie ma najmniejszego sensu; nikt bez powodu nie podejmuje takiego ryzyka.Zabójstwo ma zawsze jakiś cel: albo chodzi o to, \eby się czegoś dowiedzieć, usuwającwa\ne ogniwo z łańcucha, albo \eby czemuś zapobiec.Czasami zabija się, \eby dać nauczkę.Ale powód zawsze istnieje.Pominąwszy takie zdarzenie jak w Pradze, ale tamten przypadek mo\na uznać zadanie nauczki.Brat za \onę.Ale teraz koniec.Koniec z wymyślaniem strategii, podejmowaniem decyzji, którychcelem było albo zwerbowanie, albo zabicie kogoś.Koniec.Nie musi więcej zatrzymywać się w hotelach.Jak\e miał ju\ dość tych cuchnącychłó\ek w obskurnych hotelikach w najgorszych dzielnicach setek miast.Jak\e ich nie cierpiał!Z wyjątkiem jednego krótkiego - zbyt krótkiego, boleśnie krótkiego - okresu, przez dwa-dzieścia dwa lata nie mieszkał nigdy w miejscu, które mógłby nazwać domem.Ale ten krótki, trwający zaledwie dwadzieścia siedem miesięcy okres pomógł muprzetrwać tysiące koszmarnych nocy.Bray wiedział, \e pamięć tamtych dni nie opuści go a\do śmierci.Mieli małe mieszkanko w Berlinie Zachodnim, pałac snów i miłości, szczęścia,jakiego nigdy nie spodziewał się zaznać.Cudowna Katrine, jego piękna Katrine, miaławielkie oczy, w których malowała się ciekawość świata i \ycia, a jej śmiech wydobywał sięjakby z głębi jej duszy.I te chwile w całkowitej ciszy, kiedy go dotykała.Nale\ała do niego,a on do niej, i.Zmierć na Unter den Linden.O Bo\e! Telefon, hasło.Mą\ ją wzywa.Natychmiast.Uprzedzony stra\nik przepuściją przez punkt graniczny.Niech jedzie czym prędzej!A to bydlę z KGB pewnie się śmiało.A\ do Pragi.Wtedy przestało się śmiać.Scofield poczuł, \e pieką go powieki.Kilka łez spłynęło mu po policzkach.Otarł jerękawiczką i przeszedł przez jezdnię.Plakaty w oświetlonej witrynie biura podró\y ukazywały nieziemskie pięknościskąpane w słońcu.Ten chłystek Congdon miał całkiem niezły pomysł z Karaibami.śadenrząd nie wysyła agentów w rejon wysp i nie walczy tam o wpływy - z obawy, \e mogłyodnieść sukces i wywołać kryzys.Jedna Kuba zupełnie wystarczyła w tej części świata.Jeślipojedzie na Karaiby, Rosjanie od razu domyśla się, \e wypadł z gry.Bądz co bądz marzyłkiedyś o wyjezdzie na Grenadyny.Dlaczego nie miałby udać się tam teraz? Jutro z samegorana.Zobaczył w szybie sylwetkę mę\czyzny idącego drugą stroną ulicy.Pewnie niezwróciłby uwagi na niewyrazne, pomniejszone odbicie, gdyby nie to, \e mę\czyznaspecjalnie obszedł latarnię, \eby nie znalezć się w jej blasku.Kimkolwiek był, wolał pozostaćw cieniu; najwyrazniej śledził Braya.Facet był zawodowcem.Wystrzegał się gwałtownychruchów, nagłego cofania się przed światłem.Chód miał swobodny, nieskrępowany.Brayowiprzyszło do głowy, \e mo\e śledzi go jakiś jego dawny uczeń.Cenił dobrą robotę.Miał ochotę podejść do mę\czyzny, pochwalić go i \yczyć mułatwiejszego zadania w przyszłości.Departament Stanu nie tracił czasu.Congdon nie mógł siędoczekać pierwszego raportu.Bray uśmiechnął się.Podsekretarz dostanie raport.Ale nie taki,jakiego oczekuje.Zaczynała się mu podobać ta zabawa.Pawana w wykonaniu dwóch mistrzów.Oddaliłsię od witryny, przyśpieszył tempo i dobiegł do rogu, gdzie nakładały się na siebie światłaczterech latarni.Gwałtownie skręcił w lewo, jakby chciał przejść na drugą stronę jezdni, poczym zatrzymał się na środku skrzy\owania.Przez chwilę stał niezdecydowany, spoglądającna tabliczkę z nazwą ulicy - zagubiony przechodzień nie znający drogi.Następnie szybkimkrokiem ruszył z powrotem i niemal biegiem dotarł do krawę\nika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]