[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy jednak nie zaglądała do środka.W końcu była to gospoda,a więc odwiedzali ją głównie podróżni przejeżdżający przez tę okolicę.Pozatym noga jej matki nigdy nie postałaby w takim miejscu.Przy drodze doLondynu były tylko trzy gospody, w których zgadzała się zatrzymać, coodrobinę utrudniało podróżowanie.- Często tutaj bywasz? - spytała Amelia, przyjmując ramię, które jejpodał.To było zaskakująco miłe, iść pod rękę z narzeczonym i to niedlatego, że on uważa to za obowiązek, który musi wypełnić.Zupełnie jakbybyli młodym małżeństwem na spacerze, tylko we dwoje.- Właściciel jest moim przyjacielem - odparł.Spojrzała na niego.- Naprawdę?Aż do dzisiejszego dnia był dla niej tylko księciem, stojącym napiedestale, zbyt wyniosłym, by choćby wdawać się w rozmowy ze zwykłymiśmiertelnikami.- Czy tak trudno sobie wyobrazić, że mógłbym mieć przyjaciela oniższej pozycji? - zdziwił się.- Oczywiście, że nie - zapewniła.Ale to nie była prawda.Nie mogła gosobie wyobrazić z jakimkolwiek przyjacielem.Naturalnie nie dlatego, żeczegoś mu brakowało.Wręcz przeciwnie.Był tak doskonały pod każdymwzględem, że aż trudno pomyśleć, żeby do niego po prostu podejść ipowiedzieć coś miłego lub banalnego.A czy nie tak zaczynają się143RSprzyjaznie? Od zwyczajnej chwili, wspólnego parasola albo dwóchsąsiednich siedzeń na nieudanym koncercie?Widziała, jak traktują go ludzie.Albo się płaszczą, wdzięczą izabiegają o jego względy, albo stoją z boku, zbyt onieśmieleni, żebyrozpocząć rozmowę.Właściwie nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ale Thomasmusiał się czuć raczej samotny.Weszli do gospody i chociaż Amelia starała się nie rozglądać os-tentacyjnie, zerkała tu i tam, zapamiętując wszystkie szczegóły.Nie byłapewna, co aż tak zniechęcało matkę; jej zdaniem wszystko wyglądałocałkiem przyzwoicie.Zapach także był niebiański - pachniało pasztecikami,cynamonem i czymś jeszcze, czego nie umiała zidentyfikować.Czymśsłodkim i aromatycznym.Weszli do głównego pomieszczenia, gdzie właściciel natychmiastpowitał ich głośnym okrzykiem:- Wyndham! Dwa dni pod rząd! Czemu zawdzięczam ten niezwykłyhonor?- Daj spokój, Harry - mruknął Thomas, prowadząc Amelię do baru.Bardzo zażenowana, usiadła na stołku.- Piłeś - stwierdził karczmarz z uśmiechem.- Ale nie u mnie.Jestemzdruzgotany.- Potrzebuję Gladdish Baddish - oznajmił Thomas.Co zdaniem Amelii miało niewiele więcej sensu niż potrzebujębadyla".- Może nas najpierw przedstawisz - poprosił gospodarz.144RSAmelia się uśmiechnęła.Nigdy dotąd nie słyszała, żeby ktoś odzywałsię do Thomasa w taki sposób.Grace zdarzało się to.czasami.Ale to niebyło to samo.Ona nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką śmiałość.- Harry Gladdish.- Thomas dokonał prezentacji, a ton jego głosuwskazywał, że jest w najwyższym stopniu zirytowany tym, iż musi tańczyć,jak ktoś inny mu zagra.- A to panna Amelia Willoughby, córka earlaCrowlanda.- I twoja narzeczona - mruknął Gladdish.- Niezmiernie miło mi pana poznać - powiedziała Amelia, wyciągającrękę.Ucałował jej dłoń, co sprawiło, że się uśmiechnęła.- Nie mogłem się doczekać, kiedy panią poznam, lady Amelio.Czuła,jak jej twarz się rozpromienia.- Doprawdy?- Od.hm, niech to.Wyndham, od jak dawna wiemy, że jesteśzaręczony?Thomas skrzyżował ramiona na piersi z wyrazem znużenia na twarzy.- Ja wiem od siódmego roku życia.Pan Gladdish odwrócił się do niej z szatańskim uśmiechem.- Zatem ja także wiem o pani od siódmego roku życia.Jesteśmyrówieśnikami.- O, zatem znacie się dość długo? - spytała Amelia.- Od zawsze - potwierdził Gladdish.- Odkąd mieliśmy trzy lata - poprawił Thomas, pocierając skronie.-Baddish, jeśli łaska.145RS- Mój ojciec był pomocnikiem stajennego w Belgrave - wyjaśniałGladdish, całkowicie ignorując Thomasa.- Obu nas uczył jazdy konnej.Jabyłem lepszy.- Nie był.Pan Gladdish pochylił się lekko ku niej.- We wszystkim.- Przypominam, że jesteś żonaty - odgryzł się Thomas.- Jest pan żonaty? - wykrzyknęła Amelia.- Jak wspaniale! Kiedy siępobierzemy, musimy sprowadzić pana i pańską żonę do Belgrave.Wzięła głęboki oddech, czując uniesienie.Nigdy dotąd nie postrzegałaich małżeństwa jako tak pewnej przyszłości.Nawet teraz sama nie mogłauwierzyć, że wystarczyło jej odwagi, by powiedzieć to na głos.- Hm, będziemy zachwyceni - odparł Gladdish, zerkając na Thomasa.Amelia zaczęła się zastanawiać, czy nigdy ich nie zapraszał.- Baddish, Harry - niemal warknął Thomas.- Już.- On jest pijany, wie pani - stwierdził Gladdish.- Już nie - odparła.- Ale był.I to bardzo.- Odwróciła się z uśmiechemdo Thomasa.- Lubię twojego przyjaciela.- Harry - jęknął Thomas - jeśli za chwilę Baddish nie znajdzie się nabarze, Bóg mi świadkiem, każę zrównać to miejsce z ziemią.- To nadużycie władzy - rzekł Gladdish, potrząsając głową, alezabierając się do pracy.- Modlę się, żeby pani wywarła na niego dobrywpływ, lady Amelio.- Mogę się tylko starać najlepiej jak potrafię - obiecała najbardziejgrzecznym i świętoszkowatym tonem, na jaki było ją stać.- To prawda - przyznał Gladdish, kładąc rękę na sercu.- Nic więcej niemożemy zrobić.146RS- Mówi pan jak duchowny - zauważyła Amelia.- Naprawdę? Cóż za komplement.Od dawna dokładam wszelkichstarań i ćwiczę ton, jakim pastor wygłasza niedzielne kazania.To irytujeWyndhama.Ręka Thomasa wystrzeliła ponad barem i chwyciła kołnierzprzyjaciela z siłą, jakiej trudno było się spodziewać po człowieku w jegostanie.- Harry.- Och, Thomasie.- Gladdish upomniał go niczym dziecko, a Ameliaomal się nie roześmiała, słysząc, jak karczmarz kpi z jej narzeczonego.Tobyło cudowne.- Nikt nie lubi gburowatych pijaków - kontynuowałGladdish.- Wez to sobie do serca.Dla dobra nas wszystkich.- Postawił nabarze niewielką szklaneczkę.Amelia się pochyliła, żeby zobaczyć jej zawartość.Wypełniał jążółtawy, gęsty płyn z ciemnobrązowym zaciekiem i kilkoma czerwonymiplamkami.Jego zapach był iście piekielny.- Wielkie nieba! - Spojrzała na Thomasa.- Chyba nie zamierzasz tegowypić, prawda?Chwycił szklankę, uniósł ją do ust i opróżnił jednym haustem.Ameliaaż się wzdrygnęła.- Uuu.- wymknęło się jej.Samo patrzenie na niego przyprawiało ją omdłości.Thomas otrząsnął się, podbródek mu zadrżał, mięśnie twarzy sięnapięły, jakby szykował się na coś nieprzyjemnego i w końcu wypuściłpowietrze.147RSOpary sprawiły, że Amelia aż się cofnęła.Ten pocałunek, który jejobiecał.Lepiej by było, żeby nie planował go na dzisiaj.- Smakuje tak dobrze, jak zapamiętałeś, co? - spytał gospodarz.Thomas z kamienną twarzą spojrzał mu w oczy.- Lepiej.Gladdish się roześmiał, a wtedy roześmiał się i Thomas.Ameliapatrzyła na nich, nic nie rozumiejąc.Nie po raz pierwszy żałowała, że niema braci.Z pewnością by się jej przydała odrobina zaprawy przedpodjęciem próby zrozumienia tych dwóch.- Wkrótce poczujesz się lepiej - stwierdził Gladdish.Thomas skinął głową.- Właśnie dlatego tu jestem.- Piłeś już wcześniej coś takiego? - spytała Amelia, starając się niemarszczyć nosa.Gladdish odpowiedział, zanim Thomas otworzył usta.- Urwałby mi głowę, gdybym spróbował pani powiedzieć, ile razy.- Harry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]