[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie chcę cię skrzywdzić! - spróbował raz jeszcze.Nie była to do końca prawda,a prawdopodobieństwo tego ciągle malało.%7łądza zabicia czegoś bez wątpieniakrążyła wokół jego zdolności samokontroli.Kolejny atak owadów.Zmiażdżył jepomiędzy dłonią a przedramieniem, po czym wyciągnął rękę, by wytrzeć rozgnie-cione ciałka o brzeg rzeki.Zamarł po chwili, zbity z tropu - nie miał co do tegopewności, ale zmiażdżone insekty wydawały się mieć zbyt wiele odnóży.Wytarł dłoń i wrócił myślami do obecnego zadania.- Pójdziesz ze mną - zawołał podniesionym, ale spokojnym głosem.- To niepodlega dyskusji.- Owady mają.no tak.Sześć nóg.Odgonił ręką kolejny atak.Seria ukłuć rozpaliła mu skórę na karku.- Pozostaje jedynie kwestia tego, czy będzieto wcześniej, czy pózniej.- Pózniej, ty skurwysynu!.Wiem, po czyjej ty jesteś stronie!- Możemy też przedyskutować to, czy trafisz do szpitala, czy do krematorium -mruknął Lubin.Oddział insektów zaatakował jego twarz.Mężczyzna mocno klepnął się wczoło.Na jego dłoni zostały trzy maleńkie, rozgniecione truchła.Każde z nichposiadało osiem nóg.Co ma osiem nóg? Pająki? Latające pająki?Polujące w grupach?Wytarł dłoń o kępkę blisko położonych pnączy porastających nasyp.Roślinaskuliła się pod jego dotykiem.Instynktownie cofnął rękę, nieco wstrząśnięty.Co do.Najwyrazniej jakaś modyfikacja.Lub jakiś rodzaj przypadkowej hybrydy.Zielsko zaciskało się i rozluzniało w perystaltycznych falach.Skup się.Nie opuszczaj gardy.Kolejni nurkowie.Tym razem nie tak wielu.Być może zabił już większość roju.Czuł się, jakby rozgniótł ich już sto.Skrobanie dobiegające zza bariery. Lubin wyjrzał zza przypory.Phong próbował ucieczki, wdrapując się wzdłużsuchego pasa betonowego obrzeża po przeciwległej stronie przelewu.Zcianę za jegoplecami dekorowało zdumiewające graffiti - stylizowana twarz kobiety omlecznych, pozbawionych wyrazu oczach oraz zygzakowaty przydomek: MM.Phong zobaczył go i wystrzelił na ślepo trzy pociski.Lubin nawet nie próbowałsię kryć.Ustawił mikrofale na szeroki promień, zbyt rozproszony, by szybko zabić,ale dostatecznie silny, żeby na nowo podgrzać ostatni posiłek Phonga wraz z całymukładem ga-strycznym, który utrzymywał go w sobie.Phong zgiął się w pół,rzygając, po czym upadł na cienką warstwę brudnej wody i śliski muł skryty pod nią.Runął w poprzek przelewu bez żadnej kontroli.Lubin postawił stopę na kawałkusuchego podłoża i wyciągnął się, by złapać mężczyznę, gdy ten będzie go mijać.Powietrzna Brygada Pająków wybrała właśnie ten moment na ostatni wzlot.Niespodziewanie twarz i szyję Lubina pokryły piekące ukłucia.Wyciągnięty jakstruna z trudem łapał równowagę.Phong minął go.Bezwładna noga uderzyła wkostkę Lubina, który runął jak sterta bardzo rozgniewanych cegieł.Wkrótce obaj zsunęli się z krawędzi przelewu.Spadek nie był duży, ale lądowanie okazało się twarde.Merrimack stanowiłazaledwie cień samej siebie.Wylądowali nie w wodzie, ale na strzaskanej mozaiceiłów i spękanego błota, ledwie wilgotnego od wody z ujścia.Lubin czerpałniewielką satysfakcję z faktu, że Phong wylądował dokładnie pod nim.Przy uderzeniu ponownie się zrzygał.Lubin przetoczył się na bok i wstał, ocierając twarz z wymiocin.Kawałki iłówpękły i uciekły mu spod stóp.Twarz, szyja i dłonie szaleńczo swędziały(przynajmniej wyglądało na to, że pozbył się stawonogów kamikadze).Praweprzedramię miał zupełnie zdarte i bolesne, a rzekomo nieprzepuszczalna membranaizolacyjna rozerwała się od dłoni aż po łokieć.Ostry jak brzytwa odłamek kamieniawielkości jego kciuka sterczał z podstawy dłoni.Wyszarpnął go.Prąd, któryprzeszył mu przedramię, wydawał się mieć niemal elektryczną naturę.Rozcięciewypełniła krew.Wytarcie jej odsłoniło grudki tkanki tłuszczonej przypominającejskupiska łepków szpilek z kości słoniowej, głęboko wewnątrz rany. Pistolet mikrofalowy leżał na rumowisku w odległości kilku metrów.Lubinodzyskał go, krzywiąc usta.Phong wciąż leżał na plecach, poobijany i zdyszany.Jego lewa noga zostaławykręcona pod kątem, którego nie sposób było pogodzić z myślą o nienaruszonejkości piszczelowej.Na oczach Lubina jego twarz poczerwieniała, niewielkiepęcherze urosły mu na twarzy w miejscach poparzonych wiązką mikrofal.Phongbył w kiepskim stanie.- Nie dość kiepskim - zauważył Lubin, spoglądając na niego z góry.Phong uniósł spojrzenie szklistych oczu i wydusił z siebie coś jak Co.Szkoda na ciebie mojego czasu, pomyślał Lubin.Me powinienem nawet spocićsię, żeby uporać się z takim gnojkiem jak ty.Jesteś zerem.Mniej niż zerem.Jakśmiesz mieć tyle szczęścia.Jak śmiesz wkurwiać mnie w ten sposób.Kopnął Phonga w żebra.Jedno z nich pękło z satysfakcjonującym trzaskiem.Phong zaskomlał.- Ciiii - syknął Lubin kojąco.Obcasem buta przygwozdził do ziemi wyciągniętądłoń Phonga, po czym wtarł ją w ziemię.Phong wrzasnął.Lubin przez chwilę przyglądał się prawej nodze swojej ofiary - tej nietkniętej -ale postanowił zostawić ją w spokoju.W asymetrii było pewne piękno.Zamiast tegoponownie z dużą siłą opuścił stopę na jego lewą nogę, tę złamaną.Phong zawył i zemdlał, na krótki moment zapadając w nicość.Nie miało toznaczenia.Lubinowi stanął już na odgłos pierwszej łamanej kości.No dalej, ponaglił sam siebie.Niespiesznie obszedł ciało mężczyzny dopóki nie znalazł się obok jego głowy.Na próbę podniósł jedną nogę.No dalej.Nie ma to znaczenia.Nikogo to nie obchodzi.Miał jednak zasady.Nie były równie nienaruszalne jak w czasach, gdy działałpod wpływem Moralniaka, ale na tym to polegało.By podejmować własne decyzje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl