[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.64Nie miałam zbyt wiele czasu na dokończenie zadania, które zamyślałam.Podążaliśmy ulicami pogrążonymi w ciszy,niszczycielska burza nadal szalała.Zmierzaliśmy do miejsca,gdzie kiedyś szukaliśmy marzeń; teraz przychodziliśmy z intencją, by je spełnić.Trochę oszołomiony własną sytuacją, siedzący w smutnejkuchni, obwieszony zwiędłymi porami i pergaminowymi łańcuchami czosnku, ojciec Borelli przestraszył się na nasz widok.Był zaskoczony, ale i pełen nadziei.Reprymenda władzKościoła bez wątpienia stanowiła dla niego pewien szkopuł.Wydarzenia rozwijały się szybko: ci, którzy kiedyś wychwalali kapłana, teraz unikali go na ulicach, drzwi wpływowychobywateli zatrzaskiwały mu się przed nosem.Mówiło się jużnawet, że przełożeni, znani ze skłonności do zamykania szaleńców, wkrótce go porzucą.Nawet parafianie przestali słuchać rozgorączkowanych kazań księdza.I dlatego właśnie z radością powitał jedynych konspiratorów, jacy mu pozostali.- Dlaczego? - Wbrew stłumionemu głosowi, wydobywającemu się z drżeniem udręki obrzydzenia do samego siebie,które niczym kałuża wymiocin walało mu stopy, błaganie350księdza miało formę wygładzonego oburzenia kogoś niesłusznie skrzywdzonego, nierozumianego.- Inkwizytorzy.nie przyjdą.jestem w niełasce, zapomniany.Uważają mnieza prowincjonalnego nudziarza, beznadziejnego.szaleńca.Bóg widzi, jak zawiodłem.A teraz oni nie chcą siępokazać, ci humorzaści mieszkańcy czyśćca.Te demony poprzebierały się za cierpiętników, czerpały ogromną przyjemność w ujawnianiu straszliwej władzy, jaką miały nade mną,wirowały po tej komnacie, omiatając mnie wzrokiem, miałyzakrzywione palce z pazurami, rzucały mnie na ziemię, wysysały przez kraty, wykańczały, męczyły.nie pokażą sięjuż.Odeszły, odeszły, wszystkie odeszły.A ja jestem niegodny.- Nie odeszły - powiedziałam do niego, a on przerwałw pół słowa, wykręcając ręce i chętnie nastawiając ucha.-Bóg poddaje próbie twoją wiarę, to wszystko.Estavio stał obok mnie.Milczał, jak każdy uzależniony,który przewiduje, że dostanie dawkę bezcennej ulgi.- Nawet święty patron Wenecji znosił podobne cierpienia - kontynuowałam.- Pamiętasz, księże? Nawet świętyMarek stał się ofiarą niebezpieczeństw, które kryje w sobienasza zdradliwa laguna.- To prawda.to historia świętego Marka.Z oczami pełnymi łez Borelli podniósł się na miękkich nogach.- Swego czasu ten wspaniały obrońca Republiki Weneckiejsię zagubił.Owładnęły nim strach i niepewność, rzuciły go nakolana.Był opuszczony, samotny.Chciał zniknąć tu, w lagunie.- Tak, to prawda - powtórzył Borelli.- Niemal poddałsię rozpaczy.- A kiedy siły miał na wyczerpaniu i otoczyła go ciemność.zjawił się tajemniczy posłaniec, by przepowiedziećmu, że podmokłe bagna, które miały go pochłonąć, staną sięmiejscem największej chwały - znamienitą Republiką We-351necką.Mimo że szlam i błoto oblepiały mu szaty, wiedział,że pewnego dnia pójdzie do nieba.Posłaniec Boga wygładziłmu czoło, rozproszył jego smutek.Czy wierzysz w istnienietakich wysłanników, księże?Ojciec Borelli, strażnik czyśćcowych dusz, spojrzał najpierw na mnie, a potem popatrzył na Estavia.Staliśmy oboksiebie w przemoczonych ubraniach, wyraz naszych twarzybył niewidoczny w ciemnym migotliwym świetle świec.Nazewnątrz, na placu, rozległ się ogłuszający huk gromu, a jednocześnie drzwi otworzyły się gwałtownie i runęły z trzaskiem na podłogę.Ciemne weneckie niebo wdarło się do izby.Naparł na nas silny podmuch wiatru.Przybył posłaniec do Borellego.Ksiądz, nie tracąc czasu,poprowadził nas do krypty.65Trójka poszukujących odpowiedzi wyruszyła w drogę: Es-tavio, ksiądz i ja.Każde z nas urzeczone wizją transcendencji.Ponieważ nauczyłam się szacunku dla języka symboli,wybrałam kartę tarota jako maskotkę naszego przeznaczenia:Trójkę Mieczy.Pozwólcie, że ją opiszę.Trzy sztylety przebijające serce.Krew płynie z ran, gdy tymczasem z góry padadeszcz.Następuje konflikt i rozdzielenie.Ujawnia się strata.Serce jest rozdarte na strzępy.Nawet tarot nie dysponuje słownictwem wystarczająco perwersyjnym, żeby oddać prawdę o tym, czym jestem.Opiumteż nie potrafiłoby sformułować takiego występku.Dlategomusiałam polegać na Wenecji, największym adwokacie iluzji,żeby mnie prowadziła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]