[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jednąmarkę wchodziło sześćdziesiąt peningów, jednak życie w mieście to nie tylko jedzenie.Niemiałem pojęcia, jak uzyskać schronienie i jakie tu panowały obyczaje.W moim Amitrajuprzybyły do miasta obcy mógł nocować w kupieckich gospodach na obrzeżach i przytargowiskach.Wielu gości mogło zatrzymać się u krewnych lub przyjaciół, a ci, coprzyjeżdżali w interesach, korzystali z gospód, gdzie zależnie od zamożności można byłowynająć całkiem przyzwoite mieszkanie, skromną klitkę albo zapłacić za miejsce do spania wdużej sali na podłodze lub nawet w budynku gospodarczym.Jeśli ktoś najął się do pracy,często zyskiwał też możność rozłożenia maty w warsztacie, sklepie czy pod straganem, gdziepracował.Ponadto w całym Maranaharze wielu było takich, którzy mieszkali pod gołymniebem, za całe schronienie mając tylko podcienia, łuk bramy, most bądz kępę krzewów namiejskim placu.Zapewne tu też zdołałbym znalezć jakiś kąt, gdzie nie lałoby mi się na głowę,ale mogłem tak nocować ledwie kilka dni.Lato się kończyło, poranki i noce robiły się wręczzimne i nadchodziła jesień, z ulewami, sztormami i wściekłym zimnem.Za jakiś czas w nocyzacznie chwytać mróz, a potem nadejdzie zima.Było jasne, że muszę poszukać sobie jakiegoś zajęcia.Zamówiłem jeszcze jedno piwo, co kosztowało mnie ćwierć peninga, wyjąłem fajkę,woreczek z bakhunem i rozsiadłem się wygodnie, obserwując targowisko i kręcących sięwokół ludzi, wypuszczając obłoczki dymu.Przypomniałem sobie, co mówił Węzeł synPtasznika, kiedy mnie przesłuchiwał.Zaczął od błahej, dobrodusznej pogawędki i wtedyradził mi, bym trafiwszy w obce kraje, przyjrzał się codziennym sprawom, takim jakśniadanie, bo wtedy dowiem się, czy trafiłem między ludzi cywilizowanych.To wspomnienienieuchronnie łączyło się z innymi, ale udało mi się je od siebie odepchnąć.Niezależnie odtego, że potem kazał mnie torturować, a ja poprzysiągłem mu śmierć, w tym, co mówił, miałrację.I tak już nie żył, i to nie z mojej ręki.Znalazłem się w miejscu, w którym zjadłem przyzwoite śniadanie, a teraz siedziałemsobie bezczynnie, piłem piwo i pykałem fajkę.W Amitraju Pramatki te trzy ostatnie rzeczywystarczyłyby, żeby mnie uwięzić i wysłać na świątynne pola, gdzie zapewne bym zginął.Znaczy tu, gdzie trafiłem, nie było tak zle.Ludzie kręcący się po targowisku byli to głównie mieszkańcy Wybrzeża %7łagli.Kiedyprzyjrzałem się dokładniej, zauważyłem, że niektórzy nosili srebrne amulety ze znakiemdrzewa uwięzionym w kole, a niektórzy drewniane, z wypalonym kształtem statku, tak jak ja.Byli też tacy, którzy musieli przybyć z dalekich stron, widziałem błyskającą w tłumieszkarłatną, żółtą i błękitną wełnę nassimskich płaszczy, czasem, wystając o łokieć nadgłowami innych, przez tłum przedzierał się miedzianoskóry Kebiryjczyk, niczym koń wśródowiec.Nagle przyszło mi do głowy, że może spotkam tu kogoś z moich ludzi.Któryś możetrafić tu tak samo jak ja, albo nawet już tu trafił.Targowisko przy porcie wydawało sięnajlepszym miejscem dla cudzoziemca i zrozumiałem, że powinienem tu bywać.Przez jakiś czas serce mi się ściskało za każdym razem, gdy ujrzałem w tłumieznajomą sylwetkę, odwracałem się za każdym przechodzącym Kebiryjczykiem albo każdym,kto przypominał Snopa, ale to był taki krótkotrwały rodzaj nadziei, która szybko wygasa i doniczego nie prowadzi.Zauważyłem natomiast, że widuje się tu wyjątkowo dużo odmieńców.W Amitraju dzieci odmienione mocą uroczyska prawie się nie zdarzały, bo same uroczyskabyły otoczone strażą i nikt się do nich nie zbliżał, a jeśli nawet się rodziły, natychmiast jezabijano.Odmienianie ludzi mocą imion bogów mój ojciec karał śmiercią, podobnie jakwszelkie próby czynienia.Nieliczni odmienieni cudzoziemscy niewolnicy kupowani byliprzez bogaczy i trzymani w rezydencjach, na pewno nie chodzili po ulicach.Tu było ichwielu, a pozostali w zasadzie nie zwracali na nich uwagi, traktując jak innych przechodniów.Zastanawiałem się przez chwilę nad zajęciem, jakiego mógłbym się imać.Ostatniemiesiące uczyniły ze mnie wojownika, ale jednak byłem człowiekiem z Południa.%7ładen%7łeglarz, z których najdrobniejszy górował nade mną wzrostem i posturą, nie uzna, że wartopłacić za moją sztukę walki.Wątpiłem też, by potrzebowali tu doskonale przygotowanegowładcy.Każdy Kirenen czci święte umiejętności pochodzące od naszych nadaku, to częśćnaszej religii.Nie ma u nas tak bogatego, zarozumiałego albo wyniosłego, by ośmielił sięgardzić szlachetnym trudem rąk, który wynosi nas ponad bezrozumne bestie.Ja byłemsnycerzem.Gdybym żył w normalnych czasach, już dawno odebrałbym przynajmniejświęcenia czeladnika, a wkrótce pewnie i mistrza.Jednak moją edukację w tym względzienieco zaniedbano, kiedy ojciec zdecydował, że to właśnie ja mam objąć tron cesarski.Wydawało się, że na tradycyjne rzemiosło jeszcze będzie czas.Snycerka zresztą to sztuka naspokojne czasy i nie na wiele mogła mi się zdać tutaj.Niemal każdy znany mi Kirenen miał oniebo pożyteczniejsze umiejętności.Gdybym był szkutnikiem jak ojciec Snopa albo cieślą,powroznikiem, sieciarzem, rybakiem, albo chociaż tkaczem jak ciotka Wody.Niechby ioszczepnikiem jak mój ojciec, nie miałbym kłopotu, by znalezć tu zatrudnienie.Niestety,jakiś kapłan idiota wybrał mi rzemiosło odpowiednio wytworne, by było godne cesarza.I nakoniec znalazłem się w sytuacji, w której trzeba było zarabiać na chleb pracą rąk, tymczasemumiałem jedynie robić ładne wzorki w metalu i drewnie.Tyle tylko, że radziłem sobiewystarczająco dobrze z narzędziami, żeby może dać sobie radę jako pomocnik cieśli lubkowala.Cóż z tego, skoro znajdowałem się w mieście, które całe wyrosło z kamienia.Na razie siedziałem w cieniu, oparty wygodnie o ścianę, popijałem małymi łykamipiwo i patrzyłem na kłębiących się na targu ludzi.Obserwowałem.Nie czekałem na nic konkretnego, po prostu wypatrywałem okazji, która pozwoliłabymi ruszyć z miejsca.Nie chciałem tak po prostu pytać właściciela rusztu.Kiedy ktoś ma nasobie cudzoziemski strój, u stóp kosz podróżny, a dopytuje się o nocleg i pracę, zarazemmówi o sobie zbyt wiele: Jestem tu sam, pierwszy dzień w obcym mieście, gdzie nikt mnienie zna, natomiast przed chwilą otrzymałem dwie marki srebrem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]