[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Po co mi dusza, skoro ty jesteś moim sumieniem?- Po prostu nie chcę, żebyś zaraz po odzyskaniu duszyzostał powieszony za kradzież konia.Wallingford nie posiadałby się z radości.- Moja ukochana jak zwykle praktyczna.- Wsiadł dopowozu i usadowił się obok niej.- Jak tylko dojedziemy dodomu Adriana, wyciągnę któregoś ze stajennych z ciepłegołóżka i każę biedakowi zwrócić konia i powóz naszemuanonimowemu dobroczyńcy.Chociaż powinni byli jechać jak najszybciej, również dlawłasnego bezpieczeństwa, Julian nie ruszył z miejsca, dopóki nie otulił Portii kilkoma kocami.Powoli dojechał dogłównej drogi, a potem ponaglił konia do szybszego biegu.Portia roześmiała się radośnie, kiedy płatki śniegu zaczęłyspadać z nocnego nieba.Julian otoczył ją ramieniem i przyciągnął bliżej, ona zaś oparła mu głowę na ramieniu.Niepamiętała już, kiedy ostatni raz była taka szczęśliwa, pełnanadziei na przyszłość.Wiedziała, że będą jeszcze musielistawić czoło niebezpieczeństwom, ale w tej chwili, w ramionach ukochanego, czuła się całkowicie bezpieczna.Wszystkie dzwięki brzmiały w jej uszach jak muzyka- tętent końskich kopyt, brzęczenie dzwonków przy uprzężyw mroznym powietrzu, cichy szept padającego śniegu.W głębi duszy pragnęła, żeby nigdy nie dotarli do Londynu,żeby ta podróż trwała wieczność.Chociaż bardzo chciała świadomie cieszyć się każdąchwilę, monotonne kołysanie powozu i radość przebywaniaz Julianem sprawiły, że wyczerpana zapadła w sen.Kiedy wyprostowała się i otworzyła oczy, powożonyprzez Juliana kabriolet skręcał właśnie w brukowaną ulicę,przy której stały eleganckie domy.- Obawiam się, że nie zastaniemy Adriana w zbyt przyjaznym nastroju - powiedziała, ziewając i przeciągając się.Julian spowolnił konia.- Mam tylko nadzieję, że pozwoli mi się wytłumaczyć,zanim wyjmie tę swoją piekielną kuszę.- Nie bądz niemądry.- Pocieszająco poklepała go pokolanie.- Nie ośmieli się do ciebie strzelić, zanim nie zapytamnie o zgodę.Spojrzał na nią rozbawiony.- Muszę się trzymać blisko ciebie, ty chytra, krwiożerczalisiczko.- Możesz od razu zacząć - odrzekła, wystawiając usta dodługiego pocałunku.Kiedy odsunęli się od siebie, zauważyli, że śnieg padacoraz gęściej.Portia spojrzała w niebo.- Jeszcze nie widziałam takich dużych płatków - stwierdziła.Julian starł jeden z nich z jej policzka, a następnie potarło siebie czubkami palców.Pojawiła się na nich czarna plama.Wolno podniósł wzrok.- To nie śnieg, tylko sadza.Twarz mu spoważniała.Strzelił lejcami, żeby ponaglićklacz do szybszego biegu.Portia trzymała się oparcia powozu, kiedy mknęli przez ostatni odcinek ulicy.Kiedy podjechali bliżej, od razu zdali sobie sprawę, że coś się stało.Coś strasznego.Domu już nie było.Na tle nieba czerniły się tylko wypalone ruiny.zare chmury popiołu i sadzy płynęły w powietrzu,Sczerniąc spadający śnieg.Woń spalonego drewna wisiała nad dymiącymi ruinami domu.Tu i tam słupy dymuwciąż wyrastały niczym duchy spomiędzy zwalonych beleki czarnych ścian.Na pogorzelisku leżał przewrócony koń nabiegunach, straciwszy w ogniu jaskrawe barwy.Portia przyglądała się temu w niemym przerażeniu, kiedy w fontannieiskier zawaliła się ocalała resztka schodów na piętrze, grzebiąc pod sobą fortepian.Przed domem, na wypalonej trawie, leżały przewróconekubły z wodą.Porzucony wóz strażacki z ręczną pompą stałna rogu ulicy.Skórzane węże leżały wokół w nieładzie,świadcząc o tym, że strażacy przyjechali zbyt pózno lub zbytszybko się poddali.Sąsiedzi Adriana i kilkoro zapłakanych służących stałow ciasnej grupce po drugiej stronie ulicy, niektórzy wciążw szlafrokach i szlafmycach.Kiedy Portia wyszła z powozu,poruszając się w zwolnionym tempie, niczym w jakimś złymśnie, poczuła na sobie ich pełne litości spojrzenia.Poszła w stronę domu, a Julian jak cień podążył za nią.- Portia!Radosny okrzyk tak ją zaskoczył, że niemal krzyknęła zestrachu.Stanęła w miejscu jak wryta, patrząc na biegnącą doniej Vivienne.Spalony dom tak bardzo przykuwał jej wzrok,że nie dostrzegła powozu Larkina stojącego po drugiej stronie ulicy, pod ogołoconymi z liści gałęziami dębu.Siostra zarzuciła jej ręce na szyję i wybuchnęła płaczem.- Och, Portio, tak się cieszę, że jesteś cała i zdrowa.Bardzo się o ciebie baliśmy.- My? - szepnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]