[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bolały ją plecy i żebra.- Zostawiłeś mnie samą - powiedziała.Na dany sygnał, którego nie dostrzegła,mężczyzni rozeszli się.- Dokąd oni idą?Usta Gyla rozchyliły się, zwiastując nadchodzący uśmiech.- Sądziłem, że docenisz odrobinę prywatności.Możesz wstać, pani? - Zrobiła to, choćnie bez wysiłku.- Niczego nie złamałaś? - zapytał.Jego twarz wciąż zdradzała obawę przedtym, że zrobiła sobie krzywdę.- Nie.Pewnie tylko mnóstwo siniaków - przyznała, czując się obolała i nieszczęśliwa.- Wyglądam pewnie jak straszydło - dodała, zauważywszy, że włosy ponownie wyplątały sięjej ze starannie uplecionego warkocza.- Wyglądasz tak samo wspaniale jak dziś w południe.Szkoda, że nie zdecydowałaś sięznów nałożyć tej niesamowitej, wilgotnej koszuli - odparł, starając się nie uśmiechać.Spojrzała na niego i zdała sobie sprawę, że wciąż obejmuje ją po tym, jak pomógł jejwstać.Jego chłopięca, przystojna twarz wywołała w niej uśmiech.Pomimo bólu była szczerzerozbawiona, co tylko potęgowała ulga, że jej upokorzenie nie było nadmierną reakcją.- Tak mi przykro z tego powodu.Wciąż dostaję wypieków, kiedy sobie o tymprzypomnę.Pomógł jej podejść do drzewa i zachęcił ją, by ponownie usiadła.- Niepotrzebnie.Większość kobiet na dworze chętnie oddałaby rękę lub nogę, a możeto i to, by wyglądać tak dobrze jak ty dziś w południe, nawet bez efektu z wodą.Lauryn zakryła twarz dłońmi.Nie była już pewna, czy jej wstyd wywodził się z tegowydarzenia, czy z niespodziewanego pochlebstwa.- Och, proszę, nie rozmawiajmy już o tym więcej.Bardzo mnie to zawstydza.Roześmiał się szczerze.- Obawiam się, że tego widoku nigdy nie zapomnę i będzie mi się śnił przez najbliższelata.- Zmienił temat.- A tak przy okazji, to dlaczego zmusiłaś swojego konia do galopu?- Nie zmusiłam - przyznała.- Byłam na ciebie tak zła, że mnie zostawiłeś, żepostanowiłam nie wybrać się na tę przejażdżkę z waszą grupą.Kiedy ten Barkly nie zawróciłkonia, pomyślałam, że sama spróbuję.Chyba przestraszyłam tym Zwietlika.- Z jaką grupą?- Hm? - mruknęła, usiłując doprowadzić do porządku rozwiane włosy.Nie udało się.- Z jaką grupą? - powtórzył.- Zastanawiam się, o jakiej grupie mówisz.Przestała układać włosy i zaczęło do niej docierać, że popełniła następny błąd.- Och, założyłam, że twoje zaproszenie oznaczało, że na popołudniową przejażdżkęwybierze się cała grupa.- Dlaczego?- Dlaczego co, panie? - spytała, speszona intensywnym spojrzeniem zielonych oczu.Siedział tak blisko, że kolanami dotykał jej kolan.Dlaczego tak nagle zabiło jej serce?Zadał pytanie w inny sposób.- Dlaczego założyłaś, że mamy pojechać w grupie?- A dlaczego nie? - spytała.Spojrzała na jego krótko przycięte włosy, którychkońcówki zdawały się zamoczone w złocie.Byli stanowczo za blisko siebie.- Roześmiał się ichwycił ją za rękę.Popatrzyła na duże dłonie, w których znikły jej palce.Zwróciła uwagę, żedotykał jej niezwykle delikatnie, jak na żołnierza.Teraz jednak dłonie te były dłońmi króla.Paznokcie zostały krótko przycięte i spiłowane w idealne półksiężyce.Były też niezwykleczyste.Otrząsnęła się z potężnej chęci poczucia tych dłoni na sobie.Lauryn natychmiastoderwała wzrok od jego dłoni i spojrzała z powrotem w zielone oczy.- Słucham? - zapytała,niespodziewanie przepełniona wizją jego rąk pieszczących ją przez przesiąkniętą koszulę.Potrząsnęła głową, by się jej pozbyć.Król uśmiechnął się.Było to figlarne i porozumiewawcze spojrzenie.- Nic nie mówiłem.Masz wilgotne dłonie, Lauryn.Wszystko w porządku?Wyrwała ręce i potarła je o koszulę.- W porządku.Powinniśmy już chyba stąd iść - powiedziała, rozglądając się, czy niktich nie widział.W jednej chwili siedzieli tak blisko siebie, że ich głowy niemal stykały się.- Na pewno wszystko dobrze? - W głosie króla ponownie pojawiła się troska.- Tak, zapewniam.Straciłam dech i na pewno dorobię się kilku niesamowitychsiniaków, ale poza tym czuję się dobrze.Idziemy?Chciała się podnieść, lecz te nieszczęsne, piękne ręce znów ją uchwyciły.- Skoro dobrze się czujesz, to będę zaszczycony, jeśli udamy się na tę przejażdżkęoraz na piknik, który dla nas zaplanowałem.- Piknik? - zdziwiła się, czując się i brzmiąc niczym papużka, którą widziała wzłoconej klatce w pałacu.Obiecała sobie, że nie powtórzy ani nie zmusi go do powtórzeniażadnego słowa.- Tak, nasz piknik.Twój i mój.- Nie rozumiem.- Cóż, zaprosiłem cię dziś na przejażdżkę.Pomyślałem, że moglibyśmy udać sięrazem na spokojny piknik, a ja mógłbym wziąć sobie do serca twoją rozsądną poradę ipoćwiczyć swój uśmiech.- Och, Gyl, ja naprawdę nie miałam tego na myśli.Uśmiech opadł i powróciła wrażliwość.Uznała to za coś niezwykle czułego.- Wiem, wiem.Ale masz rację.W ciągu tych ostatnich tygodni.czułem się, jakbyopadł na mnie jakiś ponury całun, kiedy wieści katastrofalne mieszały się z dziwacznymi.Naprawdę zdążyłem już zapomnieć, jak się uśmiecha, ale ty mi przypomniałaś.Jestem takiwdzięczny.A więc.dołączysz do mnie?Rozejrzała się dookoła z zakłopotaniem.- Tylko we dwoje?- Tak właśnie miało to wyglądać.Ci mężczyzni to moja straż.Czekali na mnie, kiedyudałem się coś sprawdzić.Ty pojawiłaś się i najwyrazniej uznałaś, że mnie nie ma.Zapewniam cię jednak, byłem tam przez cały czas, tylko pojechałem przodem, żeby podjąćkilka królewskich decyzji - powiedział z udawaną powagą.Uśmiechnęli się do siebie.Skinąłw kierunku mężczyzn.- Będą nas pilnować, lecz z dyskretnej odległości.Właściwiepojedziemy sami, lecz niedaleko, obiecuję.Rzekłszy to, podniósł jej dłoń i pocałował.Pocałunek był tak delikatny i ulotny, że ztrudem udało się jej przekonać, że w ogóle się zdarzył.Nie okazując żadnego zażenowania zpowodu tego, co właśnie uczynił, król pomógł jej wstać i poprowadził ją w stronę Zwietlika.Przez cały czas trzymał ją za rękę.Zdawało jej się, że jego dotyk pali ją przez ubranie, a skórapod nim łaskocze.*Nieco pózniej usiedli przy niewielkim strumyku i uraczyli się prostym, leczwybornym posiłkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]