[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miałam pojęcia, że aż tak brakmi samokrytyki.- Odpuść sobie.Jesteś raczej snobką niż szaloną wiedzmą.Och, i maszobsesję na punkcie kontroli, choć pod tym względem akurat ci siępoprawiło.A ja i tak cię kocham.On też by mógł.Te słowa zabolały, bo w głębi ducha czuła, że są prawdziwe.DawnaCandace nigdy by jej czegoś takiego nie powiedziała.Macy roześmiałasię, by się nie rozpłakać.- Po prostu nie rozumiem, co jest złego w tym, że trzymam sięwyznaczonej drogi, pragnę tego, czego pragnę, i lubię to, co lubię.Ioczywiście czegoś tam nie lubię.- Zapytaj samą siebie, czy zdołasz go zaakceptować i nie będzieszpróbowała go zmienić.Jeśli nie masz na to ochoty, Mace, cała ta sprawafaktycznie nie ma sensu.Zrezygnuj teraz, bo mogę cię zapewnić, że on nato nie pójdzie.Jest typem faceta, który powie ci wprost, byś sięodpieprzyła, jeśli tylko spróbujesz.- Wiem.Nie zrobiłabym tego.Jest, kim jest.Dopóki pamięta, że ja teżjestem, kim jestem.- Westchnęła i wyjrzała przez okno na neon salonutatuażu po drugiej stronie ulicy.Mżawka skraplała się na szybie ispowijała chodniki we mgle, wiedziała jednak, że Seth tam jest.Widziałazarys jego sylwetki przez witryny, jego samochód zaparkowany z bokubudynku.Kiedy to się stało i jak to możliwe, że to przegapiła? - Hej,mówiłaś, że dzisiaj nie pracuje.Candace podniosła głowę.- Ha.Nie pracuje.Pewnie przyszedł posiedzieć.Kelsey i Evan też tamsą.Ciekawe, kiedy zaczęła się ta impreza?Macy zaczęła obgryzać kciuk.Nie odezwał się, odkąd opuścił jejmieszkanie.Minęło parę dni.Ona również nie próbowała się z nimskontaktować.Czy to jakaś gra, czy może naprawdę mu nie zależało?Ilekroć próbowała przypisać mu jakieś motywy, musiała przyjrzeć sięwłasnym.Tak.Bardzo chciała z nim porozmawiać.Nie zamierzała jednakpodnosić słuchawki jako pierwsza, by nie dać mu satysfakcji płynącej zeświadomości, że go potrzebuje, nie przyznawać racji jego ostatnimaroganckim słowom, które wypowiedział, zanim wyszedł, zostawiając jąbez życia na łóżku.Niemal godzinę po jego wyjściu wpatrywała sięoszołomiona w sufit.Gdy w końcu się podniosła, czuła dreszcze przykażdym ruchu; zauważyła też, że zabrał z komody bluzę, którą jejpożyczył.Nie minęło dużo czasu, a ona już za nią tęskniła.Tęskniła zapodnoszeniem jej do twarzy i oddychaniem jego zapachem.Do diabła, ktoś musi przerwać ten zaklęty krąg.Równie dobrze możeto być ona.Zerknęła przez stół na najlepszą przyjaciółkę.- Chodzmy.Minęły już trzy dni, a ona się nie odezwała.Równie dobrze mógł się ztym pogodzić: była konsekwentna.Podziwiał to.Zazwyczaj sam taki był,chyba że chodziło o nią.Jedynym miłym wydarzeniem tego wieczoru był fakt, że Gus w końcuprzyszedł na próbę przytomny i niemal zerwali dach z domu graniem.Zaczęli nawet nagrywać nowe piosenki.Obaj gitarzyści mieli w sobiemnóstwo agresji, której pragnęli dać upust, a reszta grupy dotrzymała imkroku i dorzuciła coś od siebie.Nawet Mark był zadowolony.Sąsiedzizłożyli skargę.Niesamowite uczucie, dla tego właśnie żył.Gdywychodził, wciąż był naładowany energią.Tyle że nie miał co robić ani dokąd pójść.Poszedł więc doDermamanii, rozmyślając o tym, jakim musi być frajerem, by iść do pracyw wolny wieczór.Nie.To po prostu znaczy, że ma świetną pracę.- Wiesz, jeśli jesteś taki cholernie znudzony, na pewno coś dla ciebieznajdę - oświadczył Brian, gdy tylko stanął w progu.- Och.Jestem pewien, kochasiu.- Jezu.Sam się o to prosiłem.do diabła, tak też niedobrze.Artyści iklienci wybuchnęli śmiechem.- Wiesz, że nie przeżyję bez ciebie ani nawet jednego wieczoru, Bri,skarbie.Jest Candace? Moglibyśmy zamknąć się w twoim biurze i.- Proszę! - zawołała Starła.- Oszczędz nam szczegółów.- Wiesz, że to kochasz, moja mała podglądaczko.- Starła uśmiechnęłasię tak, jakby nie było sensu zaprzeczać.Duch usiadł na blacierecepcyjnym.- Co słychać, dzieciaki?Brian pokręcił głową.- Nic nowego.Praca, dom, sen.- Daj spokój, stary.Jest sobota.- Mówi człowiek, którego cały dzień nie było.- Stary dupek.Brian wy buchnął śmiechem.- Nie jestem wiele starszy od ciebie, chłopie.- Tyle że teraz jest udomowiony - wtrąciła Starła.- Biedny pantoflarz.A gdzie twoja pani?- W kawiarni naprzeciwko.- Brian zerknął na niego.-Z Macy.Do diabła.Ta pauza nie była konieczna, tak jak znaczące uśmieszki,które wszyscy zaczęli sobie posyłać.Miał tylko nadzieję, że zdołałutrzymać na twarzy wyraz całkowitego braku zainteresowania.- Ach, tak? A ja miałem nadzieję, że są w twoim biurze w pozycjisześćdziesiąt dziewięć.- Dobrze.To zabrzmiało jak jego słowa.- Chciałbyś.- Wzrok Briana przykuł ruch za oknem.- Do diabła.Tomój brat.Duch podążył za jego spojrzeniem i zobaczył biegnących przezparking w deszczu Evana Rossa i jego żonę Kelsey
[ Pobierz całość w formacie PDF ]