[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.  No! rozpędzże te chmury, które prezes z sobą przywiózł  odezwał się mąż nie myśl o tym  spojrzyj na mnie tymi swymi piętnastoletnimi oczkami,które mnie przepalają do kości.Tekluniu! ch�re ange!Próżne były starania pułkownika, usiłującego w żart obrócić zły humor żony,pani Delrio pozostała chmurna i gniewna. Serce  rzekł po chwili pułkownik  z tego wstrętu do prezesa mógłbymdziwne robić wnioski: jedna tylko miłość może tak z fermentacji cukrowejprzejść w octową.Pułkownikowa na niewczesny koncept ruszyła ramionami. A!  zawołała  nie wiem, jak masz serce tak mnie męczyć pod pozoremrozweselenia.Prezes.to najnienawistniejsza dla mnie na ziemi istota! Nie będę go bronił!  odezwał się pułkownik  możesz go nienawidzieć,ile ci się podoba.ale za cóż mnie przyjmujesz tak smutno i chłodno? Wierz mi,że nie zawarłem żadnego przymierza z prezesem.Anna wbiegła, zapraszając pułkownika na śniadanie; zdaje mi się, że obojebardzo temu byli radzi, gdyż pan silił się na koncepta, których nie miał czympodsycać, a pani potrzebowała być samą.pożegnali się wejrzeniem tylko, aAnna, zmieniając ojczyma, pozostała przy pułkownikowej.XIVZ tej próbki dorozumieć się łatwo, jakie było życie w Karlinie.Pałace  naktóre spoglądając z daleka, niejeden ubogi wzdychał, domyślając się w nichwesela, zbytku, rozkoszy i dni z złotej snutych przędzy  zamykały w sobiekilka istot, tak wielkie dzwigających brzemię, jakiemu by silniejsze i wytrwalszenie podołały ramiona; nieszczęśliwego, skazanego na żywot dzikiegozwierzęcia, i połączonych z nim, którzy nań patrząc z politowaniem, cierpieniujego ulżyć nie mogli ani się w swojej boleści pocieszyć; matkę oderwaną oddzieci; sieroty, którym nie Bóg, ale ludzie wydarli rodzicielski uścisk, wreszciekilka zbliżonych do siebie istot, dręczących się nawzajem.Nie było szczęścia wKarlinie, bo nie ma go nigdzie na ziemi, ale tu brakło nawet spokoju, którymczasem błogosławi Bóg wybranym ziemi kątkom.Julian męczył się interesami,w których smakować nie mógł, odosobnieniem swoim, pracą, do jakiej byłobowiązkami zmuszony, młodością, której nie kosztował, wiądł i schnął woczach stryja i siostry; Emil był dla niego także powodem ciągłej żałoby itrucizną każdej chwili wesela; Anna, przy cięższym posłannictwie, większymzaparciu się siebie, delikatniejszym jeszcze zdrowiu, siłą jednak przewyższałabrata i czuwała jak duch opiekuńczy nad tą smutną pustką, wśród której częstogłos tylko puszczyka i jęk zwierzęcy Emila rozlegał się wśród długich nocyjesiennych.Poświęcenie jej nie miało granic; wprędce bardzo, ledwiewyszedłszy z dzieciństwa, zrozumiała swe przeznaczenie i bez westchnienia,bez łzy, bez żalu, z uśmiechem anielskim cała mu się oddała.Dla Emila iJuliana siostrą, towarzyszką, matką być musiała, zastąpić im wszystkich, przeczuć życie, domyślić się ludzi i nawet w kierunku ogólnym sprawfamilijnych często znaczące jej słowo na stronę prawą przechylało szalę.Prezeskochał ją jak dziecię, więcej niżby własną córkę miłował i przenosił ją nadJuliana może, oceniając, jak zasługiwała; słowo Anny prawem było dla niego,słuchał jej nawet, gdy się z nią nie zgadzał, i zdaniu jej ulegał z pełną wiarą wjego niechybność, poświęcając mu nawet przekonanie swoje.Zresztą, wiarę tę, poszanowanie, uwielbienie dla pięknej Anny podzielali ci, coją otaczali, bez wyjątku, tak umiała urokiem łagodności, miłością, wylaniem sięswym pozyskać sobie świat cały.Dnia tego, któregośmy zajrzeli do Karlina, prezes przeciwko zwyczajowiswemu, ubłagany przez Annę i Juliana, nie chcąc przeciągnionymiodwiedzinami zmuszać pułkownikowej do wyjazdu, sam po obiedzie odjechał,przepraszając pułkownika, że choć się uważał za gospodarza domu, dla interesugościa opuścić musiał.Ulżyło to pani Delrio, gdy się dowiedziała opospiesznym ustąpieniu prezesa, i domyśliła się, że je była winna Annie.Sampułkownik także lepszy humor odzyskał, ale nim nikogo ubawić nie potrafiłprócz doktora Grebera, mającego za obowiązek śmiać się z konceptów nie tylkopacjentów swoich, ale całej ich familii.Pułkownikowa chciała znowu odwiedzićEmila, ale jej to odradzano, składając na jego stan rozdrażnienia, a w istociewięcej jeszcze obawiając się o nią.Oprócz Anny, wesoło pracującej i nie mającej czasu się nudzić, wszyscy zresztąsmutne dni pędzili na starym zamku.Julian szczególniej w chwilachwytchnienia czuł nad sobą ten ciężar życia, ten brak celu, bez którego tęsknotaśmiertelna ogarnia człowieka.Pozbawiony uczuć gwałtownych, z naturybojazliwy i cichy, obracając się w kółku jednostajnym i nie wywołującymsilniejszych wzruszeń, nie czując się pociągniony w żadną stronę przeważniej ipotężniej, był w tym stanie odrętwienia, półsnu, zdrzemania moralnego, zktórego chyba umysłowe zajęcie lub burzliwa wyrwać go mogła namiętność.Praca ciężka i jednostajna zabijała w nim do reszty młodzieńczą żywość, a byławarunkiem bytu, pierwszą jego potrzebą; stryj zresztą, który go mógł wyręczyć,nie chciał tego czynić umyślnie, aby Julian sam sobie w życiu pózniejszymwystarczyć potrafił.Młody Karliński, choć miał liczne w swojej sferze znajomości, nie miałprzyjaciół; pierwszy raz może od opuszczenia uniwersytetu, duszę swą mógłotworzyć Aleksemu i ku niemu uczuł się tak pociągnionym, że trzeciego czyczwartego dnia, spojrzawszy na %7łerby, z daleka widne na horyzoncie, zapragnąłpojechać do towarzysza.Zrazu, jak stał, rzucił się jechać, rozkazawszyzaprzęgać, ale przypomniał sobie, że Aleksy miał matkę, że ubodzy są drażliwi,wystroił się we frak, wyperfumował, wziął kapelusz i rękawiczki i sam z siebiesię uśmiechając, przygotował do wyjazdu.Tak go zastała Anna, chcąca się dowiedzieć, dokąd wyjeżdża, i zdumiała się,widząc ten frak i strój, tak rzadko na wsi potrzebny. Ależ dokąd?  spytała.Julian się uśmiechnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl