[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba byłobyzrobić test depresji.Klapa.Totalna klapa.Chyba nam się niemoże udać.Zwitało już, kiedy Peterson zwątpił zupełnie. Człowieku, co z tobą? wyglądał już na kompletniepokonanego. Alen, kiedy pan wreszcie zrozumie, że w panaprzypadku nie może pan zaznaczać tego, co myśli.W życiu nieprzejdzie pan pomyślnie tych badań.Ma pan mówić to, czego inniod pana oczekują.Niech pan popracuje trochę wyobraznią! Ma panbyć dojrzałym, odpowiedzialnym facetem, zupełnie pozbawionymfantazji, idealną maszyną standardowych zachowań.Ma pan byćrozsądny i przewidywalny.%7ładnych uzależnień.%7ładnej depresji.Oczywisty, prosty, jasny, psychicznie nieskomplikowany.Zacząłem pracować wyobraznią.Ja to nie ja teraz.To ja sprzedparu lat, sprzed tamtej historii z Marią.%7ładnych obciążeń, żadnejfatalnej przeszłości.Młody człowiek, któremu zawsze wiatr wiał iwieje nieustannie w żagle.Pewny siebie i swojego otoczenia,szczęśliwy.Spróbowałem jeszcze raz. 187 punktów Peterson spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Jest pan rzeczywiście doskonałym dziennika-rzem.Nigdy w to nie wątpiłem.Zna pan świat i ludzi.Możekiedyś nie będzie pan musiał grać.Wyobraził sobie pan innegoczłowieka i nagle świat stał się jasny, klarowny, uporządkowany,logiczny, przewidywalny i do okiełznania.Cieszy się pan życiem inie lęka nowych wyzwań. Zamyślił się na chwilę.- Jaki panjest naprawdę? - Siedział naprzeciw mnie, przerzucając kolejny jużraz oba testy.Raz po raz podnosił wzrok, aby spojrzeć na mnie.Mówiłem panu już kiedyś, że nie potrafię pana rozgryzć, niepotrafię zrozumieć.To prawie niemożliwe, że oba testy rozwiązałten sam człowiek.Bzdura! Szaleństwo! Ze ja też na to pozwoliłem!To nie może się przecież udać.Parę godzin pózniej udało się byłem nudny, standardowy,rozsądny i do bólu odpowiedzialny.- Czytałem kiedyś pana wojenne reportaże.Bardzo się pan zmieniłod swojego pobytu w Kosowie rzuciła na odchodne psycholog.- Tak - przyznałem skwapliwie.- Zmieniłem się bardzo.***Właściwie to nie do końca wiem, czemu się tak zdenerwowałem.Nawet nie przypuszczałem, że Davor tak potrafi pisać.Odkąd goznałem, był zawsze naczelnym redaktorem, a to ograniczało siętylko do zrzędzenia, rozdzielania roboty i do krytykowania innych.Nigdy nie czytałem żadnego jego artykułu.Nie posądzałem gonawet o takie umiejętności.Tekst był naprawdę dobry.Przeczytałemgo już kolejny raz.- Mogę? - Jelena zagarnęła moją gazetę.- Niech przynajmniej siędowiem, dlaczego jesteś bezrobotny.- Powiało sarkazmem.Czytała uważnie, raz po raz spoglądając na mnie spode łba.Skończyła, ale nie kwapiła się do rozmowy.Wstała i zaczęłakrzątać się przy kuchni.- I co? spytałem pozornie obojętnie.- Nic.Zupełnie nic.Nawet mnie ujął swoim podejściem dotematu.Tego się po nim nie spodziewałam - mówiła spokojnie.-Napijesz się czegoś? Właśnie robię sobie herbatę.Nie odpowiedziałem jej, cały czas myślałem o tym, copowiedziała.Na stole przede mną wylądowała parująca filiżanka.Jelena usiadła naprzeciw.- Ujął cię swoim podejściem do tematu? - powtórzyłem za nią.- Nawet bardzo - potwierdziła ochoczo.- Między nami mówiąc,nigdy nie podejrzewałam, że jest takim obserwatorem.Był tugodzinę, a zauważył rzeczy, których ja nie dostrzegałam przez teprawie dwa lata.- O czym ty mówisz?- O czymś zupełnie konkretnym.Już wiem, czego mi brakowało wpoprzednich artykułach.Spojrzałem na nią pytająco.- Ciebie - powiedziała obojętnie.- Pisałeś o Katarinie zupełniebezosobowo.Jakbyś wyjął ją z naszej rzeczywistości.Wyciął z tła.Postawił poza realiami.Tam nie było nic z ciebie ani o tobie.Przedstawiałeś ją w nierzeczywistym świecie, w którym istniałatylko ona i jej emocje.-To miało być przecież o Katarinie.- poczułem się poirytowany.- On pokazał ciebie.Bez imienia i bez nazwiska, bez szczegółów,które umożliwiłyby identyfikację, inteligentnie i dyskretnie.To ciętak nagle zdenerwowało? Pokazał twoje emocje.Zapewneniebezpiecznie, twoim zdaniem, zbliżył się do ciebie.A może poprostu po raz pierwszy ktoś odważył się pokazać coś, czego ty niechcesz widzieć, czemu sam przed sobą zaprzeczasz?- Bzdura!- Naprawdę? - Na krótką chwilę podniosła wzrok znad filiżankiherbaty.Przestała bawić się brzegiem serwetki.- Totalna bzdura. powtórzyłem głośniej.Wstałem gwałtownie.- Idę poszukać Katariny.Nie zatrzymywała mnie.Dalej spokojnie piła herbatę.Kolejny razzaczęła przerzucać strony gazety.Napisał artykuł i podpisał go moimi inicjałami.Zatytułowałcytatem z kartki, którą zobaczył w jej pokoju.Przekroczył granicęprzyzwoitości.Wyliczałem w myślach powody do agresji izdenerwowania.Robiłem to już kolejny raz, coraz bardziejprzekonany, że chyba jednak Jelena ma rację, że wcale nie o tochodzi.Pewnie zdaniem Petrovica nawaliłem na całej linii,postawiłem go w trudnej sytuacji, nie wywiązałem się z umowy,zawiodłem, naraziłem redakcję na straty, czytelników narozczarowanie.%7ładnym słowem nie uderzył w Katarinę.Napisałciepły artykuł o zabawie dziewczyny z psem, niczego nie upiększałi nie dodawał.Jednak coś było nie tak.Nie potrafiłem tego jeszczesprecyzować.To było jakieś mętne i niezrozumiałe przeczucie.Cośnie pasowało.Może nie do końca chodziło o ten artykuł, lecz o jegowzrok wbity wczoraj w Katarinę, jego dziwny wyraz twarzy.* * *Zobaczyłem ich z daleka.Katarina stała odwrócona tyłem dokamiennych schodów prowadzących na żwirową plażę zatoki.Olbrzymie psisko biegło w podskokach w jej stronę, wesołomerdając ogonem.Nagle pies przystanął.Rozejrzał się niepewnie.Zauważył mnie.- No, Ares, piesku, chodz do mnie - zachęcała dziewczyna.Pies nie reagował.Sierść zjeżyła mu się od głowy po ogon.Warknął ostrzegawczo.-Ares, co ty? - Katarina nie mogła zrozumieć, co się dzieje.Zbliżyłem się już do nich na tyle, że pies rzucił się do przodu,głośno ujadając.Katarina odwróciła się.W pierwszej chwili na jejtwarzy pojawiło się coś na kształt przerażenia. Alen! krzyknęła przestraszona.Pies, ujadając, biegł w mojąstronę. Ares, stój! Stój!Zwierzę zaskoczone komendą zatrzymało się. Spokojnie, piesku, tylko spokojnie.Przykucnęła przy psie.Pod dotykiem jej ręki Ares zaczął sięuspokajać.Ujadanie przeszło w krótkie warknięcia.Po chwilisłyszalny był już tylko cichy, prawie życzliwy pomruk.Piesuspokoił się.Ufnie położył się na boku.Dawał się głaskać iprzytulać.Puszysty ogon poruszał się przyjaznie. Cicho, piesku! głos Katarzyny brzmiał ciepło. Nie ma sięczego bać.To swój.Spokojnie.Zrobiłem krok w ich stronę.Pies ani drgnął, nadal przyjazniemerdał ogonem.Jeszcze parę kroków i usiadłem przy nich nakamieniach.%7ładnej wrogiej reakcji, wręcz przeciwnie, psiskozaczęło sennie przymykać oczy. Możesz go pogłaskać powiedziała, nie przestając tarmosićpsa. Zrób to spokojnie.Nie podnoś wysoko ręki.On się bardzoboi.Ktoś musiał go bić.Nie warknął.Nie odskoczył.Spokojnie patrzył, jak zbliżam doniego rękę.Ręka Katariny obok mojej ręki, kosmata sierść Aresa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]