[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pojechała do szkołynauczycielskiej do Nowego Jorku.Skinęła głową. College four-set. Forsythe College?Znowu potakujący ruch głową. Daleko. A po skończeniu szkoły wróciła do Willow Glen? Nie.Była za mądra.Calfurna. Kalifornia? Tak.Szmat drogi stąd. Pisała do was z Kalifornii?Pełne smutku spojrzenie.Nie trzeba było o to pytać. Tak. Kiedy ostatnio miała pani od niej wiadomość?Przygryzła kciuk, skrzywiła się. Bożnarodzenie. Ostatnie Boże Narodzenie? Tak. Bez przekonania.Mówiła o tym liście sprzed szesnastu lat, jakby otrzymała go dzisiaj.Kalifornia to według niejbardzo odległa kraina.Zastanawiałem się, czy umie czytać.Zapytałem: Dawno temu było Boże Narodzenie? O, tak.Pewna rzecz na komodzie przykuła mój wzrok: spod rysunków jabłek wystawał róg plastikowejokładki.Wyciągnąłem ją.Książeczka czekowa wydana w banku w Yucaipie.Shirlee nie okazałazdziwienia moim wścibstwem.Czując się niemal jak złodziej, otworzyłem książeczkę.Wpłaty tej samej kwoty w ciągu kilku lat; pierwszego każdego miesiąca pięćset dolarów.Nieregularnie.Pozostało na koncie 78 tysięcy z drobnymi.Książeczka wydana na nazwiskomałżonków Jaspera i Shirlee Ransom.Upoważniona do podejmowania gotówki: Helen Leidecker. Pieniądze powiedziała Shirlee.Dumny uśmiech.Wsunąłem książeczkę pod rysunki. Shirlee, gdzie Sharon się urodziła?Wyraz zakłopotania na twarzy. Czy pani ją urodziła? Wyszła z pani brzucha?Chichot.Usłyszałem kroki.Obejrzałem się.Wszedł mężczyzna.Na mój widok podciągnął portki, uniósł pytająco brwi i szybko podszedł dożony, stanął przy niej.Był niewiele od niej wyższy i mniej więcej w jej wieku.Aysiejący, podbródek znacznie cofnięty ibardzo duże niebieskie oczy o łagodnym wyrazie.Mięsisty, wydatny nos przysłaniający niemalwysuniętą górną wargę.Uchylone usta.Kilka pożółkłych zębów.Twarz Andy Gumpa, pokrytabujnym siwym zarostem jak pianą mydlaną.Był tak wąski w barach, że sprawiało to wrażenie, jakbyjego krótkie ramiona wyrastały wprost z szyi.Zwisały wzdłuż ciała.Palce kluskowate, rozstawione.Miał na sobie o wiele za dużą białą trykotową koszulkę, szare robocze spodnie wiązane sznurkiem itenisówki z wysoką cholewką.Spodnie rozpięte, wszystko na wierzchu. Ojej, Jasp! zawołała Shirlee, zasłaniając usta dłonią i palcem drugiej ręki wskazując kierunek.Wyraznie się zawstydził.Shirlee roześmiała się, zapięła mu rozporek i poklepała dobrotliwie popoliczku.Stał zaczerwieniony ze wzrokiem wbitym w ziemię. Dzień dobry powiedziałem wyciągając rękę. Mam na imię Alex.Zignorował mnie.Wpatrywał się w swoje tenisówki. Panie Ransom, Jasper.Shirlee przerwała mi: Nie słyszy.Nic.Nie mówi.Popatrzył na mnie.Ułożyłem usta w słowo halo.Puste spojrzenie.Znowu wyciągnąłem do niego rękę.Rozbiegany wzrok spłoszonego królika. Proszę mu powiedzieć, że jestem przyjacielem Sharon powiedziałem do Shirlee.Podrapała się po brodzie, zastanawiała chwilę, w końcu krzyknęła przenikliwie, obracając kuniemu głowę: On zna Sharon! Sha-ron! Sha-ron!Oczy małego człowieczka rozszerzyły się, ale uciekł nimi w bok. Niech mu pani powie, że podobają mi się jego rysunki. Rysunki! krzyknęła.Czyniła nieudolne gesty naśladujące rysowanie. On gustuje w twoichrysunkach! Rysunki!Jasper wykrzywił się boleśnie. Ry-sun-ki! Ty głupi Jasp. Znów ruchy ręką imitujące poruszanie ołówkiem.Ujęła jego dłoń iprzytknęła do stosu papierów na komodzie, potem obróciła nim i wskazała na mnie. Rysunki. Są bardzo ładne powiedziałem z uśmiechem. Uhm. Wydał niski, gardłowy dzwięk.Uderzyło mnie podobieństwo do głosu, który kiedyś słyszałem.W Resthaven. Rysunki! wciąż krzyczała Shirlee. W porządku powiedziałem. Dziękuję, Shirlee.Ale ona miała już własne plany.Dała mu kuksańca w te jego płaskie pośladki.Wybiegłtruchcikiem z budy. Jasp migiem pokaże rysunki powiedziała. Zwietnie.Shirlee, rozmawialiśmy o tym, gdzie Sharon się urodziła.Pytałem, czy wyszła z panibrzucha. Głupota! Spojrzała w dół i wygładziła na brzuchu sukienkę.Poklepała się po nim. Dziecko tunie siedziało. Więc jak to się stało, że Sharon była pani małą jedynaczką ?W jej oczach zapaliły się chytre ogniki. Prezent. Sharon była prezentem? Tak. Od kogo?Potrząsnęła głową. Kto dał ją pani w prezencie?Kilkakrotny ruch głową, stanowczy. Dlaczego nie chce mi pani powiedzieć? Nie można. Dlaczego, Shirlee? Nie można.Tajemnica. Kto pani nakazał tę tajemnicę? Nie można! Ta-jemnica.Piana zebrała się w kącikach jej ust, przestraszyłem się, że zacznie krzyczeć. Okay powiedziałem. To ładnie z pani strony, że dochowuje pani tajemnicy, o którą ktoś paniąprosił. Tajemnica. Rozumiem, Shirlee.Pociągnęła nosem, uśmiechnęła się i powiedziała: Ooo, czas lania wody i wyszła.Podążyłem za nią.Jasper też wyszedł z drugiej budy i zmierzał ku nam, ściskając w garści kilkaarkuszy papieru.Na mój widok machnął nimi.Zbliżył się i pokazał rysunki.Jabłuszka. Wspaniałe, Jasper.Piękne. Czas lania wody powiedziała Shirlee i utkwiła wzrok w gumowym wężu.Jasper zostawił otwarte drzwi drugiej budy, więc wszedłem.Jedno pomieszczenie, bez ścianki działowej.Czerwona wykładzina.Aóżko z baldachimem naśrodku, przykryte pikowaną kołdrą obszytą koronką.Materiał pokryty czarnozielonymi plamamipleśni, zbutwiały.Dotknąłem koronki.Rozsypała się w palcach.Czoło łóżka i baldachim przegniłe w powietrzu unosił się gorzki odór.Nad łóżkiem, na wbitym ukośnie gwozdziu, wisiał oprawiony wramki afisz Beatlesów.Szkło popękane, brudne, upstrzone przez muchy.Po drugiej stronie komoda,przykryta jeszcze bardziej zniszczoną koronkową serwetką, buteleczki po perfumach, figurynki zeszkła.Chciałem przyjrzeć się bliżej jednej buteleczce, ale przylepiła się do koronki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]