[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wycie upiornych mechanizmów nie pomo-głoby nam w dyskretnej ucieczce.— Czy mogę coś zaproponować? — spytał Floon, ale wcale nie poczekał napozwolenie.— Gdy otworzysz te drzwi, uruchomisz jednocześnie elektronicznyalarm.To na wypadek, gdybyś nie przeczytał tego schildu.— To się nazywa tabliczka, Floon, albo plakietka.Nie schild.Wiem już o alar-mie.— To i dobrze, a gdybyś rozejrzał się trochę, to pewnie znalazłbyś też kableczujników.Kable można rozłączyć.Jego spokojny ton obudził moją podejrzliwość.— Czemu tak ci zależy, żebyśmy wyszli stąd po cichu?— Ponieważ nie chcę zostać aresztowany.Mam pewne plany, których nie zre-alizuję, jeśli będę siedział w celi więziennej.— Niczego nie zrealizujesz, póki z tobą nie skończę.A potem sam zamknęcię w pudle.Chłopiec oparł dłonie na biodrach i spojrzał na nas z ukosa.— Gadacie czy idziecie? Dalej, ruszajmy się!171Odszukanie kabla zajęło pięć minut, a przecięcie go z pomocą „Bucka”, pę-katego scyzoryka małego, ledwie parę sekund.Po chwili byliśmy już na zewnątrzi drzwi zatrzasnęły się za nami.Weszliśmy na niewielki pagórek, minęliśmy wą-ski strumyk, a gdy się obejrzeliśmy, gmach biblioteki zniknął nam już z oczu.Podobnie jak moja niepewność, dokąd pójść.— Teraz w prawo.— Czy mogę spytać, gdzie idziemy? — Pedantyczny Floon niezmiennie prze-mawiał raczej, niż mówił.Miałem wrażenie, że w tej chwili dobrze się bawi moimkosztem i chętnie przyłożyłbym mu kijem baseballowym.— Do domu George’a.— Po co? Już tam byliśmy! — Po raz pierwszy w jego głosie pojawił się tonirytacji.Wreszcie coś ludzkiego!Chłopiec szturchnął mnie w bok.— Kto to jest George?— Słuchaj, junior, jestem ci niezmiernie wdzięczny za pomoc w bibliotece,ale jeśli chcesz dalej mi towarzyszyć, to zapamiętaj, że nie życzę sobie żadnychpytań.Żadnych, o nic.Zbyt wiele się ostatnio dzieje i łeb mi wysiada.Pytania nie ułatwią mi życia.Capische?— Tak, ja capische.— Dobrze.Ale tym razem jeszcze ci odpowiem: idziemy do domu mojegoprzyjaciela.Ma na imię George i jest bardzo mądry.Chcę, żeby pomógł mi cośustalić.Okay? To jeśli chodzi o bieżące plany.Szliśmy znajomymi podwórkami i bocznymi uliczkami Crane’s View.Małychłopiec prowadzący dwóch mężczyzn w średnim wieku.Chwilami podskakiwałw marszu i uśmiechał się do siebie zagubiony w świecie własnych myśli.Patrzącna niego, próbowałem przypomnieć sobie fragmenty tego świata, w którym kiedyśżyłem: cukierki z likworem Good and Planty, podnoszone łóżko w moim poko-ju, Early Wynn rzucający piłką w Cleveland Indians, magazyn „Famous Monstersof Filmland”, Beatlesi śpiewający I Wanna Hold Your Hand, The Three Stoogesw telewizji.Wszystkie smakowite drobiazgi, które wypełniały tamte dni.Niektórewróciły, ale większość zniknęła, co napełniało mnie smutkiem.Żałowałem, że niemam czasu przysiąść gdzieś z tym chłopcem i poprosić go, by opowiedział o swo-im życiu.Moim życiu.Wtedy przypomniałbym sobie wszystkie detale i zatrzymałtę wiedzę na resztę życia, która mi pozostała.Chwilami wyglądał na zagubionego, bo miasto zmieniło się przez czterdzieścilat.Znane mu domy były nie tam, gdzie oczekiwał, a przecież domy winny staćzawsze na swoim miejscu.Inne też były sprzęty wkoło i jeszcze cała masa ob-cych kręciła się po ulicach.Skąd oni się wzięli? Nikt nie zna małych miasteczeklepiej niż mieszkające w nich dzieci.Ulice są ich żywiołem.Zapamiętują ludzi,samochody i witryny sklepów.Latem, gdy nie mają wiele do roboty, to albo nudząsię w domu, albo wędrują po mieście.Zatrzymują się z rowerami, by popatrzeć na172samochody wprowadzane na podnośnik przy stacji benzynowej, wiedzą, kto przybył, kto wybył.O każdym nowym członku społeczności dowiadują się pierwszei zaraz potrafią powiedzieć, ile jest dzieci w tej rodzinie, jakiego mają psa, jakie meble i czy mąż krzyczy na żonę.Crane’s View było miastem małego Frana, chociaż to nie było to samo Crane’sView.Jednak zmiany, które musiał wszędzie dostrzegać, jakoś nie wytrącały goz równowagi.Gdy napotykał coś szczególnie zaskakującego, przystawał i oglą-dał się na mnie, oczekując instrukcji.Floon szedł kilka kroków przede mną, aleja patrzyłem głównie na dzieciaka i wciąż się uśmiechałem.Podobała mi się je-go gotowość do zaakceptowania modyfikacji krajobrazu; chociaż inny, ten światteż był w porządku.Wyraz twarzy małego sugerował pełną otwartość na każdąnowość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]