[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ktoś kto strzegłprofesjonalistki przed agresją psychopatów.A już na pewno musiałstrzec przed agresją konkurencji. Wolny trotuar" zmienił się w polewalki o wpływy, a że fach przynosił zyski, walki stawały się zacięteniczym miniaturowe odzwierciedlenie kolonialnych podbojów o podziałświata.Dla tych, o których mówił współczesny wiersz: Zawsze wesół,rusza wąsem,/ Ciesząc się, że jest alfonsem."122 nastały ciężkie -ale idostatnie - czasy.Musieli mieć się na baczności, bo nierzadko błyskałnóż; czasem nawet padał strzał.Kraszewski, powołując się na niemieckie zródła, informował w1871 roku na łamach Kłosów, że w Berlinie działa około czterechtysięcy luisów".Była to -jak oceniano - niewielka liczba w porów-naniu z kontygentem paryskim.Jak na Warszawę - miasto raczej małe -była to liczba znaczna.Jednak nawet nadwiślańscy alfonsi odcisnęlipiętno na mieście, gdy w dniach 24 do 26 maja 1905, dokonali pogromudomów publicznych przy życzliwej nieinterwencji policji.Zdemolowano sto pięćdziesiąt domów, zabito pięć osób.Miało tooczywiście swój wymiar polityczny, ale była to też po prostu walkakonkurencji.Publicystyka warszawska nie odniosła się do sprawyjednoznacznie -jedni potępiali policję, że dopuściła do gwałtów, inniupatrywali w rozruchach zdrowego instynktu klasowego tłumu, niemogącego już znieść bagna zalewającego ulice Warszawy.123 Były tomniemania szlachetne, lecz naiwne, bo uliczny alfons podnoszący rękęna burdelmamę i jej majątek nie kieruje się zdrowym instynktemmoralnym, lecz demonstruje swoją bezkarność i pazerność.Strasząc irugując pensjonariuszki, zwiększa szansę ulicznic, które ma pod opieką.Skutki pogromu polegały na tym, że zakłady stałe zaczęły reklamowaćsię z mniejszą ostentacją, przenosić w inne miejsca, na przykład naPowiśle, czy wreszciedziałać po kryjomu.Wcale jednak nie znikły.Prosperowały i dawałyzatrudnienie wielu ludziom.Właścicielami domów publicznych byli często mężczyzni, ale niepokazywali się publicznie, pozostawiając rolę gospodyń emerytowanymprostytutkom - mamom" lub ciociom".Mężczyzni natomiastpracowali jako szatniarze, odzwierni i dyżurni stójkowi, pełniący teżrolę obrońców i wykidajłów, usuwający pijanych, agresywnych,rwących się do broni oficerów.Pensjonariuszki miały obowiązekpozostawać w sali bufetowej i tanecznej aż do zakończenia ogólnejzabawy, czyli od dziesiątej wieczorem do drugiej czy trzeciej rano.Otrzymane od klientów pieniądze oddawały maman i wtedy dopierootrzymywały klucze do sypialni.Doba rozrywkowa kończyła się opiątej rano - burdeli nie opuszczali tylko panowie opłacający tzw. noc", ale i oni wychodzili najpózniej o dziewiątej rano.Personeluzupełniali muzykanci.Często wspominani niewidomi z ulicy Piwnej,ale i lepsze zespoły.W oryginalnym domu schadzek Tomasowej, októrym już mówiliśmy, przygrywała podobno orkiestra wypożyczona zteatru Rozmaitości".124Klientelę stanowili mężczyzni, choć tuż po otwarciu pałacówmamy Szlimakowej i kompanii.publiczność ciągnęła tam nie mniej licznie, jak przed nie-dawnym czasem do Salonu Sztuki na Krakowskim Przedmieściu,gdzie młody malarz Marceli Suchorowski wystawił obraz Nana[.] Obejrzeć te domy chciał każdy, przychodziły więc nawetpanie z dobrego towarzystwa, zawoalowane lub w maseczkach.Początkowo na zwiedzanie" wyznaczono określone godziny, aleokazało się to niewystarczające.Od normalnych" gościnapływały skargi, że ciekawscy przeszkadzają i krępują oglądającich w delikatnych sytuacjach, dochodziło nawet do awantur.125Domy publiczne XIX wieku były miejscem rozrywki i odpo-czynku.Były także czymś w rodzaju męskiego klubu towarzyskiego,gdzie w określone dni spotykali się ci sami ludzie.Nic więc dziwnego,że załatwiano w nich również interesy, nawiązywano kontakty izawierano kontrakty.Zajmowano się też polityką, były bowiemzakłady, w których zbierały się elity, w jednych małego miasteczka, winnych - kraju.Dziennik Goncourtów przytacza anegdotę o dwuwyższych urzędnikach spierających się o to, czyidąc do burdelu należy przypinać odznaczenia, czy też nie.Jeden znich stwierdził, że tak, bo otrzymuje się wtedy ładniejsze i zdrowszedziewczęta.126Wiele ludzi XIX wieku czuło się jak w domu w zakładachpłatnej miłości, a często swobodniej i bardziej po domowemu" niżw swych zaciszach rodzinnych.Jedne spełniały - prócz swejerotycznej funkcji - także funkcję giełdy, inne działały jak biuropośrednictwa pracy, jeszcze inne - jak klub oficerski.Można zasugerować tezę, że odwiedzanie takich przybytków -jako model spędzania wolnego czasu, jako swoisty sposób na życie-było bardzo rozpowszechnione.Dziewiętnastowieczny dom pub-liczny był jakby dopełnieniem wiktoriańskiego domu rodzinnego istanowił - jak się wydaje - jedną z ważiejszych instytucji życiaspołecznego.Inna rzecz, że wstydliwą i skrywaną.Należy pamiętać, że wiek XIX był nie tylko wiekiem pary ielektryczności, burżuazji i postępu, ale też wiekiem burdeli.Należypamiętać też, że minęło to wraz ze swoim czasem.Wiek XIXskończył się w 1914 roku wraz z wybuchem pierwszej wojnyświatowej.Andrzej Kuśniewicz dał nam opis takiego ostatniegodnia ubiegłego stulecia.W zakładzie, gdzieś na rubieżach monarchiiaustro-węgierskiej, na parterze już panują prawa wojny, już nad-chodzi wiek XX, podczas gdy na pięterku jeszcze panuje atmosferafin de ślecie'u:Lecz kiedy tam dojdą, gwarząc na różne tematy, okaże się, żeod dziś rana lokal matki Rózsa podlega prawom wojny.Naparterze urzęduje sanitatsfeldfebel Augustin Prchlićka, wbiałym fartuchu i z opaską Czerwonego Krzyża na rękawiepolowej bluzy.Lokal pozostaje w dyspozycji komendy miasta.Rzecz jasna, iż dla panów oficerów [.].Lecz on, feldfebelPrchlićka, musi uprzedzić, że są tam na sali również podofi-cerowie miejscowego pułku honwedów, zatem.Na stoliku, przy którym u wejścia urzęduje pan feldfebelsanitarny, stoi stój z mętnym fioletowoczerwonym rozczynemkalihipermanganikum i leży spory kłąb waty.Na ścianieprzybito pluskiewkami zarządzenie regulujące na wypadekwojny porządek i warunki korzystania z lokali tego typuprzewidziane dla austro-węgierskich sił zbrojnych.Sanitats-feldfebel Augustin Prchlićka ma spore podkręcone wąsy i jowialną, życzliwą twarz.Panowie oficerowie sycylijscy stoją,wahając się.Bo skoro wlezli tam jakimś prawem honwedzi.Leczw tej chwili, niosąc świecę w srebrnym lichtarzu, schodzi z pięterkamatka Rózsa.Ma na sobie szlafrok w kwiaty i pantofle obszytebiałym króliczym futerkiem.Wysokie obcasy postukują poschodach.Matka Rózsa rozaniela się na widok stałych i dobrychklientów.Wykonuje coś w rodzaju panieńskiego dygu, po czym,rozłożywszy ramiona, zbliża się, jakby chciała objąć nimi i zagarnąćcałą wahającą się gromadkę ułanów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]