[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On chyba nie wie, że każdy inspektor przestrzeni rejestruje każdąsekundę swego dnia.Sprawdziłem pózniej zapis - wiadomość nagrana była głośno i wyraznie.- Co to była za wiadomość?- Cytuję:  Dla ciebie ta gra jest o wiele za trudna.Nie próbuj się do niej przyłączać, dopókinie wiesz, o co w niej chodzi i nie rozumiesz prawideł."- Co z tego wynika?- Nic, jak na razie.Osobiście mam wątpliwości, czy to, czego szukamy, to istotnie jakieśwymyślone przez naszych wrogów urządzenie.Podejrzewam Sarayę o prowadzenie swego rodzajupodwójnej gry.Pomyślałem sobie, że powinieneś o tym wiedzieć, skoro jesteś szefem operacyjnymzadania.- Ogromne dzięki, Cass.Będę pamiętał, co powiedziałeś.A tak przy okazji, jak twojenogi?- Rosną.Wczoraj poszedłem do ośrodka obejrzeć je.Każda z nich, ma teraz okołoosiemnastu lat.Pamiętam, jak moje własne były takie: zgrabne, mocne - piękne.Szkoda, że musząje postarzeć, aby dorównały tym, które straciłem.- Ciekaw jestem, czy mogliby mnie wyposażyć w nowy zestaw mózgowy.Ten obecnyzapchany jest pytaniami, na które nie ma odpowiedzi.Aączność skończyła się.Wildheit wznowił nawigację.Z powodu gwałtownych prądów isilnych wirów, tworzących się tam, gdzie na pole grawitacyjne Drogi Mlecznej wpływały potężnefale z głębokiej przestrzeni, nie było sposobu obliczenia i wykreślenia na mapie dokładnegopołożenia Mayo.Nad-inspektor miał trochę szczęścia przy ostatnim skoku.Od planetyZmysłowców dzieliło go niewiele ponad tydzień podróży z prędkością podświetlną.Wildheit wyłaniając się z ciemności pustynnego skrawka lądu, na którym wylądował, dotarłwreszcie do skraju stolicy.Od celu podróży odgradzała go szeroka rzeka.W jej ciemnych wodachodbijały się zbłąkane światła ulic, rozciągniętych wzdłuż odległego wału nadbrzeżnego.Wypatrywał promu, ale zamiast niego ukazał się most.Był szeroki i przeładowany ozdobami, za to nieoświetlony i prawdopodobnie rzadko używany.Podkreślało to izolację miasta, co wskazywałazresztą mapa przestrzeni.Kiedy Wildheit wszedł na most, bóstwo zaczęło wiercić się niespokojniena jego ramieniu, jakby wyczuwając w tym obcym mieście jakieś niebezpieczeństwo.Wildheit zostawił pełzacz obok statku patrolowego, jakieś sześć kilometrów stąd.Doświadczenie go nauczyło, że spokojnie podchodząc na piechotę, wzbudza się wrogość mniejszejliczby osób, niż przybywając z pełną demonstracją siły.Z pewnością człowiek zmierzający do celupieszo wygląda mniej złowieszczo niż zajeżdżający uzbrojonym pełzaczem, zdolnym do rozpętaniawojny na światową skalę.Zapłacił za tę filozofię dokuczliwym zmęczeniem nóg i rozległym bólemlewego ramienia, mocno ściskanego przez brunatne, niematerialne, pozostające z nim wnierozerwalnej więzi bóstwo.Przechodząc przez most Wildheit miał mieszane uczucia.Bezpośredni kontakt z kulturą takodrębną jak Zmysłowców, jawił mu się jako psychologiczna góra, na którą wspinaczka będzieniezwykle uciążliwa.Konieczność niebywale wnikliwej i czujnej obserwacji, by móc przystosowaćsię do nowych warunków, zwyczajów i wierzeń, znaczyła dla niego tyle samo, co śmierćintelektualna i ponowne narodzenie się.Nigdzie, nawet na planecie Terra, nie spotkałby nikogo,kto podzieliłby jego własne, szczególne poglądy na temat galaktyki i jej mieszkańców.Zawszeciążyła na nim odpowiedzialność - obowiązek poszukiwania sensu i wyjścia z danej sytuacji, jakrównież konieczność zawężenia własnego postrzegania w związku z narzuconymi przezokoliczności krańcowymi ograniczeniami.Choć praktyka dała mu biegłość w tej sztuce, możnośćpowtarzania gotowych wzorów w żaden sposób nie zmniejszała duchowej udręki.Zaczai odcyfrowywać znaki wypisane Międzygalaktycznym Pismem Alfa naprzeciwległym brzegu rzeki.Wyglądało na to, że głównym językiem jest tutaj jeden z trzydziestusiedmiu dialektów galaktycznych, które wbito Wildheitowi w pamięć, by mu służyły pomocą wczasie gwiezdnych misji.Idąc powtarzał wyuczone struktury języków Alfa, by odświeżyć sobietrochę pamięć.Nawet z drugiego brzegu rzeki widział wyraznie, że miasto było mniejcywilizowane, aniżeli sugerowała mapa przestrzeni.Stanowiło dość dobry przykład rozwojuzatrzymanego na etapie przedtechnicznym, chociaż liczne dowody świadczyły o stosowaniuelektryczności do oświetlenia.Taki anachronizm nie był zjawiskiem odosobnionym wśródzbiorowości ludzkich, utworzonych przez odszczepieńców, osiedlających się tu po WielkimExodusie z Terry.Na końcu mostu znajdowały się blizniacze budki strażnicze.Strzegła go również żelaznabrania z drutem kolczastym.W całej budowli było coś bardzo paranoicznego, co określało zarazemtechniczne możliwości tych, którym zagradzano drogę do miasta.Wildheit uznał, że w raziekonieczności mógłby sforsować te fortyfikacje nawet nie zwalniając kroku.Przy bramie pociągnąłza pokrytą węzłami linę, służącą do wzywania wartownika.Uruchomił tym samym dzwon, któregoponuro brzmiący, potężny dzwięk obudził niechybnie pół miasta.Ponad głową Wildheita paliły się stare lampy o słabym i nieskutecznym świetle, rzucającymjednak cień jego postaci na plac przed bramą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •