[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Maszynista może mieć z tym coś wspólnego podjął po chwili albo może nie mieć o niczym zielonego pojęcia.Na raziefacet.Przyłożył rękę do ust w geście wskazującym, że maszynista został wyłączo-ny z akcji.I w tym momencie, gdzieś w pobliżu, rozległ się narastający z każdąsekundą dzwięk, którego Beaurain tak bardzo nie chciał usłyszeć wycie poli-cyjnej syreny.Sytuacja wydawała się grozna.Zostawiając Beaurainowi szamotanie się z ry-zami papieru, Marker bez chwili namysłu wyskoczył z wagonu i ruszył spiesznymkrokiem na spotkanie trzem umundurowanym policjantom, biegnącym wzdłużskładu pociągu.Wymachiwał im przed nosami służbową legitymacją i niecierpli-wym ruchem nakazywał się cofnąć.Pucołowaty Duńczyk bez zarzutu opanowałkryzysową sytuację, zasypując trzech policjantów lawiną słów i zaganiając ichz powrotem w stronę terminalu niczym stado owiec. Znikajcie mi stąd, ale już! Cały teren obstawiają moi tajniacy! Ten wasznajazd i ta cholerna syrena mogły mi zrujnować międzynarodową operację plano-waną od miesięcy! Skąd się tu w ogóle, do jasnej cholery, wzięliście? Dostaliśmy wiadomość, że w okolicy przystani promowej dokonano napa-du terrorystycznego. I ten, kto dzwonił, podał oczywiście swoje nazwisko i adres? spytałz sarkazmem Marker. No.nie, sir przyznał kierowca radiowozu, wraz z dwoma kolegamicofając się spiesznie przed napierającym Markerem. To ten dyżurny inspektor.Przez radio kazał nam gnać tutaj na sygnale.Myśmy w ogóle nie byli w komisa-riacie.Patrolowaliśmy ulice.Dyżurny inspektor! Czasem nawet strzał na oślep trafia w dziesiątkę po-myślał Marker, czując nagły przypływ podniecenia.Takiego rozkazu nigdy nie144wydałby dyżurny inspektor.Sztokholmski Syndykat zapuścił korzenie i tu, w Hel-singorze, sięgając mackami korupcji do miejscowego komisariatu policji.Markerbył tego zupełnie pewien radiowóz wysłano po to, by rozproszyć ludzi Tele-skopu i przeszkodzić im w poszukiwaniu wielkiej partii heroiny. Czy zdarzyło wam się już kiedyś otrzymać rozkaz bezpośrednio od inspek-tora, przez radio? spytał pewien, że i tym strzałem w ciemno trafił bez pudła. Jeszcze nigdy, od kiedy jestem policjantem odparł kierowca. A pro-wadzę radiowóz od pięciu lat.Nawet mówiłem koledze, że to dziwne. Zaraz usłyszycie, co macie zrobić powiedział Marker groznie spoglą-dając na policjanta. Wykonacie mój rozkaz aż do najdrobniejszego szczegółualbo możecie się pożegnać z pracą w policji.Zaczekacie w samochodzie.Gdybyten inspektor wydał wam jakiś nowy rozkaz albo o coś pytał, powiecie, że radio-wóz się zepsuł i że przeszukaliście dokładnie cały teren przystani, ale tu się nic niedzieje.A potem, za kilka minut, zawieziecie mnie na komisariat. Obejrzał sięprzez ramię na wagon, który przeszukiwał Beaurain.Nic.Boże, ależ ryzykował! Jak się nazywa ten inspektor? spytał.Kierowca podał mu nazwisko i trzej policjanci wrócili do radiowozu.Terazwszystko zawisło na jednym cieniutkim włosku Beaurain po prostu musiał zna-lezć tę heroinę! Marker wrócił do wagonu strzeżonego przez dziewczynę i czło-wieka znanego mu jako Foxbel.Spojrzał ku górze na Beauraina, któremu ledwiewystawał czubek głowy zza wielkich stert papieru. Właz tu szybko, Bodel! zawołał Beaurain. Jeszcze nie. Włazże tutaj, na miłość boską! przerwał mu Beaurain. Nie ma chwili do stracenia!To było takie proste, że Marker aż zaniemówił na chwilę z wrażenia.Z mie-szaniną niedowierzania i ulgi ujrzał w ciemnym końcu wagonu to, co wyłoniłz mroku snop światła latarki Beauraina.A potem przypomniał sobie, że niecałetrzy godziny wcześniej jeden z najwyższych funkcjonariuszy całej duńskiej poli-cji rozkazał mu przerwać dochodzenie w tej sprawie, i na to wspomnienie znowuogarnęła go nieopanowana wściekłość.Walizka stała w wąskiej szczelinie między pryzmami papieru.Beaurain po-życzonym od Luizy pilniczkiem do paznokci otworzył jej zamki.Wewnątrz znaj-dowała się cała kolekcja przezroczystych woreczków z proszkiem.Wypełniaływalizkę po same brzegi.To był ogromny transport. Tu? Tak po prostu? Tak po prostu.Uważałem, żeby niczego nie uszkodzić.Szczelinę wydłuba-no starannie w drugiej stercie papieru pakowego, dokładnie tam, gdzie powiedziałkolejarz.Obok sterty stała oparta o nią gruba płyta maskująca, wsuwana w wy-żłobienia i mocowana plombami z bezbarwnej substancji uszczelniającej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]