[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od razu znalazłemwolny numer i powtórzyłem go sobie kilka razy w myśli, żeby nie zapomnieć.Związałem teżbuty, tak jak polecił więzień.Dalej była duża sala o niskim suficie, bardzo jasno oświetlonalampami: wszędzie wzdłuż ścian pracowali fryzjerzy, powarkiwały elektryczne maszynki dostrzyżenia, fryzjerzy zwijali się sami więzniowie.Dostałem się do jednego z nich po prawejstronie.Mam usiąść, powiedział zapewne, bo nie rozumiałem jego języka, na stojącym przednim taborecie.Już przystawił mi maszynkę do karku, już zestrzygł mi włosy i to całe, nałysą pałę.Potem wziął do ręki brzytwę: mam wstać i podnieść ręce, pokazał, i już skrobał mibrzytwą pod pachami.Potem sam usiadł przede mną na taborecie.Ni mniej, ni więcej, tylkozłapał mnie za to, co najwrażliwsze, i również stamtąd zgolił całą koronę, każdy włosek, całąmoją męską dumę, która mi nie tak znów dawno wyrosła.Możliwe, że to głupota, ale ta stratabolała mnie jeszcze bardziej niż włosy na głowie.Byłem zaskoczony i trochę zły alerozumiałem, że w gruncie rzeczy śmiesznie byłoby czepiać się takiego drobiazgu.Zresztąsam widziałem, że wszystkich innych, także chłopaków, spotkał ten sam los i zaraz teżzapytaliśmy Jedwabnego Chłopca: No i jak teraz będzie z dziewczynami?Ale już wołano nas dalej; następowała kąpiel.W drzwiach jakiś więzień wcisnął idącemuprzede mną Koziemu mały kawałek brązowego mydła i powiedział, a także pokazał: na trzyosoby.W łazni mieliśmy pod stopami śliską drewnianą kratę, nad głowami sieć rur i mnóstwopryszniców.Było tu już bardzo dużo chyba nie najładniej pachnących ludzi.Wydało mi sięinteresujące, że woda popłynęła sama z siebie, całkiem nieoczekiwanie, choć przedtemwszyscy, ja też, daremnie szukaliśmy kurków.Nie lała się jakimś obfitym strumieniem, ale jejtemperatura wydała mi się ożywczo chłodna, bardzo przyjemna w tym wielkim skwarze.Przede wszystkim porządnie się jej napiłem miała taki sam smak jak tamta ze studni.Wokółmnie wszędzie wesołe odgłosy, chlapanie, prychanie, sapanie to była pogodna, beztroskachwila.Dokuczaliśmy sobie z chłopakami z powodu naszych łysych głów.Jeśli chodzi omydło, okazało się, że niestety niezbyt się pieni, za to sporo w nim kaleczących skórę, ostrychziarenek.A jednak tłustawy człowiek stojący blisko mnie z czarnymi, skręconymi włosamina plecach i piersi, które mu zostawili długo się nim nacierał, uroczystymi, powiedziałbym,rytualnymi ruchami.Kiedy go sobie dobrze obejrzałem, wydało mi się, że czegoś mu jeszcze,oczywiście poza włosami, brakuje.Dopiero pózniej spostrzegłem, że na brodzie i wokół ustma bielszą skórę i widnieje na niej pełno świeżych, czerwonych zacięć.To był rabin zcegielni, poznałem go, czyli i on przyjechał.Bez brody wydawał mi się już mniej niezwykły:normalny człowiek o trochę za dużym nosie i właściwie pospolitej powierzchowności.Mydliłw najlepsze nogę, kiedy równie nieoczekiwanie, jak przedtem popłynęła teraz nagle znikłaz pryszniców woda, wówczas zdziwiony spojrzał w górę i zaraz potem znów w dół, przedsiebie, ale z jakimś poddaniem, jakby przyjmował do wiadomości, rozumiał i zarazempochylał głowę przed wolą odgórnych dyspozycji.Sam też nie mogłem zrobić nic innego; już nas prowadzili, już popychali do wyjścia.Znalezliśmy się w licho oświetlonym pomieszczeniu, gdzie jakiś więzień wtykał każdemu doręki, także mnie, chustkę do nosa nie, okazało się, że to ręcznik, zwracając uwagę: poużyciu należy mu oddać.Inny zaś posmarował mi płaskim pędzlem głowę, pod pachami i toszczególnie wrażliwe miejsce jakimś płynem o podejrzanym kolorze, który wywoływałuczucie swędzenia, a jego zapach kręcenie w nosie, co świadczyło o tym, że jest to środekdezynfekcyjny, ale zrobił to całkiem niespodziewanie, jakimiś szybkimi i zręcznymi ruchami.Potem następował korytarz z dwoma oświetlonymi oknami po prawej i na końcu z trzecimpomieszczeniem bez drzwi; w każdym z tych pomieszczeń stał jeden więzień i rozdawałodzież.Dostałem tak samo jak wszyscy koszulę z czasów mojego dziadka, która niegdyśmusiała być niebieska w białe paski, bez guzików i kołnierzyka, podobnie wiekowe kalesonyrozcięte na kostkach i wiązane na troczki, zniszczone ubranie, dokładną kopię tychwięzniarskich, z płótna i w biało-niebieskie paski normalny strój więzienny, nic dodać, nicująć; potem w otwartym pomieszczeniu już sam mogłem sobie poszperać w stosiedziwacznych butów: miały drewniane spody, płócienne wkładki i nie były sznurowane, tylkozapinane z boku na trzy guziki, i wybrać pasujące mniej więcej na moją stopę.I jeszcze,żebym nie zapomniał, dwie szare szmatki, jak mi się wydawało, z pewnością chustki, no i wkońcu nieodzowny rekwizyt: miękką, okrągłą, więzienną czapkę w poprzeczne paski.Zawahałem się trochę ale wśród naglących zewsząd głosów, pospiesznego, gorączkowegoubierania się wokół mnie ja też nie mogłem zwlekać, oczywiście, jeśli nie chciałem zostać wtyle.Spodnie ponieważ były za szerokie i nie miały paska czy jakichś szelek byłemzmuszony zawiązać w pośpiechu na węzeł, buty zaś charakteryzowały się tym, czegoprzedtem nie widziałem, że nie zginają im się spody.Ubierając się, żeby mieć wolne ręce,włożyłem też czapkę na głowę.Także wszystkie chłopaki były już gotowe; tylko patrzyliśmypo sobie, nie wiedząc, śmiać się czy raczej dziwić.Ale nie mieliśmy czasu ani na jedno, anina drugie: już byliśmy na zewnątrz, znów na powietrzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]