[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieco oszołomiona przyglądała się teraztrawnikowi, ciągnącemu się od Boylston Street do stawu z liliami wodnymi wOgrodzie Publicznym, po którym turyści pływali łodziami w kształcie łabędzia.Wyciągnęła z torebki zmiętą kartkę i zerknęła na wskazówki, które zanotowałapodczas rozmowy telefonicznej.- Providence Street - przeczytała na głos i zerknęła najpierw w prawo,potem w lewo.Od właściwej ulicy dzieliły ją najwyżej dwie przecznice, zawszejednak gubiła się w śródmieściu Bostonu, więc i teraz miała trudności ze znale-zieniem właściwego adresu.Zerknęła na hotel Ritz-Carlton po drugiej stronieulicy, przesłonięty ciągiem limuzyn z przyciemnianymi szybami, i witrynę skle-pu Shreve'a, przed którą gromadziły się obładowane torbami firmowymi kobiety,podziwiając lśniące klejnoty.Zacisnęła powieki, dokonała wyboru na chybił tra-fił i ruszyła przed siebie.Ku swojemu zaskoczeniu obrała prawie idealny kierunek i po kilku minutachspaceru mogła pchnąć solidne drzwi firmy Sackett Auctioneers and Appraisers.Weszła do chłodnego holu o dostojnej, lekko przebrzmiałej elegancji właściwejwielu instytucjom w Bostonie.Granatowy orientalny dywan na podłodze byłmiejscami przetarty, a jego kwiecisty wzór naruszyły mole.Nad spękaną kanapąze skórzanym obiciem wisiał obraz w złotych ramach, przedstawiający kliperpod pełnymi żaglami, miejscami zbrązowiały od tytoniowego dymu.Na skrom-nym stoliku rozłożono kilka starych egzemplarzy magazynu  Yankee Home".Przemknęło jej przez myśl, że Nowy Jork spogląda naprzód, a Boston nie potrafisię uwolnić od oglądania się za siebie.Wiecznym piórem wpisała swoje nazwi-sko do księgi gości i weszła po schodach do głównej galerii.Trwały przygotowania do aukcji obrazów drugorzędnych pejzażystów ame-rykańskich.Wielkie płótna pokryte kłębiasty- mi chmurami i połamanymi pniamidrzew sąsiadowały z nieciekawymi marinami, wśród których znów było kilkaRLT kliprów.Scena skutego lodem portu w Gloucester omal nie strąciła jej ze scho-dów, jako że w ostatniej chwili zauważyła poniżej ramy prawie niewidocznestopy niosących ją ludzi.Przez kilka chwil nikt nie zwracał na nią uwagi, ażwreszcie poklepała po ramieniu robotnika, który właśnie oparł o ścianę pejzażmroznego portu.Energicznym skinieniem głowy wskazał jej drzwi ukryte w ką-cie galerii, więc podziękowała mu tym samym gestem.Wkrótce znalazła się w długim korytarzu z licznymi drewnianymi drzwiamioznaczonymi nazwami działów.Za nią znalazły się  Instrumenty muzyczne", Biżuteria",  Grafiki i prace na papierze", aż w końcu przystanęła przed tablicz-ką  Rzadkie manuskrypty i książki".Zapukała cicho, ale od tych kilku stuknięćdrzwi uchyliły się same.W szparze ujrzała pokój biurowy pełen teczek i papie-rów, pośrodku którego siedział krągły, na oko sympatyczny człowiek z lupamijubilerskimi na okularach.- Ooo! - powiedział, podnosząc się nieco z krzesła, jak przystało na praw-dziwego dżentelmena, który jednak stale się spieszy.Nie zadał sobie trudu, bysię przedstawić, za to wyglądał tak, jakby jej oczekiwał.- Proszę usiąść, proszę.-Machnął ręką w stronę sterty papierów, o dziwo kryjącej pod sobą twardy fotel.Connie ostrożnie uniosła tę stertę, złożoną w większości z katalogów aukcyj-nych, i przełożyła ją na podłogę.- Przepraszam - zaczęła.- Mam przyjemność z panem.?- Tak, tak, Beetonem - rzucił, nie przerywając kartkowania otwartego kata-logu na biurku.- Muszę przyznać, że od dawna nikt mnie nie pytał o coś war-tego poszukiwań.- Pogardliwie prychnął, wypuszczając sporą porcję powietrzaprzez nos.- Nie ma już prawdziwych kolekcjonerów.- Przewrócił jeszcze jednąkartkę.- Ale za to dostałem pani wiadomość.Z kim pani rozmawiała?Connie już miała odpowiedzieć, ale pan Beeton wpadł jej w słowo.- Nieważne.Te dziewczęta w recepcji do niczego się nie nadają.Myślą tylkoo tym, żeby wyjść za mąż! Jedz do Nowego Jorku, mówię takiej, to znajdziesz,RLT czego szukasz.Myśli pani, że mnie słuchają? - Przewrócił kolejną kartkę.- Dlanich intelekt się nie liczy, biedne głuptaski.Kończą Mount Holyoke albo Welle-sley i myślą sobie:  No no, z moim licencjatem z historii sztuki to dopiero znajdękogoś z kasą!".Jakby kolekcjonerstwo polegało tylko na zakupach.- Prawie wy-pluł z siebie to ostatnie słowo i poszarzałą dłonią poprawił jubilerskie soczewkina okularach.Connie mocniej zacisnęła usta, broniąc się przed mimowolnym uśmiechem.- Prawdę mówiąc, ja też studiowałam w Mount.- Proszę mi powiedzieć, panno Goodwin, co pani zdaniem jest wyróżnikiemprawdziwego zmysłu kolekcjonerskiego, hmm? - przerwał jej grozny pan Be-eton.Odłożył przeglądany katalog, zaznaczywszy uprzednio stronę długim pa-skiem papieru, i wyciągnął gruby segregator.- Czy rzecz tylko w kupowaniu bezładu i składu wszystkiego, na co kogo stać?- Nie? - domyśliła się Connie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •