[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stephen wyprostował się, wziął list, zerknął na niego i oczy mu nagle zapłonęły.Rozwinął małą,pastelową w kolorze kartkę i zaczął czytać.- Ciekawe, od kogo to mo\e być? - zastanawiała się Sophia, zwracając się do Ofelii.Obydwiewpatrywały się w list.- Zało\ę się, \e wiem - odpowiedziała Ofelia.Z zadowolonym uśmieszkiem na ustach smarowałasobie grzankę masłem.- Zało\ę się, \e to od panny Str.- Cicho, wy dwie - fuknęła Harriet, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w Stephena.Mina najstarszego Warda uległa gwałtownej przemianie.W jednej chwili zmieniła się z podnieconejna zawiedzioną, zwinął list rękami, które się lekko trzęsły.Chase przyglądał się i zastanawiał, co siędzieje.Stephen zgniótł liścik w dłoni i wstał.Twarz miał zaciętą i bladą.- Najlepiej wezmy się ju\ do pracy.- Jak tylko dokończysz śniadanie - powiedziała spokojnie Harriet.Patrzyła na niego, krojąc szynkę.-Ale przedtem musimy się jeszcze zająć jedną sprawą.Ubranie kapitana jest stanowczo zbyteleganckie do pracy w polu.Stephen potarł czoło dłonią, potem pospiesznie usiadł.- Tak, tak.Mogę mu po\yczyć coś z moich rzeczy.- Obrzucił Chase'a bacznym spojrzeniem.-Jesteśmy podobnego wzrostu.- Jak to milo z twojej strony, Stephen.- Sophia pociągnęła łyczek herbaty.- Będą mu te\ potrzebnebuty.71Chase wyciągnął nogi przed siebie.Jego obuwie lśniło tak, \e mógł się w nim przejrzeć.- A czego tym brakuje?- Niczego - zapewniła go Sophia.- Tylko \e mogą się zabrudzić.- I podrapać - podsunął pogrą\ony w czytaniu Derrick.- Między innymi.- Harriet wyprostowała własne nogi.Wło\yła buty w niezdecydowanym,brązowym odcieniu, które najwyrazniej ju\ jakiś czas temu odsłu\yły swoje.Chase zmarszczył nos.- Te tutaj nie nadają się do noszenia.- Pańskie te\ się nie będą nadawały, je\eli przemaszeruje pan w nich przez pola.Nie sąprzystosowane do takich warunków.Ale niech się pan nie obawia, obujemy pana i ubierzemyodpowiednio do kontaktów z owcami.Nie wiedzieć czemu słowa Harriet niezbyt Chase'a pocieszyły.I miał rację.Nie minęło dziesięćminut od zakończenia śniadania, a ju\ stał przy starym wozie, na którym siedzieli dwaj parobkowiewątpliwego wieku i umiejętności.Ubrani byli w wypłowiałe i znoszone rzeczy, bardzo przy-pominające te, które Stephen dał Chase'owi.Spojrzał na swoje ubranie.Podejrzewał, \e koszula musiała być kiedyś niebieska, ale teraz miałabrudnoszary odcień.Spodnie, które ufarbowano na czarniawy kolor, okazały się nieco za krótkie.Alenajgorsze ze wszystkiego były buty.Wykonano je z mocnej skóry, ale były tak znoszone i stare, \echolewki ich opadały w całkiem niedorzeczny sposób.Skrzywił się.Jak on się wplątał w taką sytuację? Gdyby wiedział, \e pomaganie Wardom pociągnie za sobąkompletną utratę szacunku do siebie, nigdy by nie przystał na to, by zostać u nich i grać rolękapitana Frakenhama.Ale teraz było ju\ za pózno.Harriet mogła udawać, \e jest inaczej, nie ulegałojednak wątpliwości, \e poło\enie rodziny jest rozpaczliwe.Westchnął i potarł sobie kark.Czekali na Stephena i Harriet, którzy zniknęli w stodole.Chase spędziłkilka minut przy swoim koniu, zanim podszedł do wozu.Czarny wałach był w doskonałej formie,ale koniecznie powinien ju\ rozprostować nogi.Mo\e dziś wieczorem, przed zachodem słońca,zabierze go na krótką przeja\d\kę galopem.Powietrze wypełniło pełne namaszczenia szczekanie.Chase odwrócił się i zobaczył olbrzymiego psa,który, cię\ko człapiąc łapami, kierował się przez podwórko ku niemu.Pies.to był ten sam, któryuratował go w lesie.Chase postąpił krok do przodu.Pies zauwa\ył go w tym samym momencie iskoczył się przywitać.St.John miał ponad sześć stóp wzrostu i był nie ułomek.Ale podobnie potę\ny był pies, któremudodatkowo sprzyjało to, \e się rozpędził.Chase wylądował na siedzeniu, mokryjęzyk oblizywał mu usta i brodę, a dwie olbrzymie łapy przyciskały pierś i utrudniały oddychanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]