[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za jej wygodnymi maksymami przepływała rzekaludzkości.Dwóch patriotów (jeden nieustannie miły, drugi wiecznierozdrażniony) siedziało za ladą po jednej stronie; z drugiej stronysmagły rodzaj szwagra z wyłupiastymi oczami nieśmiało usiłował jąudobruchać i jednocześnie wepchnąć sobie do ust rączkę parasola,jakby to była gałka.W danej chwili nie mogła sobie wyobrazić, dla-czego miałby chcieć ją udobruchać, ale wiedziała, że za minutę siędowie.Właśnie wtedy pochłonął ją pewien wzór niemal matematyczniesymetryczny.Teraz była angielską dziewczyną ze średniej klasy (któ-rej matka miała wystarczające dochody) ubrana na niebiesko, w ka-peluszu z miękkim rondem, krawatem z czarnego jedwabiu, a w293głowie ani jednej myśli, której tam nie powinno być.Obok mężczy-zna, który ją kochał, kryształowej czystości.Niecałe dziesięć, pięćminut temu była.Nawet nie pamiętała kim! On zaś był, z pewnościąwydawał się miejskim.Nie, nie pamiętała tych słów.a więc, roz-szalałym ogierem! Gdyby teraz do niej podszedł, ucieknie.Wystar-czy, że przesunie po czarnym dłoń.Dar niebios, a jednak absurdalny.Przypominał starodawny ba-rometr ze staruszkiem i staruszką na przeciwległych końcach patycz-ka.Staruszek wychodził, a staruszka się chowała i miał być deszcz,gdy wychodziła staruszka.Właśnie tak! Nie miała czasu na tłuma-czenie analogii.Ale właśnie tak było.Gdy padał deszcz, zmieniał sięcały świat.Ciemniał! %7łyłka, na której się obracali, stawała się luzniej-sza.luzniejsza.ale zawsze pozostawali na przeciwległych końcachpatyczka!.Marek mówił, a przeszkadzała mu rączka parasola!- A więc nabywamy pięćset funtów rocznie dla pani matki.Zadziwiające, lecz choć to jej niosło całkowite uspokojenie, prawiewcale jej nie dziwiło.Po prostu opózniła się rzecz oczekiwana.PanTietjens senior, człowiek honoru, właściwie złożył takie zobowiązaniewiele lat temu.Jej matka, postać wybitna, czyniła wielkie wysiłki,aby przelać opinie żyjącego pana Tietjensa na łamy jego gazety.Miałjej to wynagrodzić.Nie z książęcym gestem, ale wystarczająco.Na ilebyło stać dżentelmena.Marek Tietjens, nachylony, trzymał kawałek papieru.Podszedł doniego chłopiec i zapytał:- Pan Riccardo?Marek Tietjens odrzekł:- Nie! Poszedł! - i ciągnął: - Pani brat.Na razie jest na uboczu.Ale tyle, żeby mu wystarczyło na wykupienie praktyki, dobrej prak-tyki! Kiedy już będzie upieczonym lekarzem.- Urwał, skierował nanią swe smętne oczy, przygryzając rączkę parasola; był ogromniezdenerwowany.- A teraz pani! Dwieście, trzysta.Rocznie, rzeczoczywista! Kapitał przejdzie na pani wyłączną własność.Ale - urwał -ostrzegam, że Krzysztofowi nie będzie się to podobać! Jest na mniewściekły.Nie żałowałbym pani.żadnej sumy! - zamachał dłonią,aby dać do zrozumienia, że ma na myśli bezgraniczną wielkość.-294Wiem, że dzięki pani Krzysztof trwa przy zdrowych zmysłach - po-wiedział.- Jest pani jedyną osobą! - Po chwili dodał: - Biedaczysko!- Jest na pana wściekły? Dlaczego?Odpowiedział niezobowiązująco:- Ach, ostatnio tyle się mówiło.Bezpodstawne gadanie, oczywi-ście.- Ludzie mówili coś przeciwko panu? Do niego? Może dlatego, żebyła zwłoka w załatwieniu spraw majątkowych.- O nie! Akurat odwrotnie!- A więc mówili.Mówili o mnie! - wykrzyknęła.- I o nim!- Och, proszę mi wierzyć - jęknął.- Błagam, niech mi pani wierzy,że ja wierzę.pani! Panno Wannop! - Potem dodał groteskowo: -Czysta niczym rosa spoczywająca na Aurory słońcem tkniętym.-Oczy wyszły mu na wierzch jak duszącej się rybie.- Błagam, niechpani przez to nie przekazuje pałeczki.- Wił się w swym ciasnympodwójnym kołnierzyku.-.jego żonie! Ona jest dla niego.ona mana niego zły wpływ! Jest w nim po uszy zakochana! Ale nie ma.-Mało brakowało, a zacząłby łkać.- Jest pani jedyną.Wiem.Przyszło jej do głowy, że traciła za dużo czasu w tej Salle de PasPerdus! Będzie musiała złapać z powrotem pociąg.Pięć pensów! Nieszkodzi.Matka miała pięćset rocznie.Dwieście czterdzieści razypięć.Marek powiedział razno:- A więc wykupujemy rentę dla pani matki w wysokości pięciu-set.Mówi pani, że to absolutnie wystarczy, żeby Krzysztof dostałswój kotlet.i kapitału trzysta-czterysta.Lubię wiedzieć dokład-nie.Na rok.Kapitał, a resztówka dla pani.- Jego pytająca twarzrozpromieniła się.Teraz widziała całą sytuację całkiem wyraznie.Zrozumiała wywódEdith Ethel przy naszej pozycji nie możesz oczekiwać, że będzie-my..Edith Ethel miała całkowitą rację.Nie można było od nichoczekiwać.Zbyt ciężko się napracowała, aby zachować pozory osobyroztropnej i postępującej poprawnie! Nie można ludzi prosić o po-święcenie życia dla przyjaciół! Tylko Tietjensa można o to prosić!Powiedziała do Marka:295- Zupełnie jakby cały świat się zmówił.Jak w stolarskim ima-dle.Siłą nas zepchnąć.- Miała powiedzieć razem.Przerwał jej zaskakująco:- Musi dostać swoje tosty z masłem.i swój barani kotlet.i rum!Do diabła ze wszystkim.pani jest dla niego stworzona.Nie możepani winić ludzi, że z was zrobili parę.Byli zmuszeni.Gdyby paninie istniała, musieliby panią wymyślić.Jak Dante (jak jej tam było?)Beatrycze.Są takie pary.- Jak w imadle.Zciskani razem.Nieodparcie.Przecież się opie-raliśmy, i jak!Na jego twarzy pojawiła się panika.Jego wyłupiaste oczy przycią-gały stanowisko dwóch portierów.Wyszeptał:- Pani nie.przez moje włażenie butem.nie porzuci.Odpowiedziała, mając w uszach chrypiący głos Macmastera:- Proszę, aby pan uwierzył, że nigdy.nie opuszczę.Tak powiedział Macmaster.Prawdopodobnie wyjął to z ust paniMicawber!Krzysztof Tietjens, w podniszczonym khaki, ponieważ żona za-plamiła mu najlepszy mundur, nagle powiedział za jej plecami (pod-szedł od strony lady i portierów, gdy ona była odwrócona do Markana ławie):- Chodzcie! Wydostańmy się stąd!Wydostawał się stąd! W jakim kierunku?Jak trójka niemych uczestników pogrzebu albo jak więzień podeskortą (ona między braćmi) zeszli po schodach skierowanych bar-dziej ku Whitehall niż zamkniętemu pod łukiem wyjściu.Bracia po-mrukiwali mało słyszalnie, lecz z zadowoleniem ponad jej głową.Przeszli, po wysepkach, Whitehall, gdzie autobus otarł się ojej spód-nicę.Na kamiennym, wyżwirowanym majestatycznym placyku braciastanęli twarzą w twarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]